[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właśnie w tej chwili, żeby popatrzeć na niego, jak pędem mija bramy Newhaven. Czerwona
łuna na firmamencie nadawała zbroi rdzawy połysk, lecz światło zakrzywiało się wokół niego w
ten sposób, że kiedy jechał, wydawał się spijać kolory z nieba.
Kat czekał przed wieżą. Halfdan zbliżył się do niego, zaciekawiony.
- Co jest?
- Walczmy.
- Co?
- Wyzywam cię, Halfdanie. Daj dowód swojego męstwa.
- To ty, Ragnok. Nie żartuj. Dobrze wiesz, że Kat jest niezwyciężony - Halfdan zdradzał
oznaki niepokoju, zaczął cofać konia.
Kat momentalnie wyciągnął Bękarci Miecz Księżyca. Wierzchowiec Halfdana zamarł w
bezruchu, kiedy zabłysła klinga emitująca potężne zaklęcie strachu. Powoli ulegał mu nawet sam
Halfdan. W końcu zdołał zejść z konia i rzucił się do ucieczki, co rusz oglądając się przez ramię.
- Dokąd to? - szydził Kat. Bez pośpiechu ruszył kłusem za spanikowanym, biegnącym na
oślep wojownikiem. Tego rodzaju łowy zawsze sprawiały mu największą frajdę.
* * *
Wieczorem łatwo też było znalezć Wilka. Niestety, wychodził z gry w różnych miejscach
-
w zależności od tego, dokąd akurat zawędrował. Gdy jednak poruszał się w wilczej postaci,
miał zwyczaj wyć do księżyca, butnie przypominając grającym pózno bohaterom, że mogą go
spotkać w dzikich stronach. Tym razem z jego wycia wynikało, że zawędrował na południe od
miasta. I rzeczywiście - po krótkiej, lecz bacznej obserwacji traktu do Znieżnych Szczytów
wysiłki Kata zostały nagrodzone widokiem beztrosko skaczącego wilka.
Z grymasem satysfakcji napiął cięciwę Auku Spadających Gwiazd i wypuścił strzałę
umoczoną w śmiertelnej truciznie. Kiedy dotarł do swojej ofiary, ta odzyskała już ludzką postać.
Wilk opierał się jeszcze działaniu trucizny, o czym świadczyły powiększające się opuchnięcia na
twarzy i szyi.
- Muszę przyznać, że zawsze cię podziwiałem za umiejętność mówienia bez ogródek. Bez
ciebie obrady komitetu nie będą już takie same. Szkoda, ale raczej nie poparłbyś zmian, które
wprowadzam. - Kat nawet nie zsiadł z konia. Bez ceregieli puścił drugą strzałę prosto w pierś
wilkołaka.
* * *
Po przeprowadzeniu ćwiczeń z bronią ze studentami klasy wieczorowej Brynhild
tradycyjnie szła się rozerwać do tawerny w Mglistej Dolinie. Spędzała tam czas w grupie
zżytych kompanów, będących w większości graczami z północno -wschodnich okręgów.
Powiadano, że walkiria gromadzi wokół siebie rój wielbicieli - tak w grze, jak i w Mikelgardzie.
Zazwyczaj odłączała się na statku, który stał przy nabrzeżu, wyposażony zgodnie z jej
upodobaniami. Tam właśnie cierpliwie czekał na nią Kat, który bez kłopotu unieszkodliwił kilka
pułapek i wszedł do jej kabiny.
Z dużą satysfakcją, ale i niemałą ulgą słuchał kroków Brynhild na trapie. Była już na statku,
w sąsiedniej kabinie. Przez chwilę jedynie wytężał słuch, kiedy chodziła tam i z powrotem,
otwierając i zamykając szufladki. Zaczynał się niecierpliwić. %7łeby tylko mu się nie wyśliznęła!
A jeśli zamierzała odłączyć się w sąsiedniej kabinie, bez zaglądania do sypialni, w której się
ukrywał? Z największą ostrożnością otworzył dzielące ich drzwi. Z ulgą zauważył, że Brynhild
nie patrzy na niego. Odłożyła na bok swój skrzydlaty hełm, dzięki czemu jej długie, złociste
włosy spadały kaskadą na ramiona.
- Wątpię, czy twój następny bohater będzie miał dość pieniędzy, żeby zadbać o swoją
urodÄ™.
Walkiria obróciła się ze zdumiewającą szybkością, dobywając jednocześnie miecza, żeby
ugodzić rękę, którą zasłonił się napastnik. Dysponowała zaczarowaną klingą, więc poczuł
wstrząs, ale nie doznał szkody; demon w tarczy oblizał usta ze smakiem po wyssaniu mocy
miecza.
Jednakże Brynhild zaskoczyła go po raz drugi. Przestała się ruszać, stała przed nim jak
skamieniała. Odłączała się z gry. Nie miał czasu na wypowiadanie słów, które sobie
przygotował. Czym prędzej zadał cios Acutusem i zabił ją w ciągu tych kilku sekund, które mu
zostały.
Schował broń do pochwy i pokręcił głową. Rozczarowała go ta rozprawa. Mimo to
podziwiał jej refleks - niezwykle szybki, jak na starszą kobietę.
* * *
Wreszcie przyszła kolej na Bekkę. Druidką akurat najmniej się przejmował, więc wcale nie
zmartwił się, że nie może jej zastać tam, gdzie zwykle przebywała, jakby wyszła już z gry przed
nocą. Bądz co bądz, nie musiał jej nawet zabijać, ponieważ jej bohater nadawał się na
towarzysza podróży, a nie do pojedynków. Na arenie żadna drużyna pod jej przewodnictwem
nie miałaby szans w starciu z ekipą dowodzoną przez Ragnoka Silnorękiego. Byłoby miło
pozabijać wszystkich znienacka, ale nie mógł narzekać na brak szczęścia: i tak poszło mu
łatwiej, niż się spodziewał.
Wstał księżyc, oświetlający stojące kamienie, które były ostatnim miejscem, gdzie miał
nadzieję ją znalezć. Stał przez chwilę w zamyśleniu. Czule głaszcząc kark czarnego ogiera, z
przyjemnością wspominał swoje ostatnie zwycięstwa.
- Obserwuję cię z pewną ciekawością. - Zadziwiająco poważny głos, wyprany z ludzkich
emocji, zelektryzował Kata, który odwrócił się błyskawicznie, żeby zobaczyć, kto do niego
mówi.
Ogier zarżał płochliwie i stanął dęba. Jego wodniste brązowe oczy patrzyły z przerażeniem.
W samym środku kręgu, przy kamieniu ofiarnym, stał bowiem hrabia Illystivostich, wampir.
Kat nerwowo zaciskał palce na rękojeści Acutusa. Było to ekstremalnie niebezpieczne
spotkanie - najgorsze, jakie mogło mu się przydarzyć w okolicach Newhaven. W obecności
graczy czuł się niezwyciężony, lecz teraz trawił go niepokój. Ten niefortunny zwrot sytuacji
mógł zupełnie zniweczyć jego plany. Na fotelu w Mikelgardzie oblał go pot, jakby wyciśnięto
całą wilgoć z jego ciała.
- Uważaj, żeby nie wyciągnąć broni, bo wtedy musiałbym działać - prychnął hrabia z lisim,
zbójeckim uśmiechem, próbując wzbudzić w nim przeświadczenie, że są ze sobą w zmowie.
Ragnok nadal ściskał i rozwierał palce, lecz cofnął się o krok i nieco odprężył.
- Naprawdę nie masz się czego obawiać. Sądzę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. -
Ponownie wilgotne, krwistoczerwone usta wampira wygięły się w wyrazie ironicznego
rozbawienia.
Zachowanie hrabiego uspokoiło Ragnoka na tyle, że tym razem w odpowiedzi zdołał
kiwnąć głową.
- Jeśli się dobrze orientuję, jesteś istotą, która może wchodzić do mojego świata i z niego
wychodzić.
Słowa wampira wprawiły Ragnoka w osłupienie, poczuł ciarki na plecach. Ta rozmowa z
NPC była jakąś abstrakcją.
- Ty rozumiesz, że... to gra? - wydukał.
- Gra? - Wampir zachichotał cicho. - Może dla twoich pobratymców. Dla mnie to codzienna
rzeczywistość.
- Jesteś żywy?
I znów złowieszczy śmiech, niby ciepły i przyjazny, a jednak podszyty słodyczą zatrutego
miodu.
- Jeśli władcę nieumarłych można nazywać żywym, to rzeczywiście taki jestem. - Wampir
podciągnął szaty i usiadł na starożytnym kamieniu. Szerokim gestem ręki wskazał gwiazdy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl