[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chodziło jej o coś więcej niż ostatni grandę geste; chodziło o podsumowanie dokonań
życia jej i Giovanniego. Nie zawiedzie go.
Canfield bez przerwy studiował mapę; zapamiętywał drogi, którymi mieli się dostać do
Faike Haus. Ominą centrum Zurychu kierując się na Kloten, skręcą w prawo na skrzyżowaniu
w Schlieren i pojadą główną szosą w kierunku Bułach. Falke Haus znajdowało się na drugim
kilometrze Winterthurstrasse, po lewej stronie.
Ich pojazd wyciągał prawie sto czterdzieści kilometrów na godzinę, a przy stu droga
hamowania wyniosła piętnaście metrów i fotele ani drgnęły. Genewski Geheimpolizist
wspaniale się spisał.
211
Ale w końcu dobrze mu zapłacili. Prawie dwie roczne pensje szwajcarskiego urzędnika
państwowego. Samochód miał numery rejestracyjne zuryskiej policji - nikt nie mógł go
zatrzymać, z żadnego powodu. Canfield nie pytał, jak Szwajcar tego dokonał, Elizabeth zaś
uważała, że sprawę załatwiły pieniądze.
- To wszystko? - zapytał Canfield prowadząc Elizabeth Scarlatti do samochodu. Pytanie
dotyczyło neseseru.
- Wystarczy - powiedziała starsza pani idąc za nim ścieżką.
- Miała pani kilka tysięcy kartek, setki tysięcy liczb!
- Nie mają już znaczenia. - Elizabeth trzymała walizeczkę na kolanach, kiedy Canfield
zamykał drzwi.
- A jeśli będą zadawać pytania? - Inspektor włożył klucz do stacyjki.
- Na pewno będą. Wtedy na nie odpowiem. - Wyraznie nie miała ochoty na rozmowę.
Jechali przez dwadzieścia minut, wszystko się zgadzało. Canfield był z siebie
zadowolony. Nagle Elizabeth się odezwała:
- Jest jedna rzecz, o której panu nie powiedziałam. Pan też nie poruszył tego tematu.
Ale teraz trzeba chyba o tym wspomnieć.
- O czym?
- Możliwe, że żadne z nas nie ujdzie z życiem z tej konferencji.
WziÄ…Å‚ pan to pod uwagÄ™?
Canfield oczywiście wziął to pod uwagę. Wiedział, że mocno ryzykuje, już od czasu
tamtej sprawy z Boothroydem. I wiedział, że nie wycofa się - ze względu na to, co łączy go z
Janet. Kiedy zrozumiał, ile wycierpiała przez Scarletta, zaangażował się bez reszty.
Matthew Canfield na swój sposób również stał się gladiatorem, podobnie jak Elizabeth.
- Bardzo proszę, niech pani martwi się o swoje problemy, a ja będę się martwił o swoje,
dobrze?
- Dobrze... Ale niech mi będzie wolno powiedzieć, że stał mi się pan bardzo bliski...
Och, proszę nie robić miny małego chłopca!
Niech pan to zostawi dla dziewczyn! Trudno mnie do nich zaliczać.
Proszę jechać!
Na pół kilometra przed Falke Haus Winterthurstrasse biegnie prosto, po jej bokach
rosną dwa rzędy wysokich sosen. Canfield wdusił gaz do dechy i wyciskał z samochodu, co
się dało. Była za pięć dziewiąta, a zależało mu, żeby jego pasażerka przybyła na spotkanie
punktualnie.
Niespodziewanie w świetle reflektorów pojawił się dający jakieś znaki mężczyzna. Stał
na środku drogi. Machał rękami i krzyżując je nad głową przekazywał im uniwersalny sygnał:
"Stop - coś się stało". Nie zszedł ze środka mimo prędkości, z jaką Canfield jechał.
- Proszę się trzymać oparcia! - rzucił inspektor i pędził dalej nie zważając na człowieka
na drodze.
W tym momencie z obu stron padły strzały z karabinu maszynowego.
- Na podłogę! - wrzasnął Canfield. Nadal naciskał gaz. Na przemian chowając i
podnosząc głowę, starał się trzymać drogi.
Z pobocza rozległ się przenikliwy krzyk - jeden z napastników dostał się w krzyżowy
ogień.
Kiedy zostawili za sobą ten fragment drogi, fotele obsypane były szkłem i kawałkami
metalu.
212
- W porządku? - Canfield nie miał czasu na okazywanie współczucia.
- Tak. Nic mi nie jest. Daleko jeszcze?
- Niezbyt. Jeśli nam się uda. Mogli trafić w oponę.
- Co wtedy?
- Niech się pani nie martwi! Nie zamierzam stawać i prosić ich o lewarek.
Zobaczyli bramę wiodącą do Falke Haus i Canfield skręcił w drogę dojazdową.
Prowadziła po opadającym łagodnie zboczu do dużego dziedzińca przed ogromnym
kamiennym tarasem, otoczonym ustawionymi co kilka kroków rzezbami. Główne wejście,
masywne drewniane drzwi, znajdowało się w odległości sześciu metrów od frontowych
schodów. Canfield nie mógł się do niego zbliżyć, bowiem na okrągłym podjezdzie
zaparkowało co najmniej dwanaście długich czarnych limuzyn. Obok nich stali pogrążeni w
rozmowach szoferzy.
Inspektor sprawdził rewolwer, włożył go do prawej kieszeni i polecił Elizabeth wysiąść
z samochodu. Nalegał, żeby wysiadła z tej samej strony wozu, co on.
Szedł tuż za nią, pozdrawiając mijanych szoferów skinieniem głowy.
Była minuta po dziewiątej, kiedy odświętnie ubrany służący otworzył wielkie
drewniane drzwi.
Weszli do przestronnego holu. Drugi służący wskazał im kolejne drzwi i otworzył je
przed nimi.
Wewnątrz znajdował się najdłuższy stół, jaki Matthew Canfield kiedykolwiek widział.
Musiał mieć z piętnaście metrów długości i dobre dwa metry szerokości.
Wokół tego stołu siedziało piętnastu albo dwudziestu mężczyzn w różnym wieku, od
czterdziestki do siedemdziesiÄ…tki. Wszyscy w drogich garniturach i wszyscy wpatrzeni w
Elizabeth Scarlatti.
Miejsce u szczytu stołu, w drugim końcu pokoju, było puste. Aż się prosiło, żeby je
zająć, i Canfield przez chwilę się zastanawiał, czy tam właśnie miała usiąść Elizabeth. Po
chwili zorientował się, że nie. Przeznaczono dla niej drugie miejsce u szczytu, bliżej wejścia.
Ale kto wobec tego miał zająć tamto puste krzesło?
Dla niego, Canfielda, nie było krzesła. Cóż, stanie przy ścianie i będzie patrzył.
Elizabeth podeszła do stołu.
- Dobry wieczór, panowie. Z niektórymi z panów spotkałam się dawniej. A pozostałych
znam ze słyszenia.
Wszyscy obecni wstali jak jeden mąż.
Mężczyzna po lewej stronie obszedł Elizabeth i przytrzymał jej krzesło.
- Dziękuję... Ale wydaje mi się, że brakuje jednej osoby.Elizabeth spojrzała na wolne
miejsce vis-a-vis, oddalone o piętnaście metrów.
W tym momencie otworzyły się drzwi w drugim końcu pokoju i do środka wszedł
wysoki mężczyzna. Ubrany był w mundur niemieckich rewolucjonistów. Ciemnobrązowa
koszula, błyszczący czarny pas w poprzek klatki piersiowej i drugi na biodrach,
wykrochmalone ciemne bryczesy i ciężkie buty z cholewami do kolan.
Głowa mężczyzny była ogolona, a jego twarz wyglądała jak maska.
- Teraz już nikogo nie brakuje. Jest pani zadowolona?
- Niezupełnie... Ponieważ- w taki czy inny sposób znam wszystkie ważne osoby
zgromadzone przy tym stole, chciałabym również wiedzieć, kim pan jest.
- Kroeger. Heinrich Kroeger! CoÅ› jeszcze, madame Scarlatti?
213
- Nic. Absolutnie nic... Hen Kroeger.
ROZDZIAA 44
Wbrew mojemu życzeniu, madame Scarlatti, moi partnerzy są zdecydowani wysłuchać
tego, co ma pani do powiedzenia powiedział Heinrich Kroeger. - Zna pani moje stanowisko w
tej sprawie. Ufam, że pamięć pani nie zawodzi.
Wokół stołu rozległy się szepty. Wymieniano spojrzenia. Nikt nie przypuszczał, że
Heinrich Kroeger kontaktował się uprzednio z Elizabeth Scarlatti.
- Pamięć mam w najlepszym porządku. Pańscy partnerzy reprezentują razem kilka
wieków doświadczeń. Podejrzewam, że pan ze swoim sprytem i doświadczeniem pozostaje za
nimi daleko w tyle.
Większość obecnych spuściła wzrok, niektórzy zacisnęli usta powstrzymując uśmieszki.
Elizabeth powiodła oczyma po wszystkich twarzach.
- Jak widzę, mamy tu ciekawe zgromadzenie. Bardzo szacowne. I zróżnicowane...
Niektórzy z nas jeszcze do niedawna byli wrogami... - Elizabeth Scarlatti mówiła szybko: - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl