[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bankructwa.
Tylko on zarabiał więcej, niż mógł wydać. Ludzie zamknięci w
czterech ścianach zaczynali uważniej przyglądać się otoczeniu,
dostrzegać niedostatki. Do Jacka zgłosiło się pół miasteczka,
domagając się gruntownego remontu przed końcem zimy. I całe
szczęście - bo to pomagało mu nie myśleć o Daisy Campbell.
Z rękami w kieszeniach minął księgarnię, potem fryzjera.
Przeszedł na drugą stronę ulicy, odruchowo złapał małego Tommiego
Williamsa, żeby ten nie upadł - dzieciak wciąż uciekał matce, a
chodnik był śliski.
Musiała wciąż być w White Hills, bo na każdym kroku - na
stacji benzynowej, w sklepie spożywczym i żelaznym - wszyscy
plotkowali o pięknej marnotrawnej córce, która wróciła do domu. Ale
farma była opuszczona, a telefon odłączony - sprawdzał wiele razy.
Wcale nie był pewien, czy coś z tego będzie. I wcale nie
wpatrywał się godzinami w telefon, czekając, aż Daisy zadzwoni.
Chciał się tylko dowiedzieć, czy zupełnym przypadkiem nie miałaby
52
RS
ochoty jeszcze kiedyś w tym stuleciu zafundować mu paru
odjazdowych nocy.
Wiatr smagnął go po twarzy. Tak właśnie się czuł: jakby dostał
po gębie. Najwyrazniej dla niej tamta noc nie była niczym
niezwykłym. A ponieważ zawsze uważał się za samotnika, nie
rozumiał, czemu ma wrażenie, jakby ktoś obdarł ze skóry jego serce.
Uszy marzły mu, bo znowu zapomniał czapki - zawsze
zapominał czapki. Zmierzał do Inner Connections, sklepu z
materiałami do aranżacji wnętrz. Nigdy dotąd nie przekroczył progu
podobnego przybytku i wcale za tym nie tęsknił. Ale miał zrobić okno
wykuszowe u Johna Cochrana, a jego żona, która niedawno przeszła
operację i nie mogła wychodzić z domu, zażyczyła sobie próbek.
Jack nie miał pojęcia, co to takiego, ale podobno dało się je
dostać u Karen Black. Coraz trudniej było mu się wykręcić od
podobnych zleceń. Klienci życzyli sobie, żeby po przebudowie umiał
także dobrać meble i kolory obić.
Minął pralnię. Na najbliższym rogu znajdowała się Marble
Bridge Café. WiosnÄ… i latem wystawiano stoliki na zewnÄ…trz, żeby
miejscowi - w bardzo vermonckim stylu - mogli sączyć piwo i kłócić
się o politykę. Jack chętnie by wpadł na szybką kawę dla rozgrzewki,
ale chciał mieć straszną wizytę za sobą. Może potem. Jeśli ktoś mu
wyjaśni, co to za próbki. Jeśli... Stanął jak wryty, potem cofnął się o
trzy kroki. Coś tu się nie zgadzało. O tej porze w Marble Bridge Cafe
George powinien popijać kawę przy barze, zawiesiwszy kapelusz
szeryfa przy wejściu. W okolicy powinien się roznosić swąd
spalenizny, bo Harry Mackay -właściciel od czterdziestu lat - zawsze
53
RS
zostawiał coś na gazie i zapominał o tym. Zresztą i tak klienci
przychodzili tu na śniadanie i lunch, a po południu Harry miał otwarte
tylko dlatego, że nie chciało mu się siedzieć w domu.
Tymczasem teraz co najmniej połowa stolików była zajęta.
Czyżby Harry wprowadził promocję na przypalone dania? Jack
ruszyłby dalej, gdyby nie spojrzał na kobietę za barem. Nie była to
Janelle ani druga z kelnerek Harry'ego. Natychmiast pchnÄ…Å‚ drzwi i
wszedł do wnętrza.
Z różnych stron odezwały się powitania; odpowiadał lub kiwał
głową, ale nie spuszczał oczu z kobiety. Stała do niego plecami, ale i
tak było jasne, że to nie ktoś miejscowy. Miała lśniące ciemne włosy
do ramion, tańczące wokół jej twarzy, gdy się poruszała. Jack nie
poznałby markowych ubrań, choćby ugryzły go w tyłek, ale domyślił
się, że błękitna jedwabna bluzka i luzne spodnie kosztowały tyle, co
lot na Księżyc i z powrotem. Poznałby te włosy i ten tyłeczek na
końcu świata.
Znajdował się w połowie drogi do baru, kiedy nagle się
odwróciła. Trzymała talerz ciasteczek, ktoś z kuchni mówił coś do
niej przez otwarte okienko, lecz ona tylko patrzyła na niego.
Jack wiedział, jak zraniona duma potrafi podziałać na
wyobraznię mężczyzny, ale dałby głowę, że na jego widok policzki
Daisy leciutko poróżowiały, a w jej oczach pojawił się tęskny błysk.
Wyraznie się ucieszyła - choć także zaniepokoiła. I nadal stała
nieruchomo jak posÄ…g.
Szeryf i Harry spojrzeli na nowo przybyłego.
54
RS
- Cześć, Jack - przywitał go właściciel. - Nieczęsto wpadasz po
południu.
- Witaj, Jack.
- Cześć, szeryfie.
Kiedy zdjął kurtkę i witał się ze znajomymi, Daisy zniknęła z
powrotem w kuchni - czy miała ważny powód, czy chciała go uniknąć
- nie wiedział. Tak czy inaczej zyskał chwilę, żeby przeanalizować
sytuację. Im dłużej się rozglądał wokół, tym bardziej dochodził do
wniosku, że trafił do wszechświata równoległego. Zamiast woni
starego tłuszczu i przypalenizny w powietrzu roznosiły się aromaty,
od których mężczyznie robi się lekko na duchu: świeży chleb, muffiny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]