[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tajemnica była schowana pod nasypem i że wiedzą o niej tylko światła, noc i przewody...
Mój Boże, toż to prawdziwy raj! westchnął Ananjew. Jaka przestrzeń, a jak pięknie,
lepiej chyba już i być nie może! A nasyp jaki! To, dobrodzieju, nie nasyp, a cały Mont Blanc!
Miliony kosztuje...
Zachwycony światłami i nasypem, który kosztuje miliony, rozgrzany winem i
sentymentalnie usposobiony, inżynier poklepał po ramieniu studenta von Stenberga i
powiedział żartobliwie:
I nad czym, Michajło Michajłyczu, tak się pan zastanawia? Przyjemnie chyba jest
popatrzeć na dzieło własnych rąk? W zeszłym roku był tu goły step, ani jednej żywej duszy, a
teraz, proszę się rozejrzeć: życie, cywilizacja! Ależ to jest wspaniałe, jak Boga kocham!
Budujemy z panem kolej, a po nas, lat tak za sto lub dwieście, dobrzy ludzie pobudują tu
fabryki, szkoły, szpitale i zawrze robota! No nie?
50
Student stał nieruchomo, schowawszy ręce w kieszeniach, i nie spuszczał oczu ze świateł.
Był zajęty własnymi myślami i nie słuchał inżyniera, był widocznie w takim nastroju, kiedy
nie chce się ani mówić, ani słuchać. Obrócił się po długim milczeniu do mnie i cicho
powiedział:
Wie pan, z czym mi się kojarzą te nieskończone światła? Przypominają coś, co już od
dawna nie istnieje, co istniało tysiąc lat temu, coś podobnego do biwaku Filistynów lub
Amalekitów*, gdy obozował tu jakieś starożytny lud i czekał na poranek, żeby bić się z
Saulem czy Dawidem. Do pełności iluzji brakuje tylko dzwięków trąb i wartowników
nawołujących w jakimś etiopskim języku.
Chyba tak... zgodził się inżynier.
I jak na zawołanie po linii przeleciał wiatr i przyniósł dzwięk, podobny do brzęczenia
broni. Zapadło milczenie. Nie wiem, o czym w tej chwili myśleli inżynier i student, ale
zdawało mi się, że rzeczywiście widzę przed sobą coś od dawna nie istniejącego i nawet
słyszę wartowników mówiących w nieznanym języku. Moja fantazja śpieszyła namalować
namioty, dziwnych ludzi, ich ubrania, zbroje...
Tak wymamrotał student w zadumie. %7łyli kiedyś na tym świecie Filistyni i
Amalekici, prowadzili wojny, coś znaczyli, a teraz i ślad po nich zaginął. Tak i z nami się
stanie. Budujemy teraz kolej, stoimy tu i filozofujemy, ale minie ze dwa tysiÄ…ce lat i po tym
nasypie i wszystkich tych ludziach, którzy śpią w tej chwili po ciężkiej pracy, nawet pył nie
pozostanie. Jest to w zasadzie okropne!
Niech pan zostawi podobne myśli... powiedział inżynier poważnie i pouczająco.
Czemu?
A temu... Takimi myślami trzeba kończyć życie, a nie zaczynać. Pan jest na nie za młody.
A to czemu?
Wszystkie te myśli o przemijaniu i marności, o bezsensowności życia i nieuchronności
śmierci, o pozagrobowych ciemnościach i ect., wszystkie te głębokie myśli, mój drogi
przyjacielu, są dobre i stosowne w starości, kiedy są owocem długoletniej wewnętrznej pracy,
zostały zrodzone w cierpieniu i stanowią dorobek całego życia; dla młodego zaś intelektu,
który dopiero rozpoczyna samodzielne życie, są one prawdziwym nieszczęściem! Właśnie,
nieszczęściem! powtórzył Ananjew i machnął ręką. Według mnie, w pańskim wieku lepiej
już wcale nie mieć głowy na karku niż myśleć w podobny sposób. Poważnie panu mówię,
baronie. Dawno chciałem z panem o tym porozmawiać, bo już pierwszego dnia naszej
znajomości zauważyłem w panu słabość do podobnego myślenia!
Co w tym złego? zapytał z uśmiechem student i z jego głosu i twarzy można było
wywnioskować, że odpowiada wyłącznie z grzeczności i że spór wszczynany przez inżyniera
ani trochÄ™ go nie interesuje.
Oczy mi się kleiły. Marzyło mi się, jak od razu po spacerze powiemy sobie dobrej nocy i
pójdziemy spać, ale moje marzenie nie szybko się ziściło. Kiedy wróciliśmy do baraku,
inżynier sprzątnął puste butelki pod łóżko, wyciągnął z dużego wiklinowego pudła dwie pełne
i odkorkowawszy je, usiadł przy swym biurku, zamierzając, z całą pewnością, dalej pić,
mówić i pracować. Pociągając po trochu ze szklanki, robił ołówkiem notatki na jakichś
wykresach i wciąż przekonywał studenta, że ten myśli nie tak jak trzeba. Student siedział
obok niego, sprawdzał jakieś rachunki i nie odpowiadał. Nie chciało mu się, tak samo jak
mnie, ani mówić, ani słuchać. Siedziałem nieopodal stołu na polowym krzywonogim łóżku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]