[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pan nas oszukał. Nie daruję panu tego. Nigdy, nigdy...
Minęliśmy osadę. Valcone przyśpieszył jazdę i znowu zaczął oddalać się ode mnie.
Dodałem więc gazu, zacząłem go dopędzać.
Ten odcinek drogi pełen był niespodziewanych i ostrych zakrętów zapamiętałem
to z jazdy do Aodzi. Nie usiłowałem więc nawet wyprzedzić valcona, a tylko
zmniejszyłem odległość między nami i trzymałem się, jego tyłu. A kierowca valcona, czy
to poirytowany, że zdołałem go dopędzić, czy też może lubił taką kawalerską jazdę
jeszcze przyśpieszył biegu. Był zresztą znakomitym kierowcą, umiał brać najostrzejsze
wiraże. Tylko opony straszliwie piszczały, gdy na zakręcie wóz wpadał w poślizg, z
którego go natychmiast wyprowadzał.
Co jemu tak się śpieszy? zapytała panna Wierzchoń.
78
Czy pani nie rozumie, że on chce nas uprzedzić? mruknąłem przez za
ciśnięte zęby.
Jazda stawała się coraz bardziej karkołomna. Kurczowo trzymałem się kierownicy i
pochylony do przodu, niemal leżałem na kółku. Ale też każda sekunda nieuwagi, zbyt
łagodny albo zbyt gwałtowny skręt kierownicą mógł spowodować wyrzucenie wozu z
szosy na rosnące po obu stronach drzewa. Czułem, jak ogarnia mnie gorąco i kropelki
potu występują mi na czoło. Wkrótce jednak droga wyprostowała się. Do Janówki
pozostało zaledwie trzydzieści kilometrów. Jeszcze kilkanaście minut i powinniśmy
zobaczyć ciemny masyw drzew.
Docisnąłem pedał przyspieszacza i spróbowałem wyprzedzić valcona. Szybko
zorientował się w moim manewrze i zjechał na lewą stronę szosy. Dał tym niezbity
dowód, że nie chce, bym go wyprzedził.
Na liczniku miałem szybkość stu czterdziestu kilometrów. Po chwili wzrosła do stu
pięćdziesięciu. Nie jest łatwo wyprzedzać przy takiej szybkości, gdy lada chwila z
przeciwka może pokazać się furmanka lub niespodziewanie zjawi się samochód.
To także jakiś wariat powiedział za moimi plecami kolega Bigos.
Puściłem długie światła. Ostry blask moich reflektorów powinien był porazić
go we wstecznym lusterku. Wiedziałem, że nie wytrzyma długo takiego blasku i będzie
musiał ustąpić mi z drogi.
Raz i drugi przycisnąłem klakson. Valcone zjechał na prawą stronę, a wówczas mój
wehikuł pokazał wspaniały zryw silnika ferrari 410. W oka mgnieniu wyprzedziłem
valcona, przez sekundę jechaliśmy obok siebie, błotnik przy błotniku. Po chwili już
byłem przed nim i gnałem na złamanie karku.
Stówą, panie kustosz! mruknąłem, powtarzając zawołanie Bigosa.
Strzałka szybkościomierza zatrzymała się na cyfrze sto osiemdziesiąt. To nie
była jeszcze maksymalna szybkość mego wozu. Osiągało sieją dopiero przy dwustu
dwudziestu. Ale przecież jechałem po szosie, a nie po torze wyścigowym. I dokoła
zalegała noc. Ten, kto nie pędził nigdy z taką szybkością, nie zdaje sobie sprawy, jak
zmniejszają się odległości, a jednocześnie, jak zwiększa się droga hamowania. Na sto
dwadzieścia metrów sięgają długie światła samochodu, a przecież tę odległość przy tak
wielkiej szybkości przebywa się w jednej chwili. W momencie gdy zobaczy się w
światłach reflektorów tył chłopskiej furmanki, już się jest obok niej. Króciutki moment
roztargnienia i może dojść do katastrofy...
Daleko w tyle zostały światła valcona, ale nie zdołałem go wyprzedzić na dużą
odległość. Brakowało już czasu i drogi, ukazały się światła Janowa, a potem masyw
drzew parkowych w Janówce. Przyhamowałem i wolno skręciłem w aleję parkową. Po
skręcie wygasiłem wszystkie światła, w zupełnych ciemnościach sunąc do dworu. Jeśli
ktoś odważył się w nim buszować podczas naszej nieobecności, pragnąłem go zaskoczyć.
Blask reflektorów, gdyby wpadł w okna dworu, mógłby go spłoszyć.
79
Ale po ciemku musiałem jechać wolno i ostrożnie. Te kilka chwil wolnej jazdy
wystarczyło, aby dogonił nas valcone. Skręcił w aleję parkową na pełnych światłach, ba!
przycisnął klakson i wypełnił park przerazliwym rykiem. Strugami ostrego blasku
przejechał po oknach dworu.
Dopadł mnie przed frontowymi drzwiami, zatrzymał wóz tuż obok, wyłączył światła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]