[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zostały przysłane przez Chaos, żeby ukraść duszę. Ale widzisz& dziecięcy płacz nie dopuszcza
ich do niej.
Dlaczego? Jak to się dzieje? Isabelle pomyślała natychmiast o swoim nie narodzonym
dziecku.
Leni wzruszyła ramionami.
Prawdę mówiąc, nie wiem. Może dlatego, że dzieci są niewinne i czyste. Ich nowe życie
przypomina duszy, po co tu jest i dokąd powinna się udać po śmierci. Ale to tylko moje domysły.
Matka wyjęła niemowlę z wózka, położyła je na ramieniu i poklepała matczynym gestem po
pleckach. Dziecko wyglądało jak małe różowe zawiniątko, choć wrzaski, które wydawało, były
zdumiewająco głośne. Ostatni z kruków przechadzał się tam i z powrotem po drucie, potakując
głową w przód i w tył, kłapiąc bezgłośnie dziobem.
Jak długo dusza musi czekać, aż będzie bezpieczna?
To zależy od tego, jak dana osoba przeżyła swoje życie odpowiedziała Leni, unikając
wzroku Isabelle.
Niemowlę uspokoiło się i zamilkło. Dusza ponownie się wzbiła, rozwiewając się przy tym
stopniowo jak para wodna. Ni stąd, ni zowąd nadleciał któryś z poprzednich kruków, złowił
wątłą białą duszyczkę w otwarty dziób i oddalił się z nią, jakby trzymał kawałek szmaty.
Tymczasem jego kompan na telefonicznym drucie kiwał głową w górę i w dół i skrzeczał jak
opętany.
Isabelle i Leni patrzyły oniemiałe z wrażenia, toteż nie spostrzegły nienagannie ubranego
tyciutkiego mężczyzny, który wygramolił się z dziecinnego wózka, przesadził krawędz i
zeskoczył na ziemię. Nikt zresztą nie zwrócił na niego uwagi ci, którzy mogli go zobaczyć,
patrzyli na łowcę duszy, ci zaś, którzy nie mogli, gapili się na rozciągnięte pod drzewem martwe
ciało.
Człowieczek otrzepał się od stóp do głów i wyprostował swój pognieciony beżowy garnitur.
Usatysfakcjonowany wreszcie ze swego wyglądu, podszedł do Isabelle i Leni.
Witajcie, szanowne panie.
Broximon!
Leni podniosła wzrok z niego na Isabelle.
Z n a s z tego człowieka?
Tak. Co tu robisz?
Broximon pokazał kciukiem przez ramię.
Szczypię tego niemowlaka. Ale to na nic. Kruk i tak złapał tę duszę, no nie? Nic nie
widziałem z tego wózka.
To dziecko płakało przez ciebie?
A co. Zwykle wystarczy raz je uszczypnąć, żeby beczały przez pół godziny. Dłużej nie
trzeba. Po półgodzinie Chaos traci cierpliwość. Ale czasem te bobaski zamykają się już po
chwili, mimo że częstuję je potężną szczypawicą. Wtedy jestem bezradny. Czy któraś z was znała
tego zabitego faceta?
Isabelle popatrzyła na Leni.
Nie. Ale co ty tu porabiasz?
Przyszedłem pomóc ci się stąd wydostać.
Podszczypując małe dzieci? zapytała Leni.
Broximon nie stracił zimnej krew.
Jeśli trzeba potwierdził. Dzieci dochodzą potem do siebie, dusze nie.
Okazało się, że wyjąca syrena należy do policyjnego radiowozu. Samochód zatrzymał się za
holenderskim meblowozem, błyskając błękitnymi światłami. Z wnętrza wysiadło dwoje
policjantów; kobieta podeszła prosto do ciała i przyjrzała mu się badawczo i chłodno. Jej partner
zagadnął kilkoro ludzi z tłumu, którzy nader skwapliwie zaczęli mu opisywać, co zaszło.
Vincent jest tutaj.
Isabelle skamieniała.
Vincent? Jak to: t u t a j ?
Każdy może się tu znalezć. Trudniej będzie wrócić na jego stronę.
Gdzie on jest?
W twoim mieszkaniu. Przecież tam właśnie szłyście, prawda?
Isabelle otworzyła usta, by potwierdzić, kiedy nagle, ku jej zdziwieniu, Leni wtrąciła się
obcesowo:
Nie!
Nie?
Nie.
Więc dokąd idziecie?
Nie twój interes.
Leni!
On nie jest prawdziwy, Isabelle. To Chaos. Twój własny Chaos.
Pomysł ten był tak niespodziewany, że Isabelle osłupiała.
Co masz na myśli?
On pochodzi ze świata Simona, zgadza się? Tam go poznałaś?
Tak odparła Isabelle z wahaniem, jakby pytała o to samą siebie.
Leni potrząsnęła głową.
Wyciągnęłaś go z pamięci o świecie Simona, żeby cię uratował. Nic z tego nie będzie.
Widziałam go też w innym świecie, Leni. W prawdziwym świecie. Po twoim pogrzebie w
Weidling.
Tak, mówiłaś już. Ale czy powstrzymał cię przed przyjściem tutaj?
Nie.
No widzisz. Teraz też nie może cię uratować. Odtworzyłaś go cholernie dobrze:
przypomina rzeczywistego Broximona, ale to jedynie omam. Przez większość życia sami
tworzymy Chaos, Isabelle. Nie potrzebujemy go z zewnątrz, mamy go aż zanadto, wierząc,
szczerze wierząc w to, że nam pomoże albo nas uratuje& Zwykle jednak przywodzi nas do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]