[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całej siły, ale nie ruszył się z miejsca.
Zaczął szukad stopami jakiegoś mocnego oparcia, które pozwoliłoby mu spożytkowad siłę nóg.
Jedna stopa kopała bezradnie powietrze, ale druga natrafiła na ścianę. Conan skoncentrował w tej
nodze całą swoją siłę, aż poczuł, że się przesuwa, chod skała zdziera mu skórę z ramion i pleców.
Potem poruszył się też głaz.
Jeśli przedtem zebrał wszystkie siły, to teraz dodał jeszcze trochę. Wił się w wąskiej szparze
ignorując ból mięśni i trzeszczenie kości. Częśd skóry zostawiał na kamieniach; wydawało mu się, że
płuca ma wypełnione rozpalonym piachem. Z trudem złapał kolejny oddech, by móc dalej walczyd.
Na szczęście głaz nie osunął się i nie zmiażdżył go. Leżał chwilę nieruchomo, po czym uniósł się i
poszerzył przesmyk jeszcze odrobinę.
Conanowi wydawało się, że słyszy, jak Valeria szepce jakąś modlitwę& a może przysięgę. Jeszcze raz
jej długie palce chwyciły mocno jego dłoo i pociągnęły z całej siły.
Jeszcze przez chwilę skały trzymały Conana. Nie był pewien, co stanie się najpierw  wydostanie
się z pułapki, czy ręce wyskoczą mu ze stawów. Wreszcie minimalne poszerzenie przesmyku, tłuszcz
na kamieniach i na skórze, jego siła i nadludzki wysiłek Valerii, wszystko razem dało rezultaty 
wyskoczył jak z katapulty na drugą stronę głazu.
Wylądował na Valerii i chwilę trwało, zanim oboje oprzytomnieli na tyle, żeby to zauważyd. Ale
nawet wtedy Valeria nie zaprotestowała. Uśmiechnęła się tylko i zarzuciła mu rękę na szyję.
Odwzajemnił uśmiech i zsunął się na bok; leżał chwilę dysząc ciężko i w koocu wstał. Czuł się jak po
walce ze Złotym Wężem. Skórę miał w wielu miejscach pościeraną do krwi, a mięśnie i stawy zupełnie
wyczerpane. Rany paliły go wszędzie tam, gdzie zetknął się z brudem korytarza. Ogólnie czuł się mniej
więcej tak, jak Podczas dawnych ucieczek z niewoli. Wtedy też nie przeszkadzał mu ból, bo czuł się
wolny. Ten zaczarowany labirynt wraz ze swoimi potworami o mało ich nie wykooczył; niewiele
brakowało, by w którymś z tuneli znalezli swój grób. Ale to mieli już za sobą. Nawet jeśli dalej czekała
ich walka i śmierd.
Conan uznał, że wszystkie członki ma na miejscu i zdolne do działania. Ubrał się i zawiesił na szyi
buty, jak Valeria.
Ona tymczasem leżała z głową wspartą na łokciu i przyglądała mu się z rozbawieniem. Conan też
popatrzył na nią drwiąco, ponieważ nie przywdziała jeszcze swojej jedynej szmatki.
 Czy już skooczyłaś patrzed na mnie jak kupujący na osła?  zapytał w koocu.
 Kazałabym cię wykąpad, zanim bym cię kupiła  odparła. Pociągnęła nosem.  Albo sparzyd
wrzÄ…tkiem.
 Sama mogłabyś przegnad kozła na cztery wiatry  powiedział Conan.  Wstawaj, kobieto.
Jeszcze nie skooczyliśmy  dodał podając jej rękę.
Widział teraz jeszcze przynajmniej dwa tunele wychodzące z komnaty. Magiczne światło słabo
oświetlało jeden z nich. Drugi był ciemny i sięgał Conanowi do pasa. Skała u jego wejścia wyglądała
dziwnie, jak wyżarta kwasami, którymi podobno płatnerze z Khitaju wytrawiali zmyślne wzory na
swoich wspaniałych ostrzach.
Kiedy Conan pomyślał o wyżerających kamieo kwasach, przypomniał sobie, jak coś dotknęło kostki
Valerii, zostawiając na niej brzydki ślad. Cały czas go miała, teraz pokryty warstwą szlamu. Może ta
sama istota wydrążyła ten tunel. Stanowczo ani on, ani Valeria nie zaznają spokoju, dopóki znów nie
staną w słoocu.
Seyganko pierwszy raz uznał, że coś jest nie w porządku, kiedy Emwaya potknęła się. Taoczyła na
środku jego chaty jakiś szybki, skomplikowany taniec, jej stopy zdawały się lekko trącad ziemię.
Nawet bystry wzrok wojownika nie nadążał za tymi ruchami.
Podskoczyła& ale zamiast wylądowad lekko na palcach, upadła. Narzeczony zerwał się, żeby pomóc
jej wstad; odtrąciła go i klęczała dalej. Po chwili rozciągnęła się na wysłanej trzciną podłodze.
Seyganko jeszcze raz podszedł, chcąc ją podnieśd, ale ona znów odepchnęła jego rękę. Potem
przekręciła na bok głowę, tak że uchem dotykała ziemi, i wyciągnęła ręce. Jej palce wykonywały
ruchy, które Seyganko znał z rytualnych rozmów z duchami.
Emwaya nie wyglądała na chorą czy zranioną. Lecz jej zachowanie oznaczało, że w głębinach świata
duchów wyczuła jakieś zagrożenie dla Ichiribu. Seyganko złapał maczugę i zmierzył wzrokiem
odległośd dzielącą go od włóczni, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że marne drewno i żelazo
niewiele mogą zdziaład przeciw takim siłom, z jakimi zmagała się Emwaya.
Wreszcie wstała otrzepując z piersi trzcinę. Pozwoliła mu się podtrzymad i doprowadzid do maty.
Kiedy usiadła, nalał jej piwa z dzbana. Nie piła jednak; siedziała trzymając w dłoni drewniany kubek i
oblizywała usta patrząc w dal.
 Z dołu  powiedziała wreszcie.  To nadchodzi z dołu.
 Co nadchodzi?
 Nigdy nie słyszałeś o Kamiennym Mieście?
 Mówisz o tej legendzie?
 Zaczynam myśled, że to nie jest legenda. To miasto może leżed dokładnie pod wioską, pełne
duchów z czasów, kiedy ludzie nie byli ludzmi.
 Ale przecież nie jesteś pewna&  przeszła mu ochota do żartów, kiedy zobaczył, jak twarz
Emwayi kamienieje.
 Coś poruszyło duchy. Nie mogę powiedzied, które dokładnie, ale czuję, że Ichiribu grozi
niebezpieczeostwo.
 Zwołam fandę  powiedział szybko Seyganko. Fanda składała się z sześciu wojowników z
każdego klanu, którzy na zmianę czuwali uzbrojeni, pomalowani i gotowi do walki. Seyganko na ogół
się nie malował; jego wojenne szczęście było wręcz przysłowiowe, więc nie potrzebował
dodatkowych ozdób& chyba że w wielkich bitwach.
 Wyślij posłaoca  poleciła Emwaya.  Musisz zostad tu, aż cię pomaluję.
 Trzeba siÄ™ spieszyd, nie ma czasu na malowanie.
 Nie wtedy, jeśli za wroga mamy nieznane duchy.
 Jeśli nadchodzą duchy, to bardziej możesz się przydad ty i twój ojciec niż fanda.
 Będziemy niedługo potrzebni, ale fanda też ma swoje zadanie. Muszą dodawad ludziom otuchy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl