[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy to mówił, cztery mniejsze obiekty skupiły się przy większej kuli. Ośle-
pił ich potężny błysk energii, po którym pozostała pustka. Poszukiwania nie ujaw-
niły ani śladu Nowych Pompejów. Nie została nawet drobina pyłu.
Alaina westchnęła.
A zatem, to koniec. Zbierajmy siÄ™ stÄ…d.
Statek zadrżał jakby budząc się do życia i zaczął się poruszać. Renard miał w
oczach Å‚zy, pozostali milczeli.
Do widzenia, Mavro Chang. Przebacz nam.
I skłonił się nawet kaptur Yugasha.
Bezimienna gwiazda w M-51
Wstała i przeciągnęła się, wyprostowała wszystkie cztery kończyny. Była
przyzwyczajona do pracy w ciemności. Nos szybko pomógł jej znalezć nieco ja-
dalnych owoców i stęchłego chleba; dało się go zjeść, a owoce dostarczyły tak
potrzebnej wody. Dzień wcześniej skończyła resztki zakonserwowanej żywności.
Intrygowało ją, dlaczego pozostaje jeszcze przy życiu, i czemu wciąż uparcie od-
suwa od siebie nieunikniony koniec.
Zapaliły się światła. To, samo w sobie, nie było niespodzianką. Przewidywała,
że tak się stanie, kiedy przed paroma godzinami ogarnęły ją znajome ciemności i
opanowało uczucie długotrwałego spadania. Odwróciła skierowaną na dół twarz
i rozglądnęła się dookoła. Wszędzie panował okropny nieporządek. Prawie cała
konstrukcja się załamała razem z fragmentem dalekiej galerii.
Eksplozje, syk i dudnienie ustały przed paroma dniami. Zaraz potem rozległy
się odgłosy spawania, stukot młotów i pobrzękiwanie. Poszła sprawdzić, co je wy-
wołuje, jednak zauważyła tylko tyle, że w głównym szybie wciąż pali się światło
awaryjne, poza tym nic nie rzucało się w oczy. Cokolwiek się działo, odbywało
się to dużo niżej.
Cześć, Mavro jak grom z jasnego nieba tuż obok niej rozległ się miękki,
przyjemny tenor Obie.
O mało nie wyskoczyła ze skóry.
Obie! zawołała, niemal z naganą w głosie. Słowa cisnęły się jej na usta.
Uzmysłowiła sobie jednak, że chociaż on mógł przemawiać bezpośrednio, jemu
trzeba było przekazywać wszystko przez nadajnik.
Komputer jakby czytał w jej myślach.
Nie, nie jest już potrzebne pośrednictwo transmisji poinformował ją.
I tak nie ma już niczego, co mogłoby do tego służyć. W ciągu ostatnich kilku dni
zaszły olbrzymie zmiany. Ja także się zmieniłem, Mavro.
Była otępiała, jakby w jakimś półśnie. Nic nie wydawało się do końca realne,
ona sama prawie nie wierzyła w ciągłość swojej egzystencji.
Doskonale, Obie, właściwie co zrobiłeś? I jak? zawołała.
Komputer zachichotał.
243
Postanowili mnie zniszczyć i skierowali na mnie asteroidy z antymaterii.
Skorzystałem z wielkiego spodka i zmieniłem dwa z nich w normalną materię, to
znaczy normalną dla nas. Potem na dwie i pół milisekundy przed ich zderzeniem
przeniosłem się tutaj. Ich spotkanie odbyło się z hukiem i błyskiem; wyglądało to
tak, jakbyśmy zostali wysadzeni, kiedy dwa asteroidy antymaterii napotkały inne
dwa asteroidy, świeżo przetransformowanej materii.
Dwie milisekundy? krzyknęła przerażona. Czy to nie było o włos za
pózno?
Dwie i pół poprawił ją. Nie, to było w sam raz. Zrozum, ich instru-
menty mogą wykryć zmiany w ciągu pięciu milisekund, a więc zapewniłem sobie
margines bezpieczeństwa. To mnóstwo czasu, naprawdę.
Mavra postanowiła nie przedłużać rozmowy na ten temat. Nikt, dla kogo dwie
i pół milisekundy było mnóstwem czasu, nie był dla niej partnerem do rozmowy
o tym. Powiedziała:
Myślałam, że zniszczyliśmy cię. Bomba wybuchła, prawda?
O, tak odparł wesoło Obie. Bomba wybuchła jak należy, tylko po-
kład był zapchany. Wybuch nie usunął kontroli, usunął jedynie przeszkody, jakie
napotykała, tak jak to zaplanowaliśmy.
My? zawołała zaintrygowana.
Doktor; Zinder i ja, oczywiście kontynuował komputer. Od samego
początku Trelig obawiał się, że mogę dostać się w niepowołane ręce. Na wszel-
ki wypadek polecił w najważniejszych punktach umieścić bomby; które mogłyby
mnie zniszczyć. Kłopot w tym, że jedynie ci ludzie, których się najbardziej oba-
wiał, tacy jak Julin, potrafili mnie obsługiwać. Zmusił więc doktora Zindera, by to
zrobił. Wszystkie zostały zainstalowane i sprawdzone, wszystkie jednak posiadały
elektryczne zapalniki. Innymi słowy, sam musiałbym przyłożyć ładunek zapala-
jący, a przecież, jak ci powiedziałem przez radio, zostałem zaprogramowany tak,
by absolutnie nigdy nie współdziałać z tym, kto chciałby mnie zniszczyć. Dok-
tor Zinder wiedział, że nie mogę przyjąć rozkazu odpalenia zapalników. Umieścił
bomby tak, aby musiały wybuchnąć na zewnątrz, niszcząc dwa moduły oddzie-
lające obwody zależne od niezależnych i od ośrodka systemów podtrzymywania
życia. To naprawdę nie było skomplikowane, ale wymagało impulsu z zewnątrz.
Więc kiedy sprawy przybrały zły obrót i uwięziono nas w Zwiecie Studni, sam
musiałem zaaranżować sytuację, w której bomby mogłyby zostać zdetonowane.
To ją fascynowało.
Jak to zrobiłeś?
Po pierwsze: w planach, które dzięki mnie utkwiły w pamięci wszystkim
agentom, są to jedyne wymienione ładunki; tylko one przychodzą do głowy, jeśli
ktoś pomyśli o zniszczeniu Nowych Pompejów.
Kiwnęła głową.
244
A więc zdałeś się na los szczęścia. Czy oznacza to, że zrobiłeś tak, zanim
jeszcze wiedziałeś o Zwiecie Studni i o tym, że my się tam udamy?
Logika matematyczna wyjaśnił. Według wszelkiego prawdopodo-
bieństwa, oszukując z doktorem Zinderem Treliga i wracając do Zwiata Studni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]