[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uchwytnie będzie tu trafnym określeniem. Wyglądała właściwie tak jak zawsze
przedtem, ale owa sztywna maska, owo coś nieprzyjemnego pod ruchliwością jej
twarzy teraz się uwidoczniło bez pomocy wścibskiej kamery.
Załatwmy to przyzwoicie nad cocktailem.
Przyzwoicie czy nie, usiedliśmy przy stoliku na tarasie i wtedy powtórzyła
szorstko to, co napisała.
Ja chcę rozwodu, Kirk. Nie chcę alimentów ani żadnych układów
finansowych, chcę wyłącznie rozwodu.
Był w tym jakiś makabryczny komizm. Przecież nie posiadałem majątku, ni-
gdy go nie posiadałem i ledwie zarabiałem na samo utrzymanie. Ta podróż na
Zachodnie Wybrzeże poważnie i na długo nadszarpnęła mój budżet. Alicja miała
pieniądze, kiedy wyszła za mnie, i prawdopodobnie pózniej też odłożyła trochę
z gaży na Broadwayu i w teatrze objazdowym. Nigdy nie wiedziałem dużo o jej
finansach i nigdy mnie to nie obchodziło.
Nie możesz dostać rozwodu powiedziałem. Nie ma podstaw.
Patrzyła na mnie zimno, spokojnie.
Porzucenie.
Nie. Ja ciebie nie porzuciłem. To ty porzuciłaś mnie.
Mogę dostać rozwód na podstawie porzucenia.
Była pewna siebie i chyba słusznie. Kobieta uzyska wszystko, czego chce od
ławy przysięgłych i od sędziego. Tak już się utarło, że zwykle mężczyzni porzu-
cają kobiety, a nie na odwrót. Bawiłem się moją szklanką z cocktailem i aż mnie
mdliło od nagromadzonej goryczy.
Kłopot z nami, Alicjo powiedziałem polega na tym, że ja jestem
mężczyzną jednej kobiety, a ty kobietą wielu mężczyzn.
Tylko wzruszyła ramionami.
Dobrze, ja chcÄ™ rozwodu, Kirk.
96
Zawsze szła przed siebie zdecydowanie, jeżeli już obrała jakąś drogę. Zdolno-
ści do zbaczania z wytyczonej linii po prostu nie miała.
Możesz dostać rozwód, Alicjo powiedziałem. Niech będzie tak, jak
ty chcesz.
Ocknąłem się z tych wspomnień i byłem znów w pokoju hotelowym w Niem-
czech. Przez bladożółtą storę przenikała rzednąca szarość. Nie spałem tej nocy
wcale. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Wiele czasu upłynęło, odkąd oglą-
dałem wschód słońca w Niemczech, a tu już za brudną od deszczów szybą wsta-
wał świt.
Rozwód to musi być smutne przeżycie powiedziała Joan Terrill. Nie
rozwiÄ…zuje niczego.
Zwracając się jak gdyby do niej, mogłem tylko powtórzyć to, co odpowie-
działem jej wtedy: Nie. Ale czasami bywa jedynym sposobem, żeby zachować
godność .
ROZDZIAA CZWARTY
Pobożni i na pół pobożni mieszkańcy Friedheim oraz ich goście już zaczynali
dzień którąś z licznych mszy. To był poranek niedzielny i dzwon na wieżyczce ko-
ścioła wydzwaniał wezwanie na każdą mszę, a potem uroczyście moment konse-
kracji. Słyszałem go niejasno przez sen. Wstałem dopiero kwadrans po jedenastej
i w południe zjadłem śniadanie. Tak duże śniadanie, że obiad stał się zbyteczny.
Ci pobożni i ci na pół pobożni siedzieli przy obiedzie należącym im się w pełni,
kiedy ja spacerkiem poszedłem do kościoła.
W kościele panowała cisza, unosił się zapach kadzidła. Słońce rozświetlało
witraże i kolorowe ich odbicia padały na podłogę środkowego przejścia. Przy
wysokim głównym ołtarzu z obu stron czuwali aniołowie naturalnej wielkości
człowieka. Nad ołtarzem piął się ze wspaniałym rozmachem do stropu jaskrawy,
pozłacany fresk Wniebowstąpienie Pana w otoczeniu małych aniołków ponad
tłumem śmiertelników przykutych do ziemi, patrzących z uwielbieniem w górę.
Widziałem już wiele takich dzieł barokowych, namalowanych o wiele lepiej.
To nie miało znaczenia. Wkroczyłem w ów kościelny spokój, ów nastrój, może
wytworzony przez tych wszystkich miejscowych wiernych, którzy na przestrze-
ni długiego czasu modlili się gromadnie. Nie wiem, na czym to polega, ale po-
dobnego uczucia doznaję w kościołach nieraz. Tutaj ogarnęło mnie ono bardziej
wyraznie. Czerwona lampka migotała przed głównym ołtarzem, symbolizowała
ciszÄ™.
W tylnej części kościoła zobaczyłem obraz przedstawiający świętą Cecylię,
dosyć stosowny, skoro Friedheim jest miastem muzyki, i podwójnie stosowny,
ponieważ ta święta Cecylia grała nie na organach, tylko na kontrabasie. Kopia,
dobra kopia obrazu Domenichina w Luwrze. Ruszyłem boczną nawą z prawej
strony i po przebyciu dwóch trzecich drogi do ołtarza zatrzymałem się przy bocz-
nym ołtarzyku świętego Kryspina. Stwierdziłem, że postać świętego, stosunkowo
nowa, została lepiej wyrzezbiona niż figurka na ulicy szewców, ale tamta bardziej
mi się podobała.
Na końcu nawy, nie w samym jednak kącie, stał konfesjonał. Wysoko nad nim
witraż, mdła scena Zwiastowania z nadmiarem latających cherubinów. I poniżej
w samotnej i pokornej chwale wisiał jeden obraz, stary, chroniony szkłem. Mniej
98
więcej dwadzieścia siedem na dwadzieścia jeden cali. Musiałem podejść blisko,
żeby go dobrze zobaczyć.
To była Madonna. Niezaprzeczalnie Matka Boska. Chociaż ten malarz wzgar-
dził takimi oczywistymi symbolami jak aureola, obłok świetlisty czy smuga świa-
tła. Matka Boska szła po bruku z kocich łbów. Niosła Dzieciątko trzymając je
na lewej ręce, pomagając sobie prawą. Uśmiechała się. Za nią, z obu stron bru-
kowanej uliczki, stały równe rzędy domów. Na ich drzwiach bądz na ścianach
pomiędzy oknami widniały jakieś godła. Mogłem rozpoznać tylko jedno łeb
jednorożca na drzwiach domu z prawej strony Matki Boskiej. Nie potrzebowa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]