[ Pobierz całość w formacie PDF ]

37
Brazil, zadowolony, ostrożnie ruszył naprzód.
W ciągu niecałych dwóch minut osiągnął bliższy z dwóch statków.
 %7ładnych śladów życia  powiedział.  Zamierzam wejść na górę i zajrzeć
do środka. Wspiął się po drabince biegnącej bokiem pojazdu i przeszedł do luku
wejściowego
 Nadal nic  zameldował.  Wchodzę.
W ciągu następnych trzech minut spuścił się do wnętrza i stwierdził, że jest
ono puste. Powtórzył to samo z identycznym wynikiem na drugim wehikule, choć
ten akurat nosił ślady czyjejś wielogodzinnej bytności.
 Wychodzić!  zawołał.  Nikogo nie ma ani tu, ani w promieniu wielu
kilometrów stąd. Sami się przekonajcie.
Hain wezwał Wu Ju-li, by do nich dołączyła. Vardia opuściła statek ratow-
niczy na końcu i wszyscy ruszyli w stronę kapitana, stojącego obok drugiego ze
znalezionych pojazdów i studiującego grunt. Brazil z niejakim rozbawieniem za-
uważył, że Vardia przypasała swój piękny miecz.
 Spójrzcie tutaj  powiedział wskazując na ślady, pozostawione przez ko-
goś odzianego w kombinezon próżniowy, dochodzące do miejsca, gdzie na znacz-
nej powierzchni pył, pokrywający planetę, nosił ślady jakiegoś ruchu.
 Co pan o tym sądzi, kapitanie?  spytał Hain.
 Cóż, wygląda na to, że moja teoria jednak się potwierdza. Spójrzcie  ten
pierwszy stał tutaj, a ujrzawszy, jak jego prześladowca ląduje, ukrył się za pojaz-
dem. Gdy morderca  bo zakładam, że ten, który lądował pózniej był sprawcą
masakry w obozie  nie znalazł nikogo w pojezdzie, przeszedł aż tutaj.  Bra-
zil wskazał na porozrzucany, nierówny pył  i wtedy ścigany rzucił się na niego
z góry. Odbyła się walka, potem jeden z nich wydostał się na równinę, a drugi
rzucił się w pościg. Widzicie, że ślady biegną od miejsca walki i nie wracają?
Vardia podążała już tym tropem w stronę otwartej równiny. Nagle zastygła
w bezruchu i z niedowierzaniem obserwowała powierzchnię globu.
 Kapitanie! Chodzcie tu wszyscy!  wykrzyknęła ponaglająco. Rzucili się
ku niej. Za jej przykładem wbili wzrok w ziemię tuż przed nią.
Drobny pył zalegał tutaj cieńszą warstwą, a skała zmieniła kolor z matowopo-
marańczowej na bardziej szarą, w pierwszej chwili jednak nie zrozumieli, o co jej
chodzi. Brazil podszedł i pochylił się. Wtedy dopiero dotarło do tego.
W miejscu, po którym stąpał jeden z ludzi, tam gdzie stykały się dwa rodzaje
skały, widoczna była połowa odcisku stopy. Nie mógł to być niekompletny od-
cisk, pozostawiony przez biegnącego człowieka. Przed sobą mieli nieco mniej niż
połowę śladu stopy dorosłego człowieka, z dokładanym rysunkiem kombinezonu,
pozostawioną na pomarańczowym podłożu. Tam, gdzie stykało się ono z szarą
skałą, pył pozostał nietknięty.
 Jak to jest możliwe, kapitanie?  spytała Vardia, pierwszy raz w życiu
rzeczywiście przerażona, a nie tylko wystraszona.
38
 Musi być jakieś wytłumaczenie. To niesamowite, zgoda, ale skłonny je-
stem sądzić, że niezwykłe jest wszystko, co dotąd widzieliśmy. Jestem pewien, że
gdzieś dalej znajdziemy następne odciski. Przekonajmy się.
Razem przeszli kawałek po szarej powierzchni. Vardia obejrzała się w pew-
nym momencie, aby upewnić się, że zostawiają jednak ślady i odetchnęła z ulgą.
Nagle stanęła jak wryta.
 Kapitanie  krzyknęła, a w jej zwykle bezbarwnym głosie brzmiały teraz
tony paniki i strachu. Pozostali zaalarmowani, przystanęli i spojrzeli za siebie.
Vardia pokazywała w stronę statków, od których rozpoczęli wędrówkę.
Zniknęły małe pojazdy poszukiwanych mieszkańców bazy.
Zniknął też pojazd ratowniczy Nathana Brazila i jego pasażerów. W miejscu,
w którym stały, rozciągała się teraz nieprzerwana, ponura pomarańczowa równi-
na, sięgająca aż po widoczne w oddali pasmo gór.
 Co u diabła?  wykrztusił wreszcie Brazil, rozglądając się, by sprawdzić,
czy nie pomylili jakoś kierunku. Niestety Uniósł wzrok w nadziei, że dostrzeże
choćby wznoszące się statki, nie napotkał jednak niczego poza zimnym iskrze-
niem gwiazd pośród ogarniającego ich mroku.
 Co się stało?  odezwał się Hain płaczliwym tonem.  Czy nasz morder-
ca. . .
 Nie, to nie to  uciął natychmiast Brazil, wstrząsany nagłym dresz-
czem.  Nikt, w pojedynkę czy nawet we dwójkę nie mógłby uprowadzić trzech
statków naraz, nikt prócz mnie nie mógłby wystartować statkiem ratowniczym
w ciągu najbliższych dwóch godzin.
Nagle poczuli drżenie, przypominające lekkie trzęsienie ziemi, które zwaliło
ich z nóg.
Brazil wylądował na czworakach i rozejrzał się pospiesznie.
Wydawało się, że cały teren skąpany jest w niesamowitych błyskach niebie-
sko-białego światła  w blasku tysiąca błyskawic.
 Co za dupa ze mnie!  zaklÄ…Å‚ Brazil.  ZÅ‚apali nas
 Ale kto?  wykrzyknęła Vardia.
Wu Ju-li zaczęła histerycznie wrzeszczeć.
A potem ogarnęła ich ciemność rozświetlana tylko tymi niesamowitymi, nie-
bieskimi błyskami, usianymi teraz, jak się im wydawało, złotymi iskierkami.
Wszyscy mieli uczucie, że spadają i wirują w powietrzu, tak jak gdyby opada-
li w bezdenną czeluść. Zanikło poczucie kierunku, pozostało tylko owo uczucie,
przyprawiające o zawrót głowy.
Wu Ju-li krzyczała bez przerwy.
Raptem poczuli, że leżą na płaskiej, gładkiej jak szkło czarnej powierzchni.
Wokoło nich paliły się światła, wydawało się im, że widzą jakąś budowlę, tak
jakby znajdowali siÄ™ w wielkim magazynie.
39
Jeszcze dłuższą chwilę mieli wrażenie, że świat wiruje wokół nich. Czuli za-
wroty głowy i mdłości. Wszyscy prócz Brazila zwymiotowali do hełmów, które
skutecznie czyściły się same, wyrzucając zanieczyszczenia na zewnątrz. Jako za-
wodowy astronauta Brazil pierwszy odzyskał równowagę. Przestał się chwiać, na
wpół siedząc na czarnej, szklistej posadzce.
Znajdowali się w pokoju  zauważył  nie, w wielkiej izbie o sześciu ścia- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl