[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest.
- Taka sytuacja wcale nie musi się powtórzyć.
- Zapewniam cię, że się powtórzy.
- Skąd ta pewność?
- Wy, wszyscy nadziani faceci, jesteście do siebie podobni. Nie
zrozum mnie zle. Majątku ci nie zazdroszczę, ale wiem, że forsa
wyczynia z ludzmi dziwne rzeczy. SpaczÄ… charakter. Spencer, wca-
le nie twierdzę, że jesteś złym człowiekiem. Tyle, że innym niż ja.
- Uważasz, że bogaci lekceważą tych, którym na nich zależy?
Roxy zacisnęła wargi.
- Nie, ale pieniądze sprawiają, że inaczej patrzą na różne rzeczy.
Na przykład są przekonani, że im na kimś zależy, a w gruncie rze-
czy zależy im tylko na tym, co ten ktoś może dla nich zrobić.
103
S
R
- A co ty, Roxy, możesz zrobić dla mnie? - zapytał Spencer.
- Jestem smacznym kąskiem życia, jakiego nie posmakowałeś
jeszcze nigdy. Jestem słabo oświecona, w przeciwieństwie do cie-
bie. Jadam plebejskie potrawy, lubię masło orzechowe i galaretkę,
podczas gdy tobie kawior wychodzi już nosem.
- Nieprawda - zaprotestował. - Nigdy za nim nie przepadałem.
Roxy zignorowała niepoważną uwagę Spencera. Ciągnęła dalej:
- Chcę tylko powiedzieć, że gdy spowszednieje ci moja osoba,
znudzony, szybko mnie się pozbędziesz. Ale być może akurat wtedy
ja nie będę miała na to ochoty.
Spencer zmarszczył brwi. Chciał zaprzeczyć. Ale przecież sam
myślał identycznie! Miał ochotę na romans z Roxy, ale krótkotrwa-
ły. Zresztą bez względu na to, czy kobieta odpowiadała mu intelek-
tualnie i towarzysko, czy nie, rzadko kiedy interesował się nią przez
dłuższy czas. A wobec przepaści społecznej, jaka dzieliła go od
Roxy, czy nie porzuciłby jej znacznie wcześniej niż innych prze-
lotnych partnerek?
Pomyślał chwilę i uznał, że jest tylko jeden sposób, aby uzyskać
odpowiedz na swoje pytanie. Przekonać się na własnej skórze.
- A więc powinniśmy zmniejszyć istniejące między nami różnice
- oznajmił spokojnie.
Ta odpowiedz chyba zaskoczyła Roxy. Nadal patrzyła Spence-
rowi prosto w twarz, ale zaczęła mrugać powiekami.
- Co takiego?
- Powiedziałem, że powinniśmy zacząć działać w kierunku zli-
kwidowania istniejącej przepaści, na którą zwróciłaś uwagę. Na-
wiasem mówiąc, w przeciwieństwie do ciebie wcale nie uważam jej
za głęboką.
104
S
R
- Co to za gadka?
Po raz pierwszy od początku rozmowy Spencer oderwał się od
framugi drzwi. Przeszedł przez cały salon, stanął przy biurku i
wziął do ręki teczkę ze swoimi aktami. Bez pośpiechu zaczął prze-
glądać zawartość.
- Być może nie dzieli nas tak wiele, jak sądzisz.
- Spencer...
- Roxy, ja naprawdę nie różnię się niczym ani od ciebie, ani od
innych ludzi. Twoje przekonanie, że pieniądze demoralizują czło-
wieka i wypaczają jego charakter, jest mylne. Gdybym przeżył do-
tychczasowe życie jako Steve McCormick, byłbym niemal iden-
tyczny jak jestem. Oczywiście, mógłbym inaczej się ubierać i wy-
sławiać oraz mieć inną pracę, ale pozostałbym tym samym czło-
wiekiem.
- Nie.
- Tak.
- Nigdy mnie nie przekonasz.
- Przynajmniej daj mi szansÄ™.
- Po kiego licha? Spencer, o co ci chodzi? - Roxy wstała z kana-
py i nerwowym krokiem zaczęła przemierzać pokój, z dala od
Spencera. - Nasz związek nie ma żadnych szans. Jak już mówiłam,
zbyt wiele nas dzieli.
- A ja ci mówię, że tak nie jest. - Roxy milczała, więc ciągnął da-
lej: - Daj mi szansę. Pozwól na jakiś czas wkroczyć w twoje życie.
Ty zrób to samo. Na własne oczy się przekonasz, że nie będzie tak
zle, jak ci siÄ™ wydaje.
