[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bramy. Miasto. Jakiś plac, mnóstwo ludzi... Na Croma! Jak mógł o tym nie pomyśleć! Słup do
przywiązywania koni, konie! Dla nich warto wrócić.
Na porzuconym przez Cymmerianina podwórcu, akurat przy drzwiach prowadzących do
pomieszczeń, w których trzymano gladiatorów, działo się coś dziwnego. Wzlatywały i opadały
szable, vagarańczycy padali na piasek. Conan biegł do słupa, nie spuszczając wzroku z
niezrozumiałego tumultu. I gdy był już w połowie drogi do celu, zrozumiał, o co chodzi.
Zamajaczyły zarysy kobiecego ciała, czarne loki, związane rzemieniem, khorajska szabla w pięknej
ręce.  A niech mnie!... - Cymmerianin był wstrząśnięty. - Wyrwała się, szablę któremuś zabrała...
wygląda na to, że moich prześladowców też tego... Ale walczy! Z kupą mężczyzn się bije, z
żołnierzami, nie z byle pachołkami... I do tej pory żywa!".
Barbarzyńca musiał na chwilę oderwać oczy od niezwykłej kobiety i przerwać swój bieg w stronę
koni, żeby zarąbać dwóch żołnierzy, którzy nabrali śmiałości i próbowali przeciąć mu drogę. A
potem. ..
Nie pierwszy już raz nie posłuchał głosu zdrowego rozsądku, tylko swojego niezrozumiałego dla
zwykłych ludzi wyobrażenia o honorze. Zgodnie z nim nie mógł teraz nie pospieszyć z
pomocąkobie-cie, mimo że ta już raz odmówiła jej przyjęcia, a ślady tejże odmowy nieprędko zejdą
z ręki barbarzyńcy.
- Na mnie, czarcie pomioty! - twarze vagarańczyków, którzy odwrócili się, słysząc ten ryk,
wykrzywiła złość i strach.
Okrutny dziki zwierz powrócił. I znowu jego ogromny, bezlitosny miecz lśni w słońcu, z potworną
szybkością przecinając powietrze, spada gradem ciosów, rozpruwa kolczugi, roznosi tarcze w
drzazgi, wbija, próbujące powstrzymać go szable w ciała ich właścicieli.
-75-
I znowu przywykli do pokornej uległości, odzwyczajeni w próżnia-czym życiu od walk na śmierć i
życie, żołnierze miejskiego garnizonu nie wytrzymali wściekłego ataku samotnego wojownika i
rzucili siÄ™ do ucieczki.
Między Conanem i bezimienną wojowniczką, skąpaną we krwi, ale żywą, leżało na piasku pół
tuzina zabitych i rannych vagarańczy-ków. Niebezpieczna nieznajoma wpiła w swojego
nieproszonego oswobodziciela pełne złości spojrzenie. Jej usta krzywiły się i drżały, psując wygląd
ładnej twarzy. Czekać, co tym razem zrobi zwariowana gladiatorka, Cymmerianin nie miał
zamiaru. Pomógł jej, a teraz niech robi, co chce: albo razem z nim na konie i jazda stąd, albo
samemu diabłu w paszczę. Barbarzyńca odwrócił się do kobiety plecami i pobiegł do koni. Tym
razem już nikt mu nie przeszkadzał.
 Dobrze, że ci idioci nie mają łuków - pomyślał mimochodem Conan. - Ale w pogoni na pewno
będą łucznicy".
Cymmerianin wyłuskał wśród przywiązanych i przezornie osiodłanych koni dużego
hyperboryjskiego zrebca. Odwiązał go, wskoczył na siodło. I zobaczył, jak obok na chyżą ophirską
kobyłę lekko i pewnie, niczym wytrawna kawalerzystka, wskakuje jego niespodziewana
towarzyszka. Kompletnie zaskoczeni żołnierze nie próbowali już przeszkodzić gladiatorom
uciekinierom opuścić podwórzec przez otwartą na oścież bramę. Vagarańczycy stłoczyli się wzdłuż
płotu po przeciwległej do koniowięzu stronie i omawiali szczegóły przyszłej pogoni.
