[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mm wystarczającego wrażenia. Wciągnąłem do płuc kilka porcji
względnie świeżego powietrza i poszedłem w stronę domu.
Czułem się fatalnie, miałem we krwi alkohol, którego wcale nie
chciałem pić. Byłem otępiały, roztrzęsiony i bliski załamania Na
szczęście znalazłem się na swoim terenie. Fajnie jest wracać do
domu", pomyślałem. Do przytulnego mieszkanka, za które płacę taki
wysoki czynsz i w którym nikt na mnie me czeka". Stanąłem na
skrzyżowaniu Siedemdziesiątej Pierwszej Ulicy i West Endu i
rozejrzałem się dookoła.
Poznałem kawiarnię na rogu. Poznałem ociężałego doga i smukłego
młodzieńca, który prowadził go na smyczy albo był przez niego
prowadzony na spacer. Poznałem swoją sąsiadkę, panią Hesch,
która przechodziła obok portiera z papierosem w ustach. Trzymała w
ręku kanapkę ze sklepu i gazetę Daily News", którą pewnie kupiła w
kiosku na rogu. Poznałem też portiera, Szalonego Feliksa, który przez
całe życie rozpaczliwie usiłował dorównać standardom wyznaczanym
przez swój rdzawoczerwony uniform i gigantyczne wąsy. I poznałem
jego rozmówcę, Raya Kirschma
na, biednego, ale nieuczciwego gliniarza, którego ścieżki już wiele
razy przecinały się z moimi. W pobliżu wejścia do budynku stała para
młodych ludzi, którzy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę byli
upaleni panamskÄ… trawÄ…. Po drugiej stronie ulicy. ChwileczkÄ™!
Spojrzałem raz jeszcze na Raya Kirschmanna. To był on, bez
dwóch zdań. Stary poczciwy Ray... Ale co on, u diabła, robi w moim
holu", pomyślałem.
Mgła, spowijająca mój biedny umysł, zaczęła się rozwiewać. Nie,
żebym od razu wytrzezwiał, ale tak właśnie się w owej chwili
poczułem. Stałem przez chwilę w miejscu, zastanawiając się, co jest
grane. W końcu uświadomiłem sobie, że nie warto tracić czasu na te
rozmyślania.
Cofnąłem się i ukryłem w cieniu. Potem obejrzałem się i stwier-
dziłem, że Ray mnie nie goni. Zacząłem iść Siedemdziesiątą Pierwszą
Ulicą na wschód, cały czas blisko budynków. Kilka razy obejrzałem
się za siebie. W pobliżu nie było żadnego gliniarza. Potem dotarło do
mnie, że to ciągłe oglądanie się za siebie może zaniepokoić innych
przechodniów, ale mimo wszystko obejrzałem się jeszcze raz i
wdepnąłem prosto w mały souvenir, pozostawiony na chodniku przez
ociężałego doga albo jakiegoś jego pobratymca. Zakląłem, szurnąłem
podeszwą o chodnik i ruszyłem w stronę Broadwayu. Po pewnym
czasie zatrzymałem taksówkę.
DokÄ…d?
Nie wiem powiedziałem. Niech pan jedzie na razie w
stronę centrum, a ja coś wymyślę. A potem, kiedy on mówił o
czymś, czego nie musiałem słuchać, wyciągnąłem z kieszeni portfel i
znalazłem w nim karteczkę, którą dała mi Jiłlian.
Jestem umówiony z Keithem powiedziałem. Ale co z
tego? To było prawie dwa tygodnie temu.
Wszystko w porzÄ…dku, szefie?
Nie. Odwróciłem kartkę i skrzywiłem się, widząc, co było na
niej napisane. RH7 1802 odczytałem. Spróbujmy tam, dobra?
Proszę mnie tam zawiezć.
Szefie?
Hmmm?
To numer telefonu.
NaprawdÄ™?
Rhinelander siedem, tak to siÄ™ czyta. Na moim telefonie sÄ… tylko
liczby, ale niektórzy mają też litery. To zresztą w lepszym stylu, moim
zdaniem.
Zgadzam siÄ™.
Nie mogę pana zawiezć pod numer telefonu.
Adres jest tuż pod nim powiedziałem, zezując na karteczkę.
Tuż pod nim. Litery tańczyły mi przed oczami, ale tego już nie
powiedziałem głośno.
Przeczyta mi pan ten adres?
Za jakÄ…Å› minutÄ™. Za jakÄ…Å› minutÄ™ na pewno to zrobiÄ™.
Jiłlian mieszkała w odnowionym budynku na Wschodniej
Osiemdziesiątej Czwartej Ulicy, jedynie półtorej przecznicy od rzeki.
Znalazłem guzik domofonu z jej nazwiskiem i nacisnąłem go, nie
spodziewając się odpowiedzi. Już miałem wyjąć swoje narzędzia,
kiedy kobiecy głos spytał: Kto tam?" Przedstawiłem się i wpuściła
mnie do środka. Wszedłem trzy piętra po schodach i zobaczyłem
Jiłlian. Stała w progu, w niebieskiej welurowej koszuli. Wydawała się
mocno zaniepokojona.
Bernie? spytała. Wszystko w porządku?
Nie.
Wyglądasz, jakbyś... Co się stało?
Jestem pijany oznajmiłem. Odsunęła się i wpuściła mnie do
swojej kawalerki. Zobaczyłem łóżko a właściwie rozłożoną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]