[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeden z nich miał lokowate włosy i głowę przyozdobioną wianuszkiem z drobnych
kwiatów. Pod jego karmazynową opończą widać było jasnobłękitną tunikę, obszytą złotą
nitkÄ….
Drugi z aniołów równie dobrze mi znany jak pierwszy miał odkrytą głowę i
krótsze włosy. Pamiętałem dobrze jego złocący się kołnierz, wzorki na opończy i ozdoby na
nadgarstkach.
Przede wszystkim znałem jednak te twarze, te niewinne, zaróżowione twarze, te
pogodne, zwężone nieco oczy.
Zwiatło stawało się coraz słabsze w tej ciągle ponurej i burzowej aurze, choć gdzieś za
szarym niebem wyczuwało się jasno płonące słońce. Oczy zaczęły mi łzawić.
Spójrzcie na ich skrzydła szepnąłem.
Nikt poza mną ich nie widział.
Poznaję te skrzydła. Znam każdego z tych aniołów. Patrzcie. Ten z jasnymi
włosami, z lokami, które spływają mu z głowy... On jest ze Zwiastowania. A te skrzydła,
jak
u pawia, cudownie niebieskie... A pióra tego drugiego złocą się na koniuszkach...
Anioł z wiankiem kwiatów na głowie gestykulował energicznie, zwrócony do swego
rozmówcy. U istoty śmiertelnej owe gesty, jak i cała postura oznaczałyby wzburzenie, lecz
anioł ten chciał tylko przejrzyściej wyłożyć swe racje.
Ruszyłem powoli przed siebie, oswobadzając się z uścisku moich jakże pomocnych
towarzyszy. Oni wszak nie widzieli tego co ja.
A cóż oni mogli myśleć na temat przedmiotu moich postrzeżeń? Widzieli jedynie
warsztat Fra Filippa, a w nim cieniste kontury pomocników mistrza i kiepsko widoczne
fragmenty płócien.
Drugi z aniołów pokręcił głową, zasmucony.
Ja na to nie pójdę powiedział pięknym, melodyjnym głosem. Tak daleko
posunąć się nie możemy. Myślisz, że nie przyprawia mnie to o płacz?
Co takiego?! krzyknąłem. A cóż przyprawia cię o płacz?
Aniołowie odwrócili się i utkwili we mnie spojrzenia. Równocześnie stulili swoje
ciemne, wielobarwne skrzydła, jakby chcieli w ten sposób zniknąć, lecz ja dalej wyraznie
ich
widziałem, rozpoznawałem. Patrzyli na mnie zdziwionym wzrokiem. Czyżby zdumiała ich
moja tutaj obecność?
Gabriel! krzyknąłem i wskazałem na nich palcem. Znam was. Znam was
ze Zwiastowania. Obydwaj jesteście Gabrielami. Znam te obrazy, widziałem was. Gabrielu
i
Gabrielu, jak to jest możliwe?
On nas widzi odezwał się anioł, który wcześniej mocno gestykulował.
Mówił głosem słabym i przytłumionym, lecz doskonale dla mnie słyszalnym. On nas
słyszy dodał, a wyraz zdumienia na jego obliczu jedynie przybrał na sile. Sprawiał
wrażenie istoty nieskończenie wręcz niewinnej i cierpliwej, choć nieco zatroskanej
zarazem.
A cóż ty, chłopcze, na litość boską, wygadujesz? zapytał stojący przy mnie
staruszek. Nuże, wez się w garść. Masz w tych torbach niemałą fortunę. Na twych
dłoniach jest wiele pierścieni. Mówże rozsądnie. Zaprowadzę cię do twojej rodziny, ale
wpierw powiedz mi, gdzie jej szukać.
Uśmiechnąłem się. Kiwnąłem głową, lecz przez cały czas patrzyłem na nieco
wystraszonych i zdumionych aniołów. Mieli niemal półprzezroczyste szaty, jak gdyby
materiał, z którego je wykonano, nie pochodził z naturalnego zródła, podobnie zresztą jak
ich
skóra. Wyglądali na stworzenia eteryczne, ulotne, utkane z samego światła.
Istoty powietrzem będące, co składają się z obecności swej i swych czynów czyż
nie tymi słowami opisywał je św. Tomasz w Summie teologii, czyli w dziele, na którym
uczyłem się łaciny?
Och, jakże pięknie aniołowie ci wyglądali, jak bardzo odróżniali się od otoczenia.
Stali nieruchomo na ulicy, milczący, zamyśleni i wpatrzeni we mnie z ciekawością i troską
swymi szeroko otwartymi oczami.
W tej chwili anioł z wiankiem kwiatów na głowie, w błękitnej tunice ten, który tak
bardzo mnie zachwycił, gdyśmy wraz z ojcem ujrzeli go na Zwiastowaniu w tej oto
chwili
anioł ten ruszył w moją stronę.
Zbliżając się, rósł w moich oczach, robił się wyższy i nieco większy niż zwykli ludzie.
W swoich bezgłośnie szeleszczących eleganckich szatach wyglądał na absolutną emanację
miłości, na niematerialną i wcieloną zarazem ekspresję boskiej woli tworzenia.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
Nie, to tyś jest najdoskonalszym z boskich stworzeń powiedział niskim
głosem, który przebił się dyskretnie przez do chodzące do mnie odgłosy rozmów.
Szedł krokiem typowym dla śmiertelników, stawiając swe czyste, bose stopy na
brudnej i mokrej nawierzchni tej florenckiej ulicy. Nie zważając na towarzyszących mi
ludzi,
którzy zresztą go nie widzieli, zatrzymał się przy mnie, rozpostarł skrzydła i znowu je
złożył.
Dostrzegłem jedynie fragment upierzone-go kośćca tych skrzydeł nad jego plecami,
przygarbionymi jak u młodego chłopaka.
Miał czystą, błyszczącą twarz, mieniącą się wszystkimi barwami, jakie nadał mu Fra
Filippo. A kiedy się uśmiechnął, ciało me gwałtownie zadrżało od przypływu niczym nie
zmąconej radości.
Czy to jest właśnie szaleństwo, archaniele? zapytałem.
Czy w ten sposób spełnia się ich klątwa? Jąkam się, mam przywidzenia i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]