Popatrzyła na niego uważnie. Przez dłuższą chwilę trawiła w
milczeniu usłyszane słowa. Zaczęła iść w stronę Spencera. Robiła
to powoli, po trochu zmniejszajÄ…c dzielÄ…cy ich dystans.
Oby nie tylko dosłowny, lecz także w przenośni, z nadzieją! po-
myślał Spencer.
105
S
R
- Zgoda - odparła wreszcie. - Damy sobie szansę. Ale z góry za-
powiadam, że to nigdy...
- Roxy.
- O co chodzi?
Zlikwidował dystans w dosłownym znaczeniu tego słowa. Poło-
żył dłonie na ramionach Roxy. Nie przyciągnął jej jednak do siebie,
mimo że miał na to ogromną ochotę, lecz tylko lekko uścisnął. Po-
tem wziął ją za rękę.
- Jeśli z góry zakładasz, że nam się nie uda...
- W porządku - mruknęła niechętnie. - A więc damy sobie szan-
sÄ™. Koniec. Kropka.
Uśmiechnął się ciepło i uścisnął jej rękę.
- Nie pożałujesz.
- To się jeszcze okaże.
Nie reagując na pesymistyczną uwagę, zapytał:
- Kiedy zaczynamy? Uśmiechnęła się krzywo.
- Możesz zacząć od razu i odwiezć mnie do domu. Odwzajemnił
uśmiech.
- Zwietnie. A gdzie mieszkasz?
- Przecież to biuro twojej agencji - stwierdził, zatrzymując por-
sche przed rozpadającym się domem z czerwonej cegły.
- Tak. - Czekała na potok wymówek, którymi zaraz zasypie ją
Spencer.
Popatrzył na nią ze zdziwioną miną.
- Prosiłem, żebyś wskazała drogę do domu, a nie do biura - przy-
pomniał.
- To jest mój dom. Zmrużył oczy.
- Mieszkasz tutaj?
106
S
R
Skinęła głową.
- Dlaczego?
Wzruszyła ramionami i odparła szczerze:
- Na razie nie stać mnie na nic więcej.
- Ale...
- Biuro jest moją własnością. Zapisał mi je Bingo. To jedyna
rzecz, jaką posiadam. Oprócz umeblowania i ciuchów, które mam
na grzbiecie. Miałeś okazję na własne oczy oglądać moje luksusy.
- Ale...
- Wysiadajmy. Zrobię nam śniadanie.
Zanim Spencer zdołał zaprotestować, Roxy otworzyła drzwi i
wysiadła z samochodu. Była już w połowie schodów, kiedy ją do-
gonił. Pewnie włączanie alarmu zajęło mu dwie minuty.
Dobrze, że to zrobił, uznała. Na tej ulicy każdy samochód potra-
fiono obrabować ze wszystkiego tak szybko, że żadne urządzenie
sygnalizacyjne nie zdążyłoby w ogóle zadziałać. Zresztą też by je
ukradli. Bądz co bądz była to dzielnica zamieszkana przez profe-
sjonalnych złodziei, a nie jakichś tam amatorów.
- Lubisz wafle? - spytała Roxy przez ramię, znalazłszy się na
podeście drugiego piętra.
- LubiÄ™.
- To dobrze.
Z przewieszonej przez ramię torebki wyciągnęła klucz i otworzy-
ła drzwi biura. Od razu podeszła do małej lodówki stojącej w kącie.
Wyjęła z niej plastykową torbę z zamrożonymi waflami, a właści-
wie ledwie zamrożonymi, jako że lodówka ciągłe płatała figle. Kil-
ka wafli wetknęła do starożytnego opiekacza, a potem czterokrotnie
wciskała guzik, zanim udało się jej uruchomić krnąbrne urządzenie.
107
S
R
- Zwykle maszerujÄ™ teraz do Å‚azienki. Podgrzanie wafli zajmuje
dobry kwadrans, lecz w tym czasie trzeba ze trzy razy wciskać gu-
zik, bo sam wyskakuje - wyjaśniła. - Ale że byłeś tak dobry i po-
zwoliłeś mi skorzystać ze swego prysznica, nie muszę teraz nigdzie
chodzić. Tylko się przebiorę.
Otworzyła drzwi szafy ściennej na wprost lodówki i zaczęła prze-
glądać jej skromną zawartość. Była na dziś umówiona z nowym
klientem, chciała więc wyglądać w miarę przyzwoicie. Wyciągnęła
z szafy czarne spodnie, białą koszulową bluzkę i ciemnoniebieski
żakiet.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]