[ Pobierz całość w formacie PDF ]
64
dał na półkach kostki masła.
Widzisz teraz? Przypatrz siÄ™ tylko, to on...
Domyśliłem się, że chodzi o chłopaka z Remy , bo Tina wyraznie patrzyła na niego.
Przesunąłem trochę wózek, żeby lepiej zobaczyć. Był wysoki, dość przystojny, chyba go
nie znałem.
Kto to jest?
Nie poznajesz?
Nie.
To mój saksofonista.
Jej saksofonista!
Nie zawracaj mi głowy, chodzmy stąd powiedziałem ostro.
Coś ty, tato, zrób coś, żebym mogła go poznać.
Radz sobie sama.
Szybko pchałem wózek, przy każdej z kas była kolejka, ale i tak gdziekolwiek bym
stanął, jak na dłoni widać było chłodnię z nabiałem. Tina, uczepiona wózka, szła obok
mnie, odwracając głowę do tyłu. Byłem zmęczony, przez cały dzień operowałem, po po-
wrocie do domu zawracała mi głowę jakaś pacjentka, która najpierw zadzwoniła, że nie
może przyjść we wtorek i umówiła się ze mną na środę, potem zadzwoniła, że się po-
myliła, bo właśnie w środę również nie może i że w takim razie przyjdzie we czwartek,
z kolei we czwartek ja nie mogłem jej przyjąć. Ostatecznie uzgodniliśmy z powrotem
termin wtorkowy, ale mój rosół był już wtedy zupełnie zimny, musiałem wyjeżdżać po
Tinę, bo umówiliśmy się na ulicy, a właśnie lunął deszcz. Rozzłoszczony wlałem rosół
do psich misek. Teraz musiałem pchać wózek z zakupami i ciągnąć Tinę, która dosłow-
nie szła tyłem. Byłem wściekły, jednak prawda jest taka, że prawdziwy powód mojej
furii stał przy stoisku z nabiałem i nieświadomy niczego spokojnie ustawiał kostki
masła jak kostki domina.
Tato, zrób coś, błagam! Zapytaj, czy przypadkiem nie ma wolnej soboty i czy nie
mógłby nam przystrzyc żywopłotu!
Tina puściła wózek i szarpała mnie za rękaw.
My nie mamy żywopłotu.
Ja tu zostaję, tato, zostaję! Wrócę autobusem!
Zgłupiałaś chyba!
Jakaś starsza pani spojrzała na mnie z niechęcią. Podły ojciec, jak to się odzywa do
tej Å‚adnej, grzecznej panienki.
Tak! Wrócę autobusem!
Zamknijże się wreszcie, Tino! Zamknij się, rozumiesz?
Nie chciałem tego powiedzieć, to znaczy chciałem, żeby zamilkła, ale dałbym wiele
za możliwość cofnięcia tych słów.
65
Nie gniewaj się powiedziałem. Wyjdzmy stąd, wyjaśnię ci coś i wtedy zro-
zumiesz.
Odstawiłem na bok wyładowany zakupami wózek i wyszliśmy z Remy z pustymi
rękoma. Samochód stał obok, na parkingu. Wsiedliśmy do niego, ale nie ruszyłem
z miejsca. Tina milczała wyczekująco, dotknięta, urażona.
Ty znasz jego nazwisko, prawda? zapytałem w końcu.
Znam powiedziała, nie patrząc na mnie.
Położyłem ręce na kierownicy i mocno zacisnąłem na kółku, jakby to mogło nas ura-
tować przed... przed czym? Przed wypadkiem. Przed kolizją. Przed uderzeniem.
To nazwisko Dawida.
Zciągnęła brwi i potrząsnęła głową.
Nie rozumiem powiedziała.
To nie była prawda, zrozumiała od razu, może wolałaby nie rozumieć i zaprzeczyła,
żeby chociaż na trochę oddalić coś od siebie. Długo wpatrywała się w samochody sto-
jące przed nami na parkingu, aż wreszcie zapytała spokojnie:
Czy możemy nie wracać po te zakupy?
Możemy.
To jedz już, tato, chcę do domu.
Pózniej poszła do swojego pokoju, zabierając kotkę, ostatni karton soku, który jesz-
cze znalazła w lodówce, i tom Szekspira. Zobaczyliśmy się dopiero rano.
Przez kilka dni chodziła milcząca, bardzo obca, ale któregoś popołudnia zastałem ją
nagle rozchmurzoną, złagodniałą. Była w kuchni i robiła na obiad leniwe pierogi.
Czy jest cynamon, tato? Nie mogę go znalezć, może dlatego, że dziś trzynasty
i piÄ…tek.
No cóż, możemy trzynastego i w piątek zacząć nowe życie od cynamonu i opuścić
kurtynę na wszystko, co było. Myślałem tak, bo sądziłem wtedy, że to Tina doszła do ta-
kiego właśnie wniosku, dzieląc nasze układy na dwa okresy: przed cynamonem i po cy-
namonie. W okresie po cynamonie była wspaniała. Przestaliśmy robić zakupy w Re-
mie , zarządziła teraz jazdy do Panoramy .
Bo Panorama jest lepiej zaopatrzona zdecydowała. I mamy bliżej.
Poszła z psami do weterynarza, odpchliła kota, zrobiła porządek w gościnnym po-
koju.
Bo jak wujek Achmed przyjedzie, będzie miał wszystko przygotowane. I czy mogę
zamówić panią do mycia okien? Są szare.
Zrobiła jeszcze kilka rzeczy zaczynających się od bo . Siedziała nad książkami do
północy, ale rano wstawała bez gadania. Dwa razy w tygodniu odwoziłem ją na zajęcia
teatralne, zawsze prosiła przymilnie, żebym wieczorem po nią przyjechał. W nasze zwy-
czajowo szybkie obiady wkładała naprawdę więcej wysiłku, niż było to potrzebne.
66
W dwa tygodnie po cynamonie nadszedł do Tiny list od Marioli oraz dwa katalogi
z ofertami letnich obozów młodzieżowych. Ponieważ była jeszcze w szkole, kiedy wró-
ciłem do domu, zaniosłem całą tę korespondencję do jej pokoju. Oprócz rozrzuconych
przy tapczanie książek i kilku ciuszków zostawionych na krześle zastałem tam kotkę,
która wyglądała przez okno, z łepkiem wsuniętym między czerwone kwiaty pelargo-
nii. Zbliżyłem się, żeby podrapać ją między uszami, bo wiedziałem, że bardzo to lubi,
zawsze przymykała oczy i unosiła główkę, jednocześnie włączając swój tajemniczy in-
strument do mruczenia. I tak, drapiąc Fruzalkę, zauważyłem, że na podłodze obok tap-
czana Tiny leży kilka równiutko złożonych, nie używanych jeszcze firmowych tore-
bek Remy i jedna wypełniona zakupami. Zajrzałem, były tam trzy puszki kociego po-
karmu i dwa pudełka rybnych sucharków Whiskas. Między nimi leżał kwit z kasy, spoj-
rzałem na datę. Trzynasty. Pamiętałem, piątek. Swoje zakupy Tina zrobiła w Remie
dokładnie w tym dniu, w którym nieoczekiwanie zakończył się nasz okres przed cyna-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]