[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwolnić się od Lorenza Santoriniego.
MiaÅ‚a Å›wiadomość, że jest mu winna ogromnÄ… wdziÄ™cz­
ność i szczere przeprosiny. Nic jednak nie mogÅ‚a na to po­
radzić, że ją drażnił. Był arogancki i zadufany w sobie. Tylu
ludzi poszło na dno wraz z galerą, a on uratował zaledwie
kilku. A gdyby tak jego ktoś przykuł do wiosła? Co by czuł?
Co by wtedy zrobił? Nic nie wiedział o dojmującym bólu
i cierpieniu.
Kathryn pamiętała, jak się zachowywał w stosunku
do człowieka, którego nazwał Williamem. Ani litości, ani
współczucia. Nic, tylko ostre sÅ‚owa. A przecież pózniej zda­
wał się ciepły, dobry, kochany.
Stop. Kathryn zaczerwieniÅ‚a siÄ™ po same uszy. Przy­
pomniała sobie tę burzę uczuć, kiedy Lorenzo trzymał ją
w ramionach. Nie, nie! To byÅ‚a tylko gra wyobrazni. Prze­
cież nie mogÅ‚a go pokochać! To niemożliwe. Po prostu od­
czuwa wdzięczność za to, że ją ocalił.
112
Usłyszała za sobą skrzyp otwieranych drzwi. Odwróciła
się i napotkała spojrzenie niebieskich oczu Lorenza.
- Moja gondola zabierze ciÄ™ do domu - oznajmiÅ‚. - Mo­
żesz tam czuć się jak u siebie, ale nie wychodz nigdzie bez
eskorty.
- Wystarczy mi towarzystwo ciotki, panie.
- Lady Mary i lord Mountfitchet są już w drodze na Cypr
- odparł. - Po bitwie z piratami galera wymaga naprawy.
Tylko dlatego zawinÄ…Å‚em do Wenecji.
- Ale... - Kathryn popatrzyła na niego ze zgrozą. - Jak
to? Nie mogę zostać w pańskim domu pod nieobecność
cioci Mary.
Popatrzył na nią drwiącym wzrokiem.
- Niedawno byÅ‚aÅ› wiÄ™zniem don Pabla, Kathryn. Na pew­
no ucierpiała na tym twoja reputacja. Przy mnie nie musisz
drżeć o swoją cnotę. Nie gustuję w rozwydrzonych dzieciach.
Kathryn oblała się ciemnym rumieńcem.
-Nie chciaÅ‚am... Moja reputacja... - UrwaÅ‚a, uÅ›wiada­
miajÄ…c sobie, że powiedziaÅ‚ prawdÄ™. ByÅ‚a wiÄ™zniem Hisz­
pana, przez pewien czas przebywała na pokładzie galeonu,
a pózniej w domu don Pabla. Praktycznie wszystko mogło
się wydarzyć w tym czasie. Niektórzy pewnie nawet wierzą,
że tak się stało. - Trochę za pózno, bym mogła martwić się
o to, co pomyślą inni...
Lorenzo się roześmiał.
- A niech myślą, co chcą. Ten, który cię poślubi, będzie
wiedział, że zachowałaś dziewictwo do dnia wesela. Inni
siÄ™ nie liczÄ….
113
- Racja - przyznaÅ‚a i wyżej uniosÅ‚a gÅ‚owÄ™, choć w gÅ‚Ä™bi du­
szy czuÅ‚a ogromne przygnÄ™bienie. MÅ‚oda dziewczyna, zwÅ‚asz­
cza niezamężna, nie miała praktycznie nic, poza reputacją.
- WyciÄ…gnÄ™liÅ›my z morza trzech galerników - poinfor­
mował ją Lorenzo. - %7ładen z nich nie ma niebieskich oczu,
ale jak dojdÄ… trochÄ™ do siebie, można ich spytać o Richar­
da Mountfitcheta.
- Zawsze był dla mnie Dickonem - odpowiedziała. Jej
twarz przybrała nieco rozmarzony wyraz. - On zaś mówił
do mnie  Kathy, sÅ‚odka Kathy"... ByliÅ›my dziećmi, ale na­
prawdę go kochałam.
Lorenzo poczuł, jak mu pulsują skronie.
- Jeśli przypomnisz sobie coś jeszcze, daj mi znać. Naprawa
okrętu potrwa nie dłużej niż tydzień. Potem odwiozę cię do
wuja. Tak jak prosiłaś, chyba wziął ze sobą Williama.
- Dziękuję. - Wbrew sobie popatrzyła mu prosto w oczy
i znów ogarnęła ją fala dziwnych uczuć. Jakaś ty głupia! -
skarciła się w myślach. Lepiej zapomnij o panu Santorinim.
Kochasz Dickona, nigdy nie będziesz miała innego męża.
- Chciałabym jak najszybciej wrócić do wujostwa.
- Oczywiście - odparł. - Teraz zaś gondola czeka.
Kathryn niespokojnym krokiem przechadzała się po
swojej komnacie. Od dwóch dni byli w Wenecji, a Lorenzo
wcale siÄ™ nie pokazywaÅ‚. SÅ‚użba czekaÅ‚a na każde jej ski­
nienie, posiÅ‚ki byÅ‚y wrÄ™cz przepyszne, lecz jadaÅ‚a je zupeÅ‚­
nie sama. Było jej smutno. Czasem myślała, że po ucieczce
z Hiszpanii z jednego więzienia trafiła do drugiego.
114
Miała już serdecznie dość tego domu. Zeszła na dół, by
wybrać się na spacer po ogrodzie. Kiedy jednak tylko weszła
do wielkiej sali, usłyszała czyjś głos i po chwili w drzwiach
pojawił się Lorenzo w towarzystwie Michaela dei Ignacia.
Jednocześnie na nią spojrzeli. Michael uśmiechnął się, ale
Lorenzo pozostał chłodny jak zwykle.
- Zamierzałam iść do ogrodu - nerwowo wyjaśniła Kath-
ryn. - Ciepło dzisiaj, a w domu czułam się samotna.
- Musi to panią męczyć - zauważył Michael. - Obawiam
siÄ™, że byliÅ›my ostatnio zbyt zajÄ™ci, żeby dotrzymać pani to­
warzystwa. Dzisiejszego wieczoru odbÄ™dzie siÄ™ bal masko­
wy pod goÅ‚ym niebem. Co pani na to? Sam siÄ™ tam wybie­
ram i jestem przekonany, że Lorenzo też da się namówić.
OczywiÅ›cie wezmiemy porzÄ…dnÄ… eskortÄ™, chociaż nie wie­
rzę, aby don Pablo planował nowy zamach.
- Och, to cudowny pomysÅ‚! - Kathryn spojrzaÅ‚a na Lo­
renza. - MogÄ™?
Wydawało jej się, że mocniej zacisnął usta.
-Nie jesteś moim więzniem, Kathryn. Pod opieką
Michaela na pewno będziesz bezpieczna. Przykro mi, ale
ten wieczór mam już zaplanowany. Czekają na mnie ważne
sprawy. Musisz siÄ™ przebrać. Zaraz wydam polecenie sÅ‚uż­
bie, żeby przygotowała ci odpowiednią suknię. I oczywiście
kilka masek do wyboru.
- Dziękuję. - Podświadomie wyczuwała jego niechęć. Za
co tym razem siÄ™ pogniewaÅ‚? %7Å‚e przyjęła propozycjÄ™ Michae­
la? - Już się cieszę na dzisiejszy wieczór, signor Ignacio.
- Przyjdę po panią punktualnie o siódmej - z ukłonem
115
obiecaÅ‚ Michael. - PaÅ„stwo wybaczÄ…, ale przed balem mu­
szę jeszcze coś załatwić.
Kathryn także chciała odejść, jednak Lorenzo wyszedł
za nią do ogrodu. Zatrzymała się, czekając na to, co jej
chciał powiedzieć.
- Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego - bąknęła wreszcie,
żeby przerwać milczenie.
- Michael na pewno o to dobrze zadba. A poza tym don
Pablo jest już raczej niegrozny. Dostał ode mnie pewną
wiadomość. Nie będzie cię już niepokoił, Kathryn.
- Cóż to za wiadomość?
- Nie musisz koniecznie wiedzieć - odparł ostrym tonem.
- Za dwa dni będziemy mogli wyruszyć w drogę na Cypr.
- Och... - Kathryn nie była całkiem pewna, czy to dla
niej dobra, czy zła wiadomość. - Dziękuję, panie. Nie mogę
się doczekać spotkania z wujostwem.
- Tam w pełni odzyskasz wolność, której tu nie miałaś.
- Tak. Lorenzo...
Przesunęła się lekko w jego stronę. Chciała, żeby wziął
jÄ… w ramiona i przytuliÅ‚ tak jak tam, w Hiszpanii, na stro­
mym górskim zboczu. Wydawało jej się, że i on tęskni za
tym samym. Popatrzył na nią rozpłomienionym wzrokiem,
a potem nagle odsunął się o kilka kroków. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl