[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i trybiki w jej mózgu.
 Mogê pana o coS spytaæ? Drêczy mnie do tej pory pewna zÅ‚oSliwa
uwaga Domenica. Mo¿e pan, jako mê¿czyzna, prêdzej zrozumie, o co
mu chodziło?
Lazar potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ ze zniecierpliwieniem, ale dziewczyna ci¹-
gnêÅ‚a dalej, nim zd¹¿yÅ‚ jej powiedzieæ, ¿eby zamknêÅ‚a buziê.
 Widzi pan, Humberto& chciaÅ‚am wyjSæ za Domenica przede
wszystkim dlatego, ¿e zostanie nastêpnym gubernatorem Ascencion.
Nie byÅ‚bym tego taki pewny!  pomySlaÅ‚ Fiore, ale gÅ‚oSno zauwa¿yÅ‚:
 Podobno tym u wÅ‚adzy kobiety same lez¹ do łó¿ka.
Allegrze a¿ zaparÅ‚o dech.
 Co za okropnoSci pan wygaduje! Zreszt¹ mnie to z pewnoSci¹ nie
dotyczy.
 OczywiScie!
 Mówiê szczer¹ prawdê!  oSwiadczyÅ‚a z caÅ‚¹ powag¹.  S¹dzi-
Å‚am, ¿e jako ¿ona gubernatora zyskam wpÅ‚yw na to, co dzieje siê na
Ascencion. Bêdê mogÅ‚a Å‚agodziæ krzywdy, ul¿yæ niedoli ludu&
 Godne podziwu zamierzenia.
 Wie pan, co ludzie powiadaj¹?  szepnêÅ‚a, opieraj¹c podbródek
na jego ramieniu.  Za ka¿dym wielkim czÅ‚owiekiem kryje siê niezwy-
kła kobieta.
50
Lazar przystan¹Å‚ i podniósÅ‚ swe brzemiê nieco wy¿ej.
 Bardzo mi przykro, ale w¹tpiê, czy pani narzeczony zostanie kie-
dykolwiek wielkim człowiekiem.
 Mój eksnarzeczony! Teraz ju¿ za nic nie poSlubiê tego durnia.
Nie wiem, co zrobiê  zastanawiaÅ‚a siê gÅ‚oSno.  Mo¿e wst¹piê do klasz-
toru?
Fiore wzdrygn¹Å‚ siê, sÅ‚ysz¹c jej rozwa¿ania na temat przyszÅ‚oSci.
WiedziaÅ‚, ¿e nie miaÅ‚a przed sob¹ ¿adnej.
 Tak czy inaczej& Domenic utrzymywaÅ‚, ¿e ma prawo zachowy-
waæ siê wobec mnie tak podle, gdy¿ (jak siê wyraziÅ‚)  posÅ‚u¿yÅ‚am siê
nim . Naprawdê nie miaÅ‚am takiego zamiaru!  zapewniÅ‚a gor¹co.  Ni-
gdy nie patrzyÅ‚am na to w ten sposób. Czy rzeczywiScie byÅ‚am egoistk¹?
Czy to grzech, ¿e chciaÅ‚am wyjSæ za niego dla dobra ogółu? ByÅ‚am pew-
na, ¿e Domenic chce siê ze mn¹ o¿eniæ ze wzglêdu na stanowisko moje-
go ojca& Widzi pan? Wszystko mi siê popl¹taÅ‚o! No i co pan o tym
s¹dzi, Humberto?
 A co pani o tym s¹dzi, panno Monteverdi?  powiedziaÅ‚ cicho. 
Liczy siê przecie¿ tylko pani opinia w tej sprawie.
Allegra milczaÅ‚a przez dÅ‚u¿sz¹ chwilê.
 Sama nie wiem& ale czujê siê winna.
 Jemu wÅ‚aSnie na tym zale¿aÅ‚o, chérie.
Znów oparÅ‚a gÅ‚owê na ramieniu Lazara, niemal tul¹c siê do niego.
 Wie pan co, Humberto?& Nikt oprócz pana nie walczył w obro-
nie mego honoru!
Lazar nic nie odpowiedział.
Maria&
Pierwsz¹ mySl¹, jaka przedarÅ‚a siê przez jego zamglony umysÅ‚, byÅ‚o
pragnienie powrotu do Marii, kochanki wiernej i potulnej. Dbała o nie-
go jeszcze lepiej ni¿ matka& SpróbowaÅ‚ otworzyæ oczy, ale tylko prawe
byÅ‚o mu posÅ‚uszne. Lewe tak spuchÅ‚o, ¿e nie mógÅ‚ rozewrzeæ powiek.
W gÅ‚owie miaÅ‚ zamêt, od czasu do czasu zapalaÅ‚y siê jakieS gwiazdy lub
wybuchały fajerwerki.
W mroku ujrzaÅ‚ nad sob¹ kwiaty. Nagietki pochylaÅ‚y siê nad nim.
Szerokie kielichy lilii przypominały twarze zatroskanych kobiet& Przez
chwilê nie wiedziaÅ‚, kim wÅ‚aSciwie jest i sk¹d siê tu wzi¹Å‚, u diabÅ‚a?
Potem wszystko od¿yÅ‚o mu w pamiêci.
Domenic Clemente podniósÅ‚ siê z trudem. OddychaÅ‚ ustami, bo rów-
nie¿ nos odmawiaÅ‚ mu posÅ‚uszeñstwa. StaÅ‚, zbieraj¹c mySli; nadal byÅ‚
51
ogÅ‚uszony potê¿nymi ciosami w gÅ‚owê. ZrobiÅ‚ kilka niepewnych kro-
ków i właSnie w tej chwili do ogrodu wpadło trzech gwardzistów.
 Panie wicehrabio!
 Ranili pana?!
 Co za bÅ‚yskotliwa dedukcja  warkn¹Å‚ do najbli¿szego ¿oÅ‚nierza,
który chciaÅ‚ go podtrzymaæ. Odepchn¹Å‚ go lewym ramieniem; praw¹ rêkê
ze złamanym nadgarstkiem przyciskał do piersi.
 Co z pann¹ Monteverdi?
 Ten Å‚otr porwaÅ‚ j¹ i uciekÅ‚ na skradzionym koniu. Rcigaj¹ ich te-
raz dwa szwadrony jazdy.
 Dogonimy ich raz dwa, panie wicehrabio! Proszê siê nie martwiæ,
do rana ju¿ tu bêd¹!
 Macie go wzi¹æ ¿ywcem!  rozkazaÅ‚ szeptem Domenic.  Ja siê
z nim rozprawiê!
 Wedle rozkazu, panie wicehrabio.
Jeden z ¿oÅ‚nierzy znalazÅ‚ le¿¹cy w pobli¿u sztylet Clemente a i po-
daÅ‚ mu go. Domenic schowaÅ‚ broñ.
 Hej, ty tam!  zwróciÅ‚ siê do pierwszego z gwardzistów.  Za-
wiadom jego ekscelencjê gubernatora, ¿e muszê siê natychmiast z nim
spotkaæ. Stawiê siê w jego gabinecie. Ty&  skin¹Å‚ na drugiego  spro-
wadx mi najlepszego medyka w całym mieScie. A ty  przywołał ge-
stem trzeciego  zadbaj o to, ¿eby mój powóz byÅ‚ gotowy za pół godzi-
ny.
Musi jak najprêdzej zobaczyæ siê z Mari¹! Skoro tylko przeka¿e temu
durnemu gubernatorowi wÅ‚asn¹ wersjê wydarzeñ i pozwoli siê opatrzyæ
medykowi, pojedzie do niewielkiego domku na wsi, w którym ulokował
swoj¹ kochankê. Maria najlepiej zdoÅ‚a uleczyæ jego zmasakrowane cia-
Å‚o i zranion¹ dumê.
A tê przebrzydÅ‚¹ cnotkê, Allegrê Monteverdi, niech sobie ratuje oj-
ciec! On, Domenic, ma jej ju¿ doSæ.
Ten czarnooki diabeÅ‚ niexle skopaÅ‚ ci dupê, co? Ty skaml¹cy, ¿aÅ‚o-
sny miêczaku!  odezwaÅ‚ siê jakiS wewnêtrzny gÅ‚os.
Domenic a¿ siê ¿achn¹Å‚.
StaraÅ‚ siê jakoS doprowadziæ do Å‚adu swój wygl¹d; otrzepaÅ‚ zmiête
ubranie, przygÅ‚adziÅ‚ lew¹ rêk¹ wÅ‚osy i wszedÅ‚ do paÅ‚acu. PokuStykaÅ‚
korytarzem w stronê gabinetu gubernatora, staraj¹c siê unikaæ jego go-
Sci. Gapi¹c¹ siê nañ sÅ‚u¿bê odstraszaÅ‚ zÅ‚ym spojrzeniem, mówi¹cym
wyraxnie:  Pilnowaæ swego nosa! . Roztrz¹saÅ‚ w mySli nieÅ‚atwy pro-
blem: czy Monteverdi uwierzy córce, gdy ta oziêbÅ‚a dziewucha poskar-
¿y mu siê, ¿e narzeczony dobieraÅ‚ siê dziS do niej& ?
52
Nie było w tym ostatecznie nic złego! Działał w gruncie rzeczy w in-
teresie Allegry: nie chciał, by noc poSlubna była dla niej szokiem. Jed-
nak Monteverdiemu lepiej wmówiæ, ¿e on, Domenic, próbowaÅ‚ tylko
obroniæ dziewczynê przed napaSci¹ jakiegoS zuchwaÅ‚ego prostaka.
Kim był ten człowiek? JeSli to jeden z buntowników, to czemu nie
mówiÅ‚ chÅ‚opsk¹ gwar¹? I jakim prawem podawaÅ‚ siê za  dobrego znajo-
mego Allegry?! PrzekomarzaÅ‚ siê z ni¹, jakby byli starymi przyjaciół-
mi!
Albo te ciosy roztrzêsÅ‚y mi caÅ‚kiem mózg, mySlaÅ‚ Domenic, albo za
du¿o wypiÅ‚em. Nic mi siê tu nie zgadza!
Gdyby Allegra, psiakrew, posÅ‚uchaÅ‚a go i wezwaÅ‚a stra¿e wtedy, kiedy
jej kazaÅ‚, nie wydarzyÅ‚oby siê nic zÅ‚ego! To wyÅ‚¹cznie jej wina, ¿e zosta-
ła porwana, do diabła! On bronił jej ze wszystkich sił, a ona robiła wszyst-
ko na przekór  jakby była w zmowie z tym porywaczem!
I nagle Domenica olSniło.
Allegra naprawdê znaÅ‚a tego czÅ‚owieka. Nie ulegaÅ‚o w¹tpliwoSci!
Byli  bardzo dobrymi znajomymi  dokładnie tak, jak ten łotr powie-
dział.
Allegra byÅ‚a wspólniczk¹ buntowników.
Domenic stan¹Å‚ na korytarzu jak wryty. ZapatrzyÅ‚ siê w przestrzeñ
i próbowaÅ‚ oswoiæ siê z t¹ rewelacj¹.
OczywiScie! Allegra zdradziÅ‚a wÅ‚asnego ojca i przyÅ‚¹czyÅ‚a siê do
buntu!
Patrzył przez palce na wszystkie jej dziecinne demonstracje: szarfa
w barwach rodu Fiori, brak uległoSci wobec ojca i narzeczonego, głupie
sprzeczki z goSæmi na temat spraw, o których nie miaÅ‚a pojêcia& Nigdy
nie traktowaÅ‚ tego powa¿nie!
Ale¿ go nabraÅ‚a! CaÅ‚e to porwanie to bujda. Nic jej nie groziÅ‚o.
ZmówiÅ‚a siê po prostu z buntownikami, by skÅ‚oniæ ojca i Radê do speÅ‚-
nienia ich ¿yczeñ. A jego zawsze wykorzystywaÅ‚a, igraÅ‚a z nim!
RozzÅ‚oszczony jeszcze bardziej Domenic wkroczyÅ‚ do wyÅ‚o¿onego
ciemn¹ boazeri¹ gabinetu Monteverdiego; podszedÅ‚ od razu do szafki
z trunkami i niezrêcznie, lew¹ rêk¹ próbowaÅ‚ nalaæ sobie whisky.
 Niech to wszyscy diabli!  ZawróciÅ‚ do drzwi i wrzasn¹Å‚ na stoj¹-
cego na korytarzu lokaja, by nalał mu wódki i zapalił Swiece.
Kiedy w pokoju pojaSniało, a lokaj podał mu kieliszek whisky, wi-
cehrabia przejrzaÅ‚ siê w lustrze, wisz¹cym nad kominkiem. Jedynym [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl