[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Powiedziałem, że nie żyje. Kiedy ktoś zatrudniony u ciebie, Vyland, umiera śmiercią
nagłą, zaryzykowałbym twierdzenie, że przestał być ci przydatny. Ale ponieważ nie wydobyto
skarbu, to z pewnością nie wchodzi w rachubę. Znaczy, że był wypadek.
Znów długa przerwa.
- Skąd ci przyszedł do głowy jakiś wypadek?
- To był człowiek w starszym wieku, prawda, Vyland?
- Skąd ci przyszedł do głowy jakiś wypadek? - W każdym słowie ukryta była ledwie
wyczuwalna grozba. Larry znów oblizywał wargi.
- Wodoszczelna podłoga, którą umieściłeś pod spodem filara, nie była aż tak wodoszczelna,
jak ci się zdawało. Przeciekała, Vyland, prawda? Możliwe, że była to tylko bardzo mała dziurka, i
to w obwodzie podłogi, tam gdzie przylegała do boku filara. Błąd w spawaniu. Ale miałeś
szczęście. W filarze, gdzieś nad miejscem, gdzie my stoimy, musi być jeszcze jedna poprzeczna
uszczelka... niewątpliwie celem wzmocnienia konstrukcji. Najpierw posłałeś kogoś do środka filaru
i uszczelniłeś te drzwi, a potem wykorzystałeś tę tutaj maszynę - wskazałem palcem jeden z
przyśrubowanych do pokładu generatorów - żeby wpompować sprężone powietrze. Kiedy już
wpompowałeś wystarczającą ilość sprężonego powietrza, nagromadzona woda wypchnięta została
w dół, - a wówczas człowiek... albo ludzie... znajdujący się w środku, mogli dziurę załatać. Mam
racjÄ™, Vyland?
- Masz rację. - Teraz znów odzyskiwał równowagę, a zresztą, cóż było złego w tym, że
przyznał się wobec człowieka, który nigdy nie dożyje możliwości powtórzenia tego komukolwiek?
- SkÄ…d ty, Talbot, o tym wszystkim wiesz?
- Ten lokaj w domu generała. Widziałem wiele podobnych przypadków. Cierpi na tak
zwaną chorobę kesonową... i nigdy się z niej nie wyleczy. Choroba nurków, Vyland. Kiedy się
pracuje pod wysokim ciśnieniem powietrza lub wody, a potem się to ciśnienie zbyt raptownie
zmniejsza, do krwi przedostają się bąbelki azotu. Ci, którzy pracowali wewnątrz filara, znajdowali
się pod ciśnieniem około czterech atmosfer, około trzydziestu kilogramów na cal kwadratowy.
Jeżeli spędzili w dole więcej niż pół godziny, potrzebowali co najmniej pół godziny na
dekompresję, ale tak się złożyło, że jakiś idiota lub zbrodniarz za szybko zmniejszył wypracowane
ciśnienie... prawdopodobnie tak szybko, jak szybko potrafił uciekać. Nawet w najlepszych
okolicznościach do robót kesonowych i temu podobnych nadają się wyłącznie ludzie młodzi. Twój
przyjaciel inżynier nie był już ani młody, ani zdrowy. A ty, oczywiście, nie miałeś urządzenia
dekompresyjnego. No więc, umarł. Lokaj może będzie nawet długo żył, ale nigdy już nie uwolni
się od bólu. To ci chyba nie przeszkadza, Vyland, prawda?
- Marnujemy tylko czas. - Wyraznie widziałem ulgę na twarzy Vylanda, bo przez chwilę
podejrzewał, że ja, a może także inni, za dużo wiedzą o tym, co się dzieje na X 13. Ale teraz był już
zadowolony, ulżyło mu. Tylko że mnie interesowała nie jego mina, lecz generała.
Generał Ruthven przyglądał mi się w sposób doprawdy bardzo dziwny: jego twarz
zdradzała zdumienie. Męczyła go jakaś myśl, nie dając spokoju, a co gorsza, dostrzegłem początki
pierwszych wręcz niewiarygodnych przebłysków zrozumienia.
To mi się nie podobało, zupełnie mi się nie podobało. Szybko przypomniałem sobie
wszystko, co powiedziałem, wszystko, co dałem do zrozumienia - a w tych sprawach mam pamięć
niemal absolutną - ale nie mogłem uświadomić sobie ani jednego słowa, któremu mógłbym
przypisać winę za ten wyraz twarzy. Bo jeżeli on coś zauważył, mógł zauważyć także Vyland. Ale
twarz Vylanda nie zdradzała żadnego zrozumienia ani podejrzliwości. Wcale nie musiało stąd
wynikać, że jakieś nietuzinkowe słowo czy wyrażenie, dostrzeżone przez generała, zarejestrował
również Vyland. Generał był rzeczywiście człowiekiem bardzo mądrym: głupcy nie zaczynają z
niczego i nie dorabiają się za życia blisko trzystu milionów dolarów.
Nie miałem zamiaru zostawiać Vylandowi czasu na rozszyfrowanie wyrazu twarzy generała
- na to mógł być dostatecznie sprytny. Powiedziałem więc:
- No, skoro twój inżynier nie żyje, potrzebujesz teraz, nazwijmy to, pilota batyskafu?
- Błąd. Sami umiemy nim sterować. Nie sądzisz chyba, że jesteśmy aż tak głupi, żeby kraść
batyskaf, nie nauczywszy się uprzednio z nim obchodzić? Z przedstawicielstwa w Nassau
otrzymaliśmy pełny zestaw instrukcji obsługi i konserwacji, po francusku i po angielsku. Nie
martw się, umiemy się nim posługiwać.
- Naprawdę? To bardzo interesujące. - Siadłem na ławce, nie pytając nikogo o zgodę, i
zapaliłem papierosa. Jakiejś takiej demonstracji chyba się po mnie spodziewali. - Więc do czego
właściwie jestem wam potrzebny?
Po raz pierwszy w czasie naszej krótkiej znajomości Vyland sprawiał wrażenie
zaambarasowanego. Po kilku sekundach obrzucił mnie gniewnym spojrzeniem i chrapliwie
warknÄ…Å‚:
- Nie możemy uruchomić tych cholernych silników.
Zaciągnąłem się głęboko papierosem i próbowałem puszczać kółka z dymu. Nie wyszło,
nigdy mi to nie wychodzi.
- No, no, no... - mruknÄ…Å‚em. - To niewygodne. Dla ciebie, rzecz jasna. Bo dla mnie bardzo
jest wygodne. Wystarczy tylko puścić te dwa małe silniczki w ruch... i... presto!... bez
najmniejszego wysiłku wyciąga się skarb. Zakładam, że ty nie grasz o miedziaki, przynajmniej
sądząc po zasięgu tej całej operacji. A beze mnie nie możesz ruszyć. Jak już mówiłem, bardzo to
wygodne... dla mnie.
- Potrafisz uruchomić te maszyny? - zapytał oschle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl