[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie używał jej zbyt często. Aby nie stracić kontaktu z językiem, codziennie wie-
czorem oglądał CNN i amerykańską telewizję.
Po roku w Iowa ukończył szkołę w Campo Grande, a potem prawo w Rio. Nie-
chętnie powrócił do Corumby, gdzie podjął pracę w małej kancelarii adwokackiej
swojego wuja, opiekując się starymi rodzicami. Od wielu lat Valdir znosił powol-
69
ne tempo życia adwokata w Corumbie, marząc o jakimkolwiek wielkim mieście.
W gruncie rzeczy był jednak pogodnym człowiekiem, zadowolonym z życia
w sposób typowy dla większości Brazylijczyków. W małym biurze pracował tyl-
ko on i sekretarka, która odbierała telefony i pisała na maszynie. Valdir lubił spra-
wy związane z nieruchomościami: tytuły posiadania, kontrakty i tak dalej. Nigdy
nie chodził do sądu, głównie dlatego, że sale sądowe nie stanowiły nieodłącznej
części praktyki prawniczej w Brazylii. Rozprawy należały do rzadkości. Procesy
sądowe w stylu amerykańskim nie zaszły aż tak daleko na południe; nadal były
specjalnością pięćdziesięciu stanów. Valdira dziwiło to, co prawnicy mówili i ro-
bili w CNN. Często zastanawiał się, dlaczego z takim zapałem próbują zwrócić
na siebie uwagÄ™. Adwokaci organizowali konferencje prasowe i gnali z jednego
studia telewizyjnego do drugiego, gawędząc z klientami. W Brazylii takie rzeczy
były nie do pomyślenia.
Kancelaria znajdowała się trzy przecznice od hotelu Palace , na szerokiej, za-
cienionej parceli, którą wuj kupił wiele dziesiątków lat temu. Gęste korony drzew
szczelnie osłaniały dach budynku, więc bez względu na upał Valdir zawsze zosta-
wiał otwarte okna. Lubił odgłosy ulicznego zgiełku. O piętnastej piętnaście męż-
czyzna, którego nigdy wcześniej nie widział, zatrzymał się i patrzył na jego biuro.
Nieznajomy wyglądał na Amerykanina i Valdir zrozumiał, że to pan O Riley.
Sekretarka przyniosła im cafezinho mocną, słodką czarną kawę, jaką Bra-
zylijczycy popijają przez cały dzień w maleńkich filiżankach. Nate natychmiast
ją polubił. Siedział w gabinecie Valdira mówili sobie już po imieniu i po-
dziwiał otoczenie: skrzypiący wentylator pod sufitem, otwarte okna, stłumione
odgłosy ulicy, równe rzędy zakurzonych dokumentów na półkach za piecami Val-
dira, zniszczone deski podłogowe pod nogami. W pokoju było ciepło, ale nie go-
rąco. Nate poczuł się jak w filmie kręconym pięćdziesiąt lat temu.
Valdir zadzwonił do Waszyngtonu i skontaktował się z Joshem. Rozmawiali
przez chwilę, po czym przekazał słuchawkę nad biurkiem.
Cześć, Josh powiedział Nate, a mężczyzna po drugiej stronie z wyrazną
ulgą zareagował na dzwięk jego głosu. Nate zrelacjonował podróż do Corumby,
kładąc nacisk na fakt, że radzi sobie dobrze, jest trzezwy i z niecierpliwością ocze-
kuje kolejnych przygód.
Valdir przeglądał akta, jakby nie interesował się rozmową, jednocześnie chło-
nąc każde słowo. Dlaczego Nate O Riley jest tak dumny ze swojej trzezwości?
Kiedy skończyli rozmawiać, Valdir rozłożył na biurku dużą mapę stanu Ma-
to Grosso do Sul, dorównującego wielkością Teksasowi, i wskazał na Pantanal.
Obszar zajmował całą północno-zachodnią część stanu i rozciągał się do Mato
Grosso na północy i Boliwii na zachodzie. Setki rzek i strumieni jak żyły przeci-
nały moczary. Na obszarze zaznaczonym na żółto nie było żadnych miast ani mia-
70
steczek. %7ładnych dróg czy autostrad. Trzysta tysięcy kilometrów kwadratowych
bagien, przypomniał sobie Nate z rozlicznych informacji, w jakie zaopatrzył go
Josh.
Kiedy studiowali mapę, Valdir zapalił papierosa. Dobrze odrobił pracę domo-
wą. Wzdłuż zachodniego krańca mapy, w pobliżu Boliwii, postawił cztery czer-
wone krzyżyki.
Tu są te plemiona wyjaśnił, wskazując na czerwone punkty. Guato
i Ipica.
Jak liczne? zapytał Nate. Pochyliwszy się nad mapą, po raz pierwszy
zobaczył obszar, który miał przeczesać w poszukiwaniu Rachel Lane.
Nie wiemy odparł Valdir, wymawiając słowa powoli i dokładnie. Starał
wywrzeć na Amerykaninie wrażenie swoją angielszczyzną. Sto lat temu było
ich o wiele więcej, ale liczebność plemion maleje z każdym pokoleniem.
Czy mają kontakt ze światem zewnętrznym?
Prawie żadnego. Ich kultura nie zmieniła się od tysiąca lat. Trochę handlują
ze statkami pływającymi po rzekach, ale nie mają zamiaru się zmieniać.
Czy wiadomo, gdzie sÄ… misjonarze?
Trudno powiedzieć. Rozmawiałem z ministrem zdrowia stanu Mato Gros-
so do Sul. Znam go osobiście. Jego urząd ma ogólne pojęcie o miejscach pracy
misjonarzy. Rozmawiałem również z przedstawicielem FUNAI to nasze Biuro
do Spraw Indian. Valdir wskazał dwa krzyżyki. Tutaj są Guato. Prawdopo-
dobnie tam pracujÄ… misjonarze.
Znasz ich nazwiska? Nate wiedział, że to pytanie od początku skazane
jest na niepowodzenie. Zgodnie z informacjami Josha, Valdir nie znał nazwiska
Rachel Lane. Powiedziano mu jedynie, że ta kobieta pracuje dla World Tribes,
lecz na tym kończyły się jego wiadomości.
Brazylijczyk uśmiechnął się i pokręcił głową.
To by było zbyt łatwe. Musisz zrozumieć, że w Brazylii działa przynaj-
mniej dwadzieścia różnych amerykańskich i kanadyjskich organizacji misyjnych.
Aatwo jest dostać się do naszego kraju i łatwo się po nim poruszać. Szczególnie
po obszarach dziewiczych. Nikogo tak naprawdÄ™ nie obchodzi, kto tam jest i co
robi. Zakładamy, że skoro są misjonarzami, muszą być dobrymi ludzmi.
Nate wskazał