[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mawiał: „Un, jesteś wymarzonym przyjacielem żołnierza”. Nie mogłem sobie życzyć wię-
kszej pochwały. Razem zdobywaliśmy Niwarrę i fort Cachin, uczestniczyliśmy w pierwszej
linii w bitwie pod La Caerta, forsowaliśmy nocą Rio Drange, wraz z pancerną brygadą
generała Grassa spieszyliśmy z pomocą Dwunastej Brygadzie Spadochronowej, a gdy front
się ustalił wzdłuż rzeki Razonny, razem czekaliśmy w okopach na rozkaz ofensywy. Pułko-
wnik Kethon kilkakrotnie proponował, że przedstawi mnie do odznaczenia, ale odmawiałem,
w pełni zadowolony tym, że mogę nosić na piersi odznaczenia mojego pana.
Pewnego dnia pułkownik Kethon, wypiwszy zbyt wiele, w rozmowie z jednym ze
swoich oficerów, kapitanem Trabbsem, nieostrożnie wspomniał o moim istnieniu. Kapitan
Trabbs, o którym nie potrafiłbym powiedzieć nic dobrego, zapragnął mnie zdobyć; liczył
zapewne na to, że będzie mnie mógł wysyłać w bój, sam ukrywszy się bezpiecznie na tyłach.
Pewnej nocy, gdy pułkownik legł na polowym łóżku w swoim schronie, Trabbs zakradł się do
bunkra i ubrał się we mnie, korzystając z tego, że pułkownik przed snem wyłączył mnie,
chcąc mi także dać możność wypoczynku. Trabbs nie przypuszczał jednak, że okażę się loja-
lny wobec mego pana. Gdy tylko zostałem włączony i przekonałem się, że jestem we władzy
uzurpatora, ruszyłem czym prędzej do mojego pana. Trabbs próbował z początku siłą odwieść
mnie od mego zamiaru, jednak jego mięśnie nie mogły się mierzyć z potężnymi motorami
poruszającymi moje nogi i ręce; zaklinał mnie obiecując miliony kilowatogodzin prądu, najle-
psze smary i numery „Przeglądu Wojskowego” do czytania, ale głuchy na jego rozpaczliwe
prośby, doprowadziłem go przed oblicze pułkownika. Kethon miał z początku zamiar za moją
radą wrzucić kapitana w wody Razonny, lecz uległ prośbom łajdaka i zadowolił się wysła-
niem go na rozpoznanie nadbrzeżnych umocnień wroga.
Innym znów razem, gdy nasz pułk próbował zdobyć przyczółek na drugim brzegu rzeki,
celny pocisk uszkodził jeden z moich silników, unieruchamiając moją prawą nogę. Pułkownik
z trudem zdołał wydostać się ze mnie i, w świetle skrzyżowanych reflektorów, ostrzeliwany z
karabinów maszynowych i moździerzy, wlókł mnie za sobą, aż dotarliśmy w bezpieczne
miejsce. Jeżeli przyjaźń poznaje się w najcięższych warunkach, na polu walki, to jestem
pewien, że ja i pułkownik Kethon byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi.
Czasem nasze rozmowy sięgały osobistych tematów. Poznałem dzięki temu wspaniałą
postać pułkownika Kethona zapewne lepiej niż ktokolwiek inny. Ze swojej strony opowiada-
łem pułkownikowi o moim życiu od chwili, gdy zostałem włączony po raz pierwszy i czułem,
jak wypełniają mnie falujące prądy, które zaraz zaczęły układać się w pierwsze słowa: dioda...
elektroda... to elektroda diody... Mówiłem o Szkole Mózgów Elektronowych, o moich pier-
wszych kolegach: móżdżku rakiety balistycznej, mikromóżdżku, który miał być wykładowcą
w Państwowej Szkole Kaprali Dyplomowanych i uroczej mózdżyczce — przyszłej sekretarce
Elektroszefa Sztabu Generalnego. Wspominałem sierżanta Brycka, który uczył mnie musztry
nie szczędząc określeń typu: „Ty pokraczna superheterodyno na wybrakowanych tranzysto-
rach” oraz bardzo nerwowego wykładowcę taktyki, majora Barannowitza: gdy zdarzyło mi
się popełnić błąd, natychmiast otwierał moją czaszkę i pakował się do środka z gorącą luto-
wnicą, czego bardzo nie lubiłem.
Pułkownik dawał mi do czytania książki, dzięki czemu uzupełniłem moją znajomość
literatury pięknej, chociaż przyznaję, że nad beletrystykę przekładałem książki z zakresu
elektroniki. Dyskutowaliśmy o literaturze, szanując wzajemnie swoje poglądy, ale byliśmy
zgodni co do jednego: nienawidziliśmy obrzydliwych Przygód dobrego wojaka Szwejka.
Pamiętnej nocy dwunastego września o godzinie trzeciej po północy na prawym
skrzydle naszego pułku wzeszło oślepiające słońce atomowej eksplozji, i wnet przetoczyła się
nad nami fala straszliwego podmuchu. Zdradziecki atak Kubylijczyków przyniósł nam ogro-
mne straty. Nieprzyjaciel przerwał front i zmusił nasze wojska do odwrotu. Tej nocy pułko-
wnik Kethon zdołał zebrać przy sobie połowę oddziału, ale nie mógł stawiać czoła przewa-
żającym siłom wroga. Cofaliśmy się przez ciemny las, z którego obu stron płonęły łuny,
wciąż słysząc grzmot strzałów i łoskot gąsienic nieprzyjacielskich czołgów. O świcie dotarli-
śmy do przeciwległego skraju lasu i zobaczyliśmy przed nami stanowiska nieprzyjacielskiej
piechoty. Pułkownik postanowił przebić się, ale za moją radą odłożył tę próbę na wieczór.
Tymczasem wystawiliśmy silne patrole i pułk legł do zasłużonego odpoczynku.
Pułkownik zdjął mnie, aby dokładnie sprawdzić wszystkie moje agregaty przed ognio-
wą próbą, która miała nadejść wieczorem. Nagle zupełnie niespodziewanie zwaliła się na las
[ Pobierz całość w formacie PDF ]