[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niskie. Zenon siedział na górze i szeleścił swymi papierami. Lybia Italiana, taka piękna nazwa,
oznaczająca czystą pustynię i smugę stepów na wybrzeżu trypolitańskim. Daleka nad Morzem
Czerwonym Erytrea, gorąca jak piekło. To była na razie obowiązująca rzeczywistość.
Massuana, do której się jedzie, żeby umrzeć z samego upału. Asmara w górskim klimacie, u
progu niedostępnej, naturalnej fortecy abisyńskiej. Handlowo to wszystko jest nieudane
(Francuzi), ale dla usprawiedliwienia fatalnej wojny z Mene-likiem i wstydliwej niewoli
zostaje zawsze jeszcze ta najwyższa racja: "pochodnia cywilizacji". Zenon przekładał i
przepisywał notatki robione ołówkiem jeszcze w Paryżu. Głupia, kompilacyjna robota szła
mu ciężko. Gdy ją zaczynał, wydawała mu się ważna i zajmująca, tutaj, w Boleborzy,
zatraciła jakby wszelkie cechy prawdopodobieństwa. Jego niepokój wzrastał. Powinien był
wracać tam jak najprędzej, ze wszystkich względów (Adela!). Wojna i tak zabrała mu więcej
niż dwa lata, pozostawiając w życiu dezorientującą wyrwę, z całym sobą był niemożliwie
spózniony. Czuł, że czas mija, że jego sprawy nie posuwają się wcale, że ostatni rok w Paryżu
jest wciąż niepewny. Tamtejsze nijakie artykuły o "bogactwach kopalnianych Polski"
widocznie podobały się Czechlińskiemu, skoro wystąpił zaraz z taką propozycją. Ale wizyty
w Gwareckim Folwarku, obie zakończone pijatyką, zostawiły Zenonowi tylko niesmak i
obrzydzenie. Widział jasno, że jeżeli przystanie ostatecznie na tę drogę, nie mając innej, to
nie będzie w porządku ze sobą i na samym wstępie zacznie od rezygnacji. Och, przyłapał się
na tym komunale! "Być w porządku ze sobą" - cóż to znaczy? Jest to zawsze w jakimś choćby
najbardziej wzniosłym sensie dogadzać swoim chęciom, swoim "wrodzonym instynktom
moralnym". A przecież moralność jest wynikiem życia w społeczeństwie i poza
społeczeństwem jej nie ma. Są tylko słowa. które służą do oszukania siebie i zwłaszcza
innych.
Zenon pragnął rzeczy bardzo prostej: żyć uczciwie. Jego program naprawdę był minimalny.
Chciał zapalić papierosa, ale brakło mu zapałek. Zeszedł więc na dół, do jadalni, otworzył
dolne drzwiczki kredensu i z leżące, tam nisko na półce paczki papierowej wyłuskał nowe
pudełko Usiadł na chwilę pod oknem, tyłem do zachodzącego słońca, któn wyszło spod
niskich chmur w kłębach mgły czerwonej. Szyby był) spotniałe, widocznie na dworze się
ochłodziło. Zenon zapalił i chowając zapałki natrafił w kieszeni na list, którego z rana nie
przeczyta do końca. List był od Karola Wąbrowskiego i Zenon miał pewność że nie
przyniesie mu odpowiedzi na najważniejsze pytania. Jal zwykle zresztą. Cóż to za typ!
Wyciągnął złożony papier i czytał. Nawet do najbliższego człowieke Karol pisał tak samo, jak
mówił. To znaczy, całkowicie bez uwagi ns odbiorcę. Rozmowa z nim nie była wzajemną
wymianą, to byłe zawsze słuchanie monologu albo prelekcji w radio. Listy wyglądają jak
artykuły, "...ludzie, którym wypadło odbyć swoje jedyne życie w obrębie pierwszej połowy
XX wieku, nie mogą tym być zachwyceni. W straszliwym wirze nowoczesnego świata każde
obrane miejsce o każdej chwili ulega przesunięciom, wszystko jest płynne, niepewne, grożące
wciąż innymi niebezpieczeństwami." Ten nieudany syn pani Kolichowskiej z jej pierwszego
małżeństwa, zawdzięczający swe imię chrzestne kultowi ojca dla dwóch Karolów, Marksa i
Darwina, przeleżał lata wojny nieruchomo na łóżku Rolliera w podniebnym szwajcarskim
sanatorium i wyciągnięty, zestawiony, na wylot przegrzany i prześwietlony górskim słońcem,
narodził się po raz drugi do życia jak gdyby w innym wymiarze. Poszczególne fakty i
poszczególni ludzie nie przenikali do jego świadomości. Rzeczywistością były dla niego tylko
zbiorowiska i procesy Zenon czytał: ,,Wojna zwaliła się, jak jakaś nieprzebyta Dent du Midi,
między dwa pokolenia. Przedwojenne ideologie, skompromitowane przez realizację,
powiewają jeszcze, jak brudne łachmany, nad złą swoją rzeczywistością - niezdolne niczego
wytłumaczyć i niczego usprawiedliwić. Ratowanie własnego indywidualnego życia,
wpisanego w obrót tej przemiany, upieranie się przy jego utraconej godności - jest miotaniem
się skorupy od jaja na czarnej wodzie wielkiego przypływu, który podmywa ląd i musi go
znieść. Logika tego procesu jest nie do przyjęcia dla tych, którzy widzą w nim tylko chaos,
jak nie do przyjęcia jest wyrok śmierci."
Zenon opuścił parę wierszy i czytał znów: "...Ciężko jest uznać rolę swoją za skończoną. Ale
świat przetacza się ku nowym decyzjom i ostatecznie cała ludzkość wsłuchana jest w formułę
tej diagnozy..." Nagle urwał, niespodzianie zobaczywszy u dołu kartki odpowiedz na pytanie,
które przesłał Karolowi w ostatnim liście. Nie przeczytał tych słów, tylko je zobaczył. I
powtarzał bezmyślnie: "Więc jednakże tak, więc jednakże..."
Te słowa były: ,^\dela już nie żyje, umarła trzydziestego lipca w szpitalu de la ChariteJ^
Szukał po liście jakiejś jeszcze wzmianki o tym, jakiegoś szczegółu - nic. Od dawna wiedział,
że nie będzie żyła. I nie mógł już wtedy dłużej czekać na jej śmierć, musiał wyjechać.
Zostawił ją samą w nadziei, że jeszcze zdąży na czas powrócić. I nie zdążył. I już jej nigdy
nie zobaczy, i żadnym ostatnim słowem nic nie naprawi.
Była starsza od niego, była od początku chora i wiedziała, że nie jest kochana. Ale sama
kochała w takim stopniu, że jej uczucie starczyło dla nich obojga na całe dwa lata męczarni i
szczęśliwości. Była ti niedobra miłość, pełna ciężkich scen, które nic nie zmieniały, i naj
gorętszych pieszczot, które nic nie mogły okupić. Zbyt wyrazni umierała, by czegokolwiek,
co jeszcze było z życia, zdolna była się wyrzec, nawet męki.
Nie obiecywał jej nic, nie kłamał, nawet niewiele udawał. Był wdzięczn i dobry dla niej, jak
tylko mógł - i właśnie tę jego dobroć w złych chwilad także mu wypominała. Byłaby wolała,
żeby ją dręczył i poniżał, byle j, kochał - to wiedział./Odwlekał swój wyjazd, póki to było
możliwe, nawę ponad możliwość. To, co znosił przez ten ostatni rok, było niepomierni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]