[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzwięczał w głosie Grzesia, kiedy mówił o rodzicach. W końcu rodzice to rodzice,
bywają denerwujący, oczywiście. Należy ich jednak traktować jakoś humanitar-
nie. Nie niszczyć. Jakieś uczucia jednakże do nich się ma. Grześ najwyrazniej
w świecie nie miał żadnych poza głęboką wzgardą i Teresce wydało się to nie-
smaczną przesadą. Ona swoich raczej dość lubiła.
Okrętka poczuła się zaskoczona tonem Grzesia jeszcze bardziej niż Tereska.
Dla niej rodzice byli osobami bliskimi, których los żywo ją obchodził. Była zda-
91
nia, że do rodziców można odczuwać nawet nienawiść, ale muszą istnieć po temu
poważne powody, muszą to być jakieś monstra, a nie rodzice. Rodzice Grzesia na
monstra nie wyglądali. Sądząc z tego, co się dało zauważyć, wszystko, co mieli,
pchali w nienasyconą i lekceważącą gębę syna. Okrętka niejasno czuła, że przyj-
mowanie wszystkiego od kogoÅ›, kogo siÄ™ nienawidzi i kim siÄ™ pogardza, jest chy-
ba nieco obrzydliwe, a w każdym razie nie w porządku.
Nie podoba mi się ten facet szepnęła do Zbyszka. Zdaje się, że nie
obchodzi go nikt poza nim samym.
Aktualnie jeszcze Tereska odszepnÄ…Å‚ Zbyszek. Leci na niÄ… jak szatan.
Nie zaleci daleko, spokojna głowa. Jak ją znam, to podoba jej się tak samo
jak mnie. Co robi jego ojciec, że on tak sobie może pozwalać?
Siedzi w Szwecji. A matka jest neurochirurgiem i świata za nim nie widzi.
Dziewczyny ją w tym naśladują, co ta Tereska taka wyjątkowa?
No jest wyjątkowa. Zdaje się, że znalazła sobie takiego jednego, też wy-
jątkowego, ale nie chce się do tego przyznać. A ten cały Grześ to bufonowaty
głupek.
Możliwe przyznał Zbyszek. Ale ogólnie biorąc, da się lubić. Wiesz,
on jest o tyle sympatyczny, że dla niego życie jest bezproblemowe i człowiek się
tym jakoś zaraża. Wszystko da się załatwić i grunt się nie przejmować. To ma
swój urok.
Takie uroki można mieć i bez niego zauważyła krytycznie Okrętka.
Nie podoba mi siÄ™ i koniec.
Póznym wieczorem wróciły do namiotu, odprowadzone przez pół obozu.
Przechadzki przy świetle księżyca z Grzesiem Tereska, zgodnie z przewidywania-
mi Okrętki, odmówiła sztywno i wzgardliwie, budząc tym powszechne zdumie-
nie. Obserwujący ją Zbyszek miał nadzwyczajną uciechę, szczególnie że Okrętka
nie szczędziła wygłaszanych szeptem komentarzy.
Wątpliwe jest, czy wstąpiłyby na pocztę w Mikołajkach, gdyby właśnie nie
Grześ. Obie poczuły nagle, że muszą zrobić coś przeciwnego mu, odwrotnego,
i postanowiły wysłać karty do rodziców, czego przedtem wcale nie miały w pla-
nach. Zamierzały zrobić zakupy i popłynąć dalej.
W Mikołajkach znalazły się dopiero o czwartej po południu, Tereska bowiem
uparła się, żeby obejrzeć po drodze wszystkie kolejne kamienie. Okrętka poddała
się z rezygnacją, usiłowała tylko nie patrzeć na trzy rozwalone kopce i potężne
doły, którym Tereska przyglądała się w milczeniu i ze zmarszczoną brwią. Ode-
tchnęła, kiedy dotarły do miasta. Zostawiły składak pod opieką strażnika w przy-
stani i od razu udały się na pocztę.
Po głupi znaczek będziemy stały w tym ogonie? spytała ze zgrozą Okręt-
ka na widok skłębionego przy okienkach tłumu. Nie lepiej kupić w kiosku?
Pewnie, że lepiej, ale tu wrócimy, żeby wrzucić do skrzynki, bo w te inne
skrzynki to ja nie wierzÄ™. WyjmujÄ… z nich listy i wrzucajÄ… prosto do wody.
92
SkÄ…d wiesz?
Nie wiem, ale tak mi się wydaje. To byłby przecież najprostszy sposób,
żeby się pozbyć tego całego śmiecia, nie? Wypychaj się z tego piekła.
Opuściłyby pocztę od razu, gdyby nie to, że za sobą, w chaosie dzwięków,
odróżniły nagle jeden głos.
Przephaszam mówił ktoś uprzejmie, ale energicznie. Bahdzo prze-
phaszam. . .
Obie zatrzymały się jak wrośnięte znienacka w podłogę. Ludzie dookoła prze-
pychali się niecierpliwie w dusznym upale. Tereska i Okrętka poruszyły się rów-
nocześnie, z tym że w przeciwnych kierunkach, Okrętka rzuciła się w stronę
drzwi, Tereska zaś z powrotem do wnętrza. Okrętka obejrzała się, wydała zdła-
wiony okrzyk, zawahała się, po czym z wyrazem zgrozy w oczach zaczęła de-
speracko pchać się na powrót do środka. Dotarła do Tereski, która zatrzymała się
obok rozmównicy telefonicznej, i szarpnęła ją za rękę.
Czyś zgłupiała? wyszeptała jej w ucho, poszczekując zębami. Ucie-
kajmy stąd, on nas zna, widział!. . .
Chcę zobaczyć tego tytana pracy odparła Tereska z uporem, również
szeptem. Który to? Pchał się w tę stronę.
Nie wiem, tłumy się pchają, w ogóle na niego nie spojrzałam! Nie zadawaj
się z wariatem, chodz stąd, na litość boską!
Zaraz. Może się odezwie. Słuchaj głosu, musimy go rozpoznać.
Lojalność nie pozwoliła Okrętce zostawić Tereskę w tej piekielnej jaskini i sa-
mej uciec. Nie widziała żadnego powodu, dla którego musiałaby rozpoznawać
szaleńca. Spocona bardziej z wrażenia niż od gorącego zaduchu, usiłowała prze-
konać ją szeptem, że to nie ma żadnego sensu, że uduszą się tu za chwilę na
śmierć, że ostatecznie mogą na niego poczekać na ulicy. Tereska była głucha na
wszystko, z wyjątkiem upragnionego głosu. Głos odezwał się wreszcie.
Czy to tu się odbieha poste hestante? spytał niecierpliwie.
Tereska poruszyła się. Głos wychodził z ust osobnika odwróconego do niej
tyłem. Osobnik był wysoki, chudy i łysy i Tereska koniecznie chciała zobaczyć
coś więcej niż jego plecy i tył głowy.
Przesuńmy się za ludzmi w tamten kąt, to zobaczymy go z przodu szep-
nęła z przejęciem.
Po co?! wyjęczała Okrętka. Zaczekajmy na ulicy, skoro już musimy,
obejrzymy go z przodu, kiedy będzie wychodził!
Założy ciemne okulary i figę zobaczymy. Nie poznamy go potem, jak zdej-
mie.
Po jakiego diabła mamy go poznawać?!. . .
Tereska wężowym ruchem prześlizgnęła się między czekającymi w kolejce,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]