[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okowy, lecz przewyższał je niepowstrzymany strach przed Bractwem Gwiezdnym.
Właśnie przerażenie sprawiło, że zwiadowca odwrócił głowę w niewłaściwym momencie. W
chwili, gdy doszedł do wniosku, że nie podążał za nim żaden szpieg czarowników, na jego
prawym ramieniu zacisnęła się stalowa dłoń.
Zwiadowca próbował odwrócić się, krzyknąć i dobyć miecza, lecz jego wysiłki były skazane na
niepowodzenie. Druga dłoń zacisnęła się na jego ustach, poderwało go w górę potężne
szarpnięcie i poszybował w krzaki, wypuszczając z ręki.
Conan stuknął lekko głową zwiadowcy o pień jodły. Ciało mężczyzny zwiotczało.
Cymmerianin wsłuchał się w jego oddech. Gdy doszedł do wniosku, że zwiadowca nie jest za
bardzo poturbowany, przerzucił go sobie przez ramiona.
Dzwigając jeńca jak ubitą łanię, Conan zanurzył się w leśny gąszcz z dala od ścieżki. Dopiero
gdy znalazł się poza zasięgiem najczulszych ludzkich zmysłów, skręcił na zachód, w stronę
wyczekującej go szpicy sił koronnych.
Hrabiemu Syzambremu nie dostawało wzrostu, lecz nie przenikliwości. Był również
wojownikiem o wielkim doświadczeniu i udowodnionej dzielności. Gdy goniec grupy
zwiadowców zameldował, że zaginął ich towarzysz, bez wahania wydał rozkaz, by czaty
pozostały na dotychczasowych pozycjach, po czym wyjechał z obozu wraz z niewielką
eskortÄ….
Dotarłszy na posterunek zwiadu, Syzambry zsiadł z konia. Potrzebował przy tym pomocy,
gorliwie udzielonej przez podwładnych. Na szczęście przy zsiadaniu hrabia nie musiał już
tłumić pojękiwania z bólu. Gdy rozejrzał się dookoła, wsiadł na koński grzbiet samodzielnie. Z
pewnością w dużej części za bóle i sztywność mięśni odpowiadała zbyt długa jazda. Nie
siedział w siodle od tak dawna, że prawie zapomniał tego, czego nauczył się jeszcze jako
dziecko.
Hrabia roześmiał się, co wyraznie poprawiło nastroje zwiadowców. Ci, którzy służyli
Syzambremu z oddania, nie zaś z chciwości lub strachu, szczerze współczuli hrabiemu w bólu
i słabości. Cieszyli się, że arystokrata znów pewną ręką obejmuje dowodzenie. Dzięki temu
rosła ich nadzieja na zwycięstwo i malał strach przed czarownikami. Nie bali się koronnych
wojsk. Na co w ogóle liczyła banda obszarpanych zbiegów pod dowództwem kobiety?
Wesołość hrabiego skończyła się, gdy podjechał do niego kolejny goniec. Jezdziec należał do
plemienia Pougoi; przemawiali poprzez niego członkowie Bractwa Gwiezdnego. Czarownicy
słyszeli rozmowę przez jego uszy, lecz - według wiedzy hrabiego - nie mogli widzieć oczyma
posłańca.
- Witajcie, Bracia. Przykro mi, że nie mam lepszych wieści - powiedział hrabia.
- Co siÄ™ dzieje?
Bracia Gwiezdni dowiedzieli się dosyć o wojnie w ciągu ostatnich dni, by zdawać sobie
sprawę z wagi straconego czasu. Syzambry wyjaśnił, co może oznaczać zaginięcie zwiadowcy.
- Oczywiście mógł po prostu zdezerterować ze strachu - podsumował. - Gdyby tak było, jeżeli
go wytropicie, możecie z nim zrobić co chcecie.
Była to sugestia, by Bractwo Gwiezdne użyło magii do wyjaśnienia losu zaginionego
mężczyzny. Od wyruszenia wojsk hrabiego w pole Syzambry parokrotnie zwracał się do
Bractwa z identyczną prośbą. Czarownicy za każdym razem odmawiało - rozporządzali
słabszymi zaklęciami, niż twierdzili, bądz obawiali się magii Grajka Marra bardziej, niż byli
gotowi przyznać. Był to jednak drobiazg. Jeżeli tylko Bractwo dałoby radę unieszkodliwić
Marra przed nadchodzącą bitwą, oznaczało to pewne zwycięstwo hrabiego. Syzambry
natomiast zamierzał rozprawić się z czarownikami tuż po walce, nim staliby się podejrzliwi.
- Nie chcemy tracić mocy na zwykłego śmiertelnika - odparł posłaniec. - Jego śmiercią nie
zyskalibyśmy niczego oprócz ujawnienia naszej obecności wśród twoich wojsk, panie.
Wreszcie wyjaśniła się przyczyna skrytości Bractwa Gwiezdnego. Syzambry wątpił, by
dowódcy koronnych wojsk nie zdawali sobie sprawy, że przeciwników wspierają czarownicy.
Chociażby nawet tak było, zaginiony zwiadowca szybko wyprowadziłby ich z błędu. Nie
potrzeba by do tego nawet magii - wystarczyłoby zwykłe rozpalone żelazo.
Jeżeli jednak Bractwo Gwiezdneżyczyło sobie skrywania do końca swego wsparcia dla sił
hrabiego, Syzambremu nic nie szkodziło zastosować się do woli swych pomocników. Im
bardziej byli przekonani, że szlachcic posłusznie spełnia ich wolę, tym łatwiej przyjdzie mu się
ich pózniej pozbyć.
- Bardzo dobrze - powiedział Syzambry. - Sądzę wszakże, że powinniśmy już ruszać.
Zwiadowcy będą się posuwać się w grupach po dwóch lub nawet czterech; niedaleko za nimi
podążą łucznicy. Winienem również rozesłać silniejsze czujki na obydwa skrzydła. Jakiś
koronny oficer wpadł na pomysł, by porwać człowieka z naszej szpicy; pewnie przyjdzie mu
teraz do głowy, że mógłby zastawić zasadzkę na naszą straż przednią! Jeżeli zdołamy
wyszukać tyły tych harcowników, zanim dobiorą się do naszych flank...
- Kwestie sztuki wojennej pozostawiamy tobie - przerwał mu posłaniec.
A zatem w najwłaściwszych rękach, pomyślał hrabia. Gdyby Bractwo Gwiezdne spróbowało
odebrać mu dowodzenie, byłby zmuszony do walki na dwa fronty.
Conan widywał narady wojenne zbierające się w lepszym nastroju, w większości z nich brali
jednak udział głupcy, nie zdający sobie sprawy z rzeczywistej sytuacji przed zbliżającymi się
bitwami. Rzadko się zdarzało, by położenie było na tyle korzystne, iż szkoda byłoby energii na
zamartwianie siÄ™.
Nikomu z mężczyzn i kobiet, którzy zebrali się w namiocie królowej, nie brakowało rozumu.
Wszyscy doskonale wiedzieli, że w nadchodzącej bitwie mają znikome szanse, chociaż jej
wynik nie był jeszcze przesądzony. Byli również świadomi, że zarówno wygrana, jak i klęska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]