[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugiej szansy.
- To dobrze. Masz lepsze rzeczy do roboty niż wekowanie brzoskwiń i
chodzenie za pługiem.
- Myślę, że pług Davida ma klimatyzację i jest wart co najmniej ćwierć miliona
dolarów. Poza tym mogłoby być śmiesznie. Zawsze chciałam się nauczyć prowadzić
traktor.
- Obyś tylko nie powiedziała tego w złą godzinę! - Zawahał się. - Poważnie,
Kate. Uważaj na Canfielda.
- Dlaczego go tak nie lubisz?
- Osobiście nie mam nic przeciwko niemu, ale od śmierci Aleca minął rok i czy
zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie, to stanowisz łatwy łup. Potrzebujesz mężczyzny.
Kate popatrzyła zdumiona na telefon.
- SÅ‚ucham?
- NaprawdÄ™.
- Wcale nie.
- Ależ tak. Jesteś bardzo towarzyska i lubisz wychowywać. Obserwowałem cię
wielokrotnie podczas rozmów z klientami. A urodzone wychowawczynie mają zwykle
- 161 -
S
R
skłonności do mężczyzn, którzy nie tolerują żadnych nauk. Matka natura płata nam
czasami figle.
- Tak więc sądzisz, że David nie potrzebuje nauk?
- Wręcz przeciwnie, ale wcale ich sobie nie życzy. A ja...
Kate czekała w napięciu, by Arnold skończył zdanie.
- Nieważne. Wrócę pózno. Spotkam się z tobą rano, kiedy mi się uda otworzyć
oczy.
- Dobrze, ale uważaj. Widziałam dziś reklamówkę z Big Billem Talleyem.
Ogromny z niego facet. Audzę się, oczywiście, że to łagodny olbrzym, ale wolałabym
się o to nie zakładać.
- To raczej ty masz teraz podwójny kłopot, bo ja jestem w Jackson, a ty w
Athenie. BÄ…dz czujna i trzymaj siÄ™ blisko motelu.
- Postaram siÄ™.
Patrzyła na telefon dobrą minutę i dopiero potem odłożyła słuchawkę. Nie było
już teraz żadnego powodu, dla którego nie mogłaby się umówić z Davidem na kolację.
%7ładnego, z wyjątkiem jej nerwów i uczucia palącej tęsknoty - tak ogromnej, że aż
przerażającej.
Musiała jednak stawić czoło swoim lękom. Zaczerpnęła głęboko powietrza,
zatelefonowała do Davida, odczekała pięć dzwonków. David jest w Long Pond albo
gdzieś na polu. Na pewno nie czeka bezczynnie w domu na telefon od Kate. Nagrała
mu więc wiadomość na automatycznej sekretarce, zapowiadając swoją wizytę na
siódmą. Potem połączyła się z recepcją i otrzymała informację, że żadna koperta z
Memphis do nich nie dotarła. Tak więc nie przesłano wyników autopsji. Kate zupełnie
nie mogła zrozumieć przyczyn tej zwłoki. Wprawdzie badania kodu DNA zajmowały
rzeczywiście kilka miesięcy, ale ustalenie grupy krwi płodu stanowiło bardzo proste
zadanie.
Położyła głowę na poduszce i pogrążyła się w zadumie. Usiłowała sobie
wytłumaczyć, że powinna jeszcze raz przemyśleć całą tę sprawę, ale przed oczami
stawała jej raz po raz twarz Davida. Lecz nie ta twarz, którą pamiętała z dawnych lat,
ta, której - jak się jej wydawało - nienawidziła ponad wszystko. Była to twarz
- 162 -
S
R
dzisiejszego Davida z bruzdami w okolicy ust i kurzymi Å‚apkami w kÄ…cikach
bezbrzeżnie smutnych błękitnych oczu.
A w jakim stopniu ona ponosi winę za ten smutek? Teraz już nie mogła uniknąć
odpowiedzialności za rozpad ich małżeństwa.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby razem
stawili czoło niewierności Davida i ciąży Melby. Co by się stało, gdyby David
zwierzył się jej kiedykolwiek z braku wiary w swe możliwości aktorskie?
Nie chciała o tym myśleć. Nic nie może zmienić przeszłości. A co niesie z sobą
przyszłość?
Ktoś zapukał mocno do drzwi.
- Słucham! - zawołała, otwierając oczy.
Znowu pukanie. Niechętnie wstała z łóżka i podeszła do drzwi.
- Kto tam?
Nikt nie odpowiadał. Przyłożyła oko do dziurki od klucza i zobaczyła czubek
głowy o ciemnych włosach.
Gdy otworzyła drzwi, dziewczyna stojąca w progu odskoczyła do tyłu i zza
grubych szkieł popatrzyła z przerażeniem na Kate. Miała fatalną cerę, pryszcze na
czole, długie cienkie włosy. Szerokie na dole dżinsy pękały w szwach.
- Coral Anne? - zaryzykowała Kate.
Dziewczyna wtuliła głowę w ramiona, jakby otrzymała przed chwilą mocny
cios.
- Wejdz - powiedziała Kate, robiąc jej przejście. Dziewczyna wsunęła się
niepewnie do pokoju.
- Chyba nie zostałyśmy sobie przedstawione - zagaiła Kate, wyciągając rękę. -
Nazywam siÄ™ Kate Mulholland.
- Wiem, kim pani jest - odparła Coral Anne, nie zwracając uwagi na
wyciągniętą dłoń.
- Usiądz, proszę. Może się czegoś napijesz?
- A ma pani bourbona?
- Miałam na myśli coś bezalkoholowego - wyjaśniła Kate, mrugając oczami.
- Nieważne. Okropnie tutaj - dodała, rozglądając się po pokoju.
- 163 -
S
R
- Rzeczywiście, nie najpiękniej. - Kate usiadła na łóżku, wyciągając przed
siebie nogi.
Coral Anne przycupnęła na brzegu krzesła.
- Mama mnie zabije, jeżeli się dowie, że tu byłam. Kate skinęła głową. Nie
miała co do tego wątpliwości.
- Podobno uderzyła panią w twarz? - bardziej zapytała, niż stwierdziła Coral
Anne.
- I to bardzo mocno.
- Dobry Boże! Szkoda, ze tego nie widziałam! Mama bije zawsze obiema
rękami, jak się wścieknie.
Coral Anne najwyrazniej opuściła w swojej wypowiedzi wyraz mnie". Kate
potrafiła jednak czytać między wierszami.
- Bije ciÄ™?
- Bije. Waneath też biła. Tata nigdy nie podniósł ręki na żadną z nas. To stary,
duży kot. Ale mamie nie brak temperamentu.
Kate odczekała chwilę.
- Dlaczego w takim razie przyszłaś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]