[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przenosząc się pomiędzy wtedy i teraz, poczuł coś jak ukłucia szpilek, zobaczył jakby
promienie światła w ciemności. Gwiazdy na niebie. Jeśli wpatrywałby się w nie wystarczająco
długo, to rozjaśniłyby się jeszcze bardziej i zaczęły na niego spadać. Nocne niebo zawsze go
przerażało, dlatego cofnął się bojazliwie.
Gdy tak zrobił, poczuł głód. Jednak podobnie jak w poprzednim wspomnieniu to nie on był
głodny. Gdzieś niedaleko biło wielkie serce, połykające delikatne uderzenia serca Piotra. Dziwne
zapachy przenikały do jego zmysłu powonienia: mokrej trawy, szeptów gorącej krwi w
powietrzu, szutru pod stopami. Jakiś ciężki oddech pojawił się w pobliżu, znacznie głębszy niż
wydobywający się z jego piersi. Woń polowania przeszyła jego ciało.
Po chwili poczuł jeszcze jeden zupełnie nowy zapach. Kolejny łowca między nimi. Jednak ta
woń niosła coś więcej niż tylko ostry odór. Niosła wspomnienie cierpienia. Wściekłość wypaliła
głód.
Piotr skulił się jeszcze bardziej, a to wielkie serce przysuwało się coraz bliżej, poruszając się
na poduszeczkach wielkich Å‚ap.
Monk biegł z tyłu budynku stojącego przy drodze. Bolały go plecy i klatka piersiowa, otarte i
podrapane, ponabijane drzazgami od przeciskania się przez szczelinę między dwoma sklepami
obitymi płytą wiórową. Piotra zostawił ukrytego w ciężarówce. Tygrys nie mógł mu tam nic
zrobić, choć snajper nadal pozostał grozny. Jego najważniejszym zadaniem było teraz
odciągnięcie strzelca od dzieci i sprawienie, by ruszył za nim w pogoń między budynkami
miasteczka.
Potem zostanie już tylko walka o przetrwanie i próba przechytrzenia żołnierza.
Monk biegł nisko przy ziemi. Trzymał się blisko zabudowań, unikając stosów wyschniętych
liści i szutru wokół budynków. Poruszał się bezgłośnie, dopóki nie dotarł do końca uliczki. Gdy
dotarł do rogu ostatniego budynku, znalazł się przy głównej ulicy miasteczka. Czy nie odszedł za
daleko?
Powstrzymując oddech, wyjrzał za róg i dokładnie zlustrował ulicę. Zobaczył sklep
spożywczo-przemysłowy z cegły; zardzewiałą ciężarówkę i drogę poprzerastaną chwastami i
wysoką trawą. Nic się nie ruszało. Z gór wiał lekki wiatr i poruszał koniuszkami traw.
Nigdzie nie dostrzegł snajpera.
Na pewno jednak gdzieś tu był i czaił się. Monk nie mógł ryzykować, by żołnierz wziął
któreś dziecko jako zakładnika. Napiął mięśnie nóg. Zamierzał przedostać się na drugą stronę
ulicy do niżej leżącej części miasteczka. Chrzęst szutru będzie niósł się daleko.
Jednak musiał być przekonujący, by odciągnąć żołnierza.
Wziął głęboki oddech, wyskoczył zza budynku i głośno pobiegł na drugą stronę ulicy.
- Dalej! - krzyknął i machał ręką na wyimaginowane dzieci. - Biegnijcie dalej!
Niech snajper pomyśli, że wszystkie dzieci są z...
Padł strzał.
Ogień przeszył udo Monka. Lewa noga odmówiła posłuszeństwa.
Wyciągnął ręce, by zamortyzować upadek. Ostry żwir podrapał mu dłoń i kikut nadgarstka.
Przetoczył się w bok. Rozległ się drugi strzał i kula z gwizdem przeleciała mu tuż nad głową.
Padł płasko na ziemię i obserwował sytuację. Zobaczył, że żołnierz wstaje. Ukrywał się
gdzieś w połowie drogi między Monkiem a sklepem z cegły. Z karabinem w ręku posuwał się
ukradkiem prosto na swojÄ… ofiarÄ™.
Strzelec przewidział, że przeciwnik spróbuje zajść go od tyłu. Cierpliwie czekał w zasadzce.
Ale żołnierz nie był jedynym myśliwym na tym polowaniu.
Pięćdziesiąt metrów dalej wielka litera V utworzona przez rozchylające się trawy pruła
przestrzeń jak torpeda wodę, zmierzając prosto na Rosjanina.
Borsakow zachował spokój, ale czuł satysfakcję. Powalił przeciwnika, który jest teraz
zupełnie bezbronny. Zakończy tu pościg i Amerykanin zapłaci za śmierć jego towarzyszy na
ślizgaczu; sprawi, że winny będzie cierpiał - najpierw dostanie kulę w kolano, a drugą może w
bark.
Gdy Borsakow zrobił jeszcze jeden krok, usłyszał za sobą chrzęst szutru, szum traw
poruszanych przez wiatr.
Nie, to nie był wiatr.
Zdał sobie sprawę, co to jest.
Odwrócił się na pięcie. Zaczął strzelać - zanim zdążył się do końca odwrócić i przyjąć
odpowiedniÄ… pozycjÄ™. NacisnÄ…Å‚ spust, przechodzÄ…c na tryb automatyczny i rozsiewajÄ…c pociski
szerokim wachlarzem. Przez serię przebił się ryk wściekłości Zacharego, który wyskoczył z
trawy i rzucił się prosto na Borsakowa: z rozłożonymi nogami, wysuniętymi pazurami i
odsłoniętymi zakrzywionymi kłami.
Borsakow wciąż strzelał. Krew tryskała z pasiastego futra, ale zdawał sobie sprawę, że nie
zdoła powstrzymać potwora.
Miał do czynienia z wściekłością i bólem, zemstą i głodem, chęcią mordu i determinacją.
W momencie największego przerażenia Borsakowowi wyrwał się z gardła pierwotny,
potworny wrzask rozpaczy. Tygrys przygniótł go do ziemi.
Monk wychylił się i zobaczył, jak tygrys znęca się nad ciałem żołnierza. Przypomniało mu to,
jak poprzedniego dnia niedzwiedz rozprawił się z wilkami. Usłyszał ostry chrzęst miażdżonych
kości i ludzki wrzask ustał. Tygrys potrząsał ciałem żołnierza jak szmacianą lalką. Trzymał go w
uścisku za szyję; krew tryskała fontanną.
Kokkalis zobaczył już wystarczająco dużo i kulejąc, ruszył prosto na tygrysa.
Broń żołnierza poszybowała w powietrze, gdy powalało go trzystukilogramowe cielsko.
Karabin wylądował w połowie drogi pomiędzy tygrysem i Monkiem. Bez tej broni nie pokona
potwora.
Dobiegł go ostry ryk tygrysa.
Zachary skupił wzrok na Monku, który zdał sobie sprawę, że Zachary go rozpoznał jako
[ Pobierz całość w formacie PDF ]