[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zadawania pytań bez zgody pytanych. Nasuwa mi się uwaga, że na ostatnich paru stronach
tego rozdziału użyłam przenośni, które narażą mnie na śmiech. Otóż i one, różnorodne
metafory, drwiące, nadęte, ukazujące słonia w składzie porcelany pod gradobiciem, strachy o
bladych obliczach. Niech tam sobie drwią. Te słowa oddają tak dokładnie atmosferę
kotłowaniny i zamętu myślowego, w jakim żyję, że ich nie usunę. Powiem tylko z całym
przekonaniem, że moje poglądy uległy w college'u przeobrażeniu. Zanim przybyłam do
Radcliffe, wyobrażałam sobie życie w tych murach niezmiernie romantycznie, ale te
romantyczne blaski szybko się rozwiały. Jednakże w okresie przejściowym od złudzeń do
rzeczywistości nauczyłam się wielu rzeczy, których bym inaczej nie poznała. Jedno z
objawień - to nauka cierpliwości mówiąca nam, że studia powinniśmy traktować jako coś w
rodzaju spaceru przez pola i lasy, iść bez pośpiechu, chłonąc całym sercem wrażenia. Taka
wiedza, niby cicha fala przypływu, zalewa niewidzialnie duszę pogłębiającym się bogactwem
myśli. "Wiedza jest potęgą". A raczej, wiedza jest szczęściem, gdyż posiadanie wiedzy -
rozległej, głębokiej wiedzy - polega na rozróżnianiu prawdziwych celów od fałszywych i
rzeczy wzniosłych od przyziemnych. Kto zna myśli i czyny na drodze postępu człowieka, ten
czuje potężne pulsowanie serca ludzkości na przestrzeni wieków. Kto nie czuje w nich
dążenia ku niebu, ten musi być, zaiste! głuchy na harmonię życia. `nv Rozdział XXI Do tej
pory podawałam szkicowo wydarzenia, które złożyły się na moje życie, ale nie podkreśliłam
jednak, ile zawdzięczam książkom nie tylko przyjemności i wiedzy, będących udziałem
wszystkich czytających, ale także wiadomości, które inni osiągają dzięki własnym oczom i
uszom. Książki odegrały w moim wykształceniu tak wielką w porównaniu do innych rolę, że
50
cofnę się do czasów, kiedy zaczęłam czytać. Pierwszą powiastkę przewertowałam w maju
1887 roku, kiedy miałam siedem lat. I od tego dnia do dzisiaj pożeram każdą zadrukowaną
stronicę, która znajdzie się w zasięgu moich nienasyconych palców. Jak wspomniałam, przez
pierwsze lata nie uczyłam się regularnie ani nie czytałam według programu. Początkowo
miałam niewiele książek pisanych wypukłym drukiem - "Czytanki" dla początkujących, zbiór
powiastek dla dzieci i książkę o ziemi pt. "Nasz świat". I chyba nic więcej. Ale czytałam je po
wiele razy, tak że wypukły druk zacierał się, spłaszczał i stawał się prawie nieczytelny.