Barbarzyńca i jadąca nieco z tyłu kobieta wypadli na przylegający do areny plac nie znanego im
obojgu Vagaranu, przecięli go szalonym galopem, zmuszając mieszkańców miasta do ucieczki w
różne strony i skręcili w pierwszą napotkaną ulicę. Conan pomyślał, że w którąkolwiek stronę by
się udali, w końcu i tak natrafiana opasujący to (jak zresztą i każde inne) miasto mur. A jadąc
wzdłuż niego prędzej czy pózniej będą musieli znalezć bramę. W ciągu dnia brama powinna być
otwarta, jeśli oczywiście wiadomość o ich ucieczce nie dotarła do pilnujących jej strażników. I
wtedy uda im się wydostać z tej pułapki, zwanej Vagaranem. A jeśli wiadomość już dotarła, to
brama jest zamknięta i... I wtedy zobaczymy, zadecydował Cymmerianin.
Wąska, kręta uliczka, którą jechali, pozostawiając za sobą zasłonę pyłu, była niemal pusta.
Nieliczni przechodnie odskakiwali na boki, przywierając do białych glinianych ogrodzeń, które
wznosiły się po obu stronach.
-76-
Conan bezlitośnie chłostał wierzchowca. Jego towarzyszka cały czas jechała tuż za nim. Nie
skręcali w żaden z ciasnych zaułków -w nich musieliby przejść w stęp.
Zakręt, po nim jeszcze jeden. Barbarzyńca gwałtownie osadził konia, ten stanął dęba. Kobieta
musiała zrobić to samo. Ulica kończyła się kolejną białą ścianą.
- Z powrotem! Skręcamy w zaułek! - krzyknął Conan i ściągnął cugle. Kobieta zrobiła to samo. A
jakie mieli inne wyjście...
Nie udało im się jednak dojechać do zaułka. Już na pierwszym zakręcie zobaczyli nadciągającą falę
błyszczących zbrojami jezdzców.
 Do diabła, pogoń! A to się uwinęli!". Nie było czasu na zastanawianie się, trzeba było znowu
zawrócić. I znowu ta sama ślepa uliczka.
- Rób to, co ja!
Conan spowolnił krok konia, podprowadził go do niskiego ogrodzenia i się zatrzymał. Rzucił lejce,
stanął na siodle, odbił się i skoczył. Chwytając rękami za występ glinianego ogrodzenia, podciągnął
się i wskoczył na gruby murek.
- Dalej, ślicznotko! Na Croma, na co czekasz?
Conan przyzywająco machał ręką, pokazując głupiej babie, że trzeba przeskoczyć przez
ogrodzenie, zanim nadjadą łucznicy, a może nawet wojownicy z kuszami, którzy błyskawicznie
wystrzelająucie-kinierów jak kuropatwy. Ale dziwna kobieta nie spieszyła się, harcu-jąc na koniu
pomiędzy ścianami ich pułapki. Jej dłoń zbyt zdecydowanie ściskała rękojeść odsuniętej w bok
szabli, jakby kobieta miała zamiar przyjąć walkę.
 Po niej można się wszystkiego spodziewać - rozłościł się Cym-merianin. - Do diabła! Jakbym miał
mało swoich kłopotów! Na Croma, czemu te kobiety nie siedzą w domu?!".
Najgorsze było to, że Conan nie mógł porzucić tej wariatki, nie umiał zostawić jej samej
przeciwko, na pewno licznym i oczywiście uzbrojonym, żołnierzom. Czy rzeczywiście trzeba
będzie wdawać siew niepotrzebną, niemal skazaną na przegraną, walkę w tej ślepej uliczce?
Ale najwidoczniej jeden i zapewne ostatni okruch zdrowego rozsądku zachował się w okolonej
czarnymi kędziorami główce. Wojowniczka w końcu podjęła decyzję. Opuściła szablę, podjechała
do ogrodzenia, na którym siedział mężczyzna z długim mieczem na kolanach i zrobiwszy to
wszystko, co wcześniej zrobił Conan (a na-
-77-
wet dużo zręczniej - pomyślał ze zdziwieniem barbarzyńca), znalazła się obok niego na grzbiecie
szerokiej glinianej ściany.
Zeskoczyli na dół, w gęste krzewy jakiegoś sadu, podchodzące pod samo ogrodzenie. W samą
porę: w ślepą uliczkę, gdzie pozostawili swoje konie, wjechał oddział vagarańskich żołnierzy, i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl