[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kilka godzin pózniej brat Lorenzo i cała jego świta podróżowali dalej na po-
łudnie. Tą samą drogą, którą rano poszła Theresa.
Na jakiś czas niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
A najważniejsze ze wszystkiego było to, że ani Głos, ani Lorenzo nie wiedzie-
li, iż celem podróży Tiril i Theresy jest Theresenhof.
Następnego dnia Theresa wysłała list do swego brata w Wiedniu:
Nikomu nie mów, gdzie jestem ja i moja córka napisała między innymi.
Niczego Ci tymczasem nie mogę wyjaśnić, ale tropią nas zli ludzie, którzy chcą
nas skrzywdzić.
Miała nadzieję, że brat potraktuje jej prośbę poważnie.
Theresa okazała wielką szczodrość wobec wszystkich w gospodzie, wynagro-
dziła ich sowicie w podzięce za uratowanie od wielkiego niebezpieczeństwa jej
samej i jej małej rodziny. Karczmarz i jego małżonka obiecali, że nikomu nie
wyjawią, dokąd księżna od nich pojechała.
Z zachowania włoskiego pana wiemy teraz, że w Sankt Gallen znajduje się
coś specjalnego powiedział Móri, kiedy opuścili już gospodę w Hochstadt.
Przy najbliższej okazji postaram się zbadać tę sprawę dokładniej.
Ale jeszcze nie teraz poprosiła Tiril.
Oczywiście, że nie. Teraz najważniejsza sprawa, to dotrzeć jak najszybciej
do naszego nowego domu.
Theresa była daleko, nie mogła słyszeć, o czym rozmawiają. Tiril westchnęła.
Móri, nie bardzo rozumiem to, co czuję. Wszystko tutaj jest bez wątpienia
piękne, ale niewypowiedzianie obce! Już teraz tęsknię do Norwegii. Może nie
mam w sobie aż takiego pragnienia przygód, jak niegdyś myślałam?
Ja odbieram to tak samo, Tiril. Nie czuję się tutaj jak w domu. Obcy język,
obcy kraj, obcy ludzie. A tak marzyłem, by zamieszkać razem z tobą na Islandii!
44
Wiem o tym, kochany. Ale może jeszcze się uda.
Kiedy jednak zobaczyli Theresenhof z daleka i kiedy jechali konno ku tej
fantastycznie pięknej, niewielkiej pańskiej siedzibie, za którą na horyzoncie widać
było wschodnie Alpy z górą Grossglockner, a u jej stóp, na dnie zielonej doliny,
wiła się rzeka, to wiedzieli od pierwszej chwili, że będzie im tu dobrze. Poczuli
siÄ™ naprawdÄ™ jak w domu.
Potem szli przez pokoje i wykrzykiwali jedno przez drugie: och! albo no
nie, zobacz! i bawili się znakomicie. Był to bardzo wygodny, pełen światła pa-
łacyk, w którym wszędzie stały kwiaty, a brat Theresy przygotował służbę, jak
mógł najlepiej.
Witajcie w domu! powiedziała Theresa wzruszona. Witajcie Tiril
i Móri, a zwłaszcza Nero. Bowiem pies potrzebuje domu, w którym mógłby stró-
żować i który traktowałby jak swoją własność. Wtedy ludzie, których kocha, mają
prawo tam zamieszkać. Zdaje mi się, że psy tak właśnie widzą sprawy, jeśli nie
są zmuszane do takiej pokory, że pełzają na brzuchu albo kładą się na, grzbie-
cie natychmiast, kiedy ich pan na nie spojrzy. Ale naszego psa to przecież nie
dotyczy!
Móri patrzył na nią zaskoczony.
Wiedziałem, że wasza wysokość lubi Nera, ale pojęcia nie miałem, że pani
tak znakomicie rozumie psy.
Theresa się uśmiechnęła.
W Hofburgu w czasach mojego dzieciństwa zawsze mieliśmy psy. I nie
zawsze były one dobrze traktowane. Ja je po kryjomu pocieszałam i dlatego były
mi bardzo oddane. To wtedy nauczyłam się kochać zwierzęta. I może trochę je
rozumieć.
Nero dotknął jej ręki swoim mokrym, zimnym nosem. W dowód sympatii.
W mieście Sankt Gallen Wielki Mistrz chodził tam i z powrotem po pokoju.
Szybkie, gwałtowne ruchy świadczyły, że jest w bardzo złym humorze.
Księżna nigdy nie przybyła do Sankt Gallen syknął w stronę brata Lo-
renza, który starał się usłyszeć jego słowa poprzez bicie kościelnych dzwonów.
Była niedziela i obaj powinni byli iść na mszę, lecz teraz to akurat mogło pocze-
kać.
Ale ona była w drodze do miasta, wiem o tym bardzo dobrze starał się
bronić brat zakonny. Natychmiast wyruszyłem w ślad za nią. Wychodziłem
naturalnie z założenia, że to wyście ją do siebie wezwali, panie.
Wielki Mistrz gwałtownie przystanął. Patrzył zaskoczony na swego najbliż-
szego współpracownika.
45
Oczywiście, że ją wezwałem. Zauważyłem nawet, że się zbliża. Ale na-
gle. . .
Lorenzo czekał.
Ale nagle? powtórzył jakby dla zachęty.
Mistrz ponownie zaczął chodzić, a jego długa szata pętała mu nogi.
Ale nagle wszystko się urwało, koniec. Ona zniknęła! Tak samo jak wtedy
Tiril Dahl. I teraz obie się gdzieś podziały, nie ma żadnej!
Zniknęły? Podziały się? Co macie na myśli, panie?
Lorenzo wiedział, że drażni swego mistrza. Ale sprawiało mu złośliwą przy-
jemność widzieć, jak tamten wije się niczym piskorz. Lorenzo, który go zawsze
podziwiał, teraz patrzył inaczej na jego przesadny strój. Pstrokaty jak u papugi,
pomyślał z obrzydzeniem.
Te dwie kobiety znajdują się pod ochroną jakiejś bardzo wielkiej siły
warknÄ…Å‚ Wielki Mistrz.
Może to ten ich tajemniczy przewodnik? głos Lorenza brzmiał nieby-
wale Å‚agodnie.
Absolutnie nie! %7ładen człowiek nie rozporządza taką siłą!
Ja aż za dobrze znam twoje myśli, powtarzał w duchu Lorenzo. Widziałem, jak
twoje wargi już się układały, by dodać to, czego nie dopowiedziałeś: z wyjątkiem
mnie samego . Ale tak myślisz, tylko twoja fałszywa skromność cię powstrzyma-
Å‚a.
Mimo że obaj zmagali się ze wspólnymi wrogami, tymi dwiema niebywale
silnymi kobietami, i z upływem czasu, to trwała między nimi nieustanna, zaciekła
rywalizacja. Lorenzo bardzo dobrze wiedział, dlaczego. Jego miejsce w hierarchii
było zagrożone, oto powód.
Dlatego dostrzegał wszelką przesadę, jaka kryje się za autorytetem Wielkie-
go Mistrza. Dlatego ze złośliwą radością przyjmował każdą najmniejszą nawet
oznakę słabości duchowego przywódcy Zakonu Zwiętego Słońca. Nigdy przed-
tem tego nie robił. Zawsze byli braćmi i sprzymierzeńcami, Wielki Mistrz i on.
Ale tamte czasy dobiegły końca. Dlatego zaczął mówić o opiekunie Tiril i The-
resy. . .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]