Czasami panna Sullivan czytywała mi, wpisując na ręce krótkie powiastki i wiersze, które
mogłam zrozumieć. Ale wolałam sama czytać, niż żeby mi czytano, gdyż lubiłam powracać
do tych stron, które mi się podobały. Na dobre zaczęłam czytać podczas pierwszej bytności w
Bostonie. Pozwalano mi przesiadywać co dzień w bibliotece Instytutu, wędrować od szafy do
szafy i wyjmować książki, na które natrafiałam palcami. Czytałam uporczywie, czy na
stronicy rozumiałam jedno słowo na dziesięć, czy rozumiałam co drugie. Czarowały mnie
same słowa, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, co czytałam. Jednak w tej fazie mój umysł
musiał być bardzo chłonny, gdyż zapamiętałam wiele słów i całe zdania, o których znaczeniu
nie miałam najmniejszego pojęcia. Pózniej kiedy zaczęłam mówić i pisać, te wyrazy i zdania
nasuwały się całkiem naturalnie, aż moi przyjaciele zdumiewali się, że mam taki bogaty zasób
słów. Musiałam w ten sposób czytać ustępy w wielu książkach i bardzo dużo poezji - nic nie
rozumiejąc; myślę, że w tych dziecinnych czasach nie przeczytałam ani jednej książki od
deski do deski, aż natrafiłam na "Małego lorda Fauntleroya". To była pierwsza wartościowa
książka, którą przeczytałam ze zrozumieniem. Pewnego dnia, moja nauczycielka znalazła
mnie w kącie biblioteki nad "Szkarłatną literą". Miałam wtedy koło ośmiu lat. Pamiętam,
zapytała mnie, czy mi się podoba mała Pearl, i wyjaśniła niektóre zagadkowe słowa. Dodała,
że ma piękne opowiadanie o małym chłopcu i że z pewnością będzie mi się więcej podobało
niż "Szkarłatna litera". "Małego lorda Fauntleroya" obiecała mi przeczytać w lecie. Lecz
dopiero w sierpniu przystąpiłyśmy do lektury. Pierwsze tygodnie pobytu nad morzem były dla
mnie tak bogate w odkrycia i wrażenia, że po prostu zapomniałam o istnieniu książek. A
potem moja nauczycielka pojechała w odwiedziny do przyjaciół w Bostonie i na krótki czas
zostałam sama. Kiedy wróciła, zabrałyśmy się do "Małego lorda". Pamiętam dokładnie czas i
miejsce, gdzie przeczytałyśmy pierwsze rozdziały tej czarownej dziecinnej powieści. Było
gorące sierpniowe popołudnie. Siedziałyśmy razem w hamaku rozciągniętym między dwiema
sosnami, niedaleko domu. Zmyłyśmy pośpiesznie naczynia po lunchu, żeby mieć możliwie
długie popołudnie i dużo przeczytać. Gdyśmy biegły wśród wysokiej trawy do hamaka,
naokoło nas skakały koniki polne i przyczepiały się do sukienek. Pamiętam, że moja
51
nauczycielka chciała koniecznie powybierać je, zanim usiądziemy, lecz mnie wydało się to
niepotrzebną stratą czasu. Hamak był zasypany igliwiem. Podczas nieobecności nauczycielki
nikt go nie używał. Upalne słońce prażyło drzewa, od których biła żywiczna woń. Od morza
zalatywało balsamiczne powietrze. Przed rozpoczęciem lektury panna Sullivan wytłumaczyła
mi, rzeczy, których bym nie zrozumiała. Orientowała się w moich brakach. W trakcie
czytania objaśniała nie znane mi słowa. Na początku było ich dużo i musiała ciągle
przerywać. Ale skoro tylko pojęłam, o co chodzi, fabuła zbyt mnie pochłaniała, żebym mogła
zwracać uwagę na poszczególne słowa, i obawiam się, że niecierpliwiły mnie objaśnienia,
które moja nauczycielka uważała za konieczne. Kiedy zmęczone palce zaczęły odmawiać jej
posłuszeństwa, pierwszy raz w życiu odczułam dotkliwie swoje upośledzenie. Wzięłam
książkę i próbowałam wyczuć litery. Nigdy nie zapomnę, jak gwałtowne było moje
pragnienie przezwyciężenia przeszkody. Pózniej, na moją gorącą prośbę, pan Anagnos
postarał się o wydanie tej powieści wypukłym drukiem. Czytałam ją tyle razy, że bez mała
nauczyłam się jej na pamięć. Przez całe dzieciństwo "Mały lord" był mi łaskawym, miłym
towarzyszem. Podaję te szczegóły, chociaż może one i nudne, ale dla mnie stanowią
ogromnie żywy kontrast ze zmiennymi, niejasnymi wspomnieniami wcześniejszej lektury. Od
"Małego lorda" datuje się moje prawdziwe zainteresowanie książkami. Przez następne dwa
lata przeczytałam wiele książek w domu i w Bostonie. Nie przypominam sobie ani wszystkich
tytułów, ani w jakiej kolejności je czytałam. Pamiętam tylko, że znajdowały się wśród nich
następujące: "Heroje, czyli klechdy greckie o bohaterach" Kingsleya, "Bajki" La Fontaine'a,
"Opowieści z Biblii", "Mity greckie" Hawthorne'a, "Opowieści z Szekspira" Lamba, "Historia
Anglii dla dzieci" Dickensa, "Baśnie z 1001 nocy", "Robinson w Szwajcarii", "Wędrówka
pielgrzyma", "Przypadki Robinsona Kruzoe", "Małe kobietki" i "Heidi", piękna powieść, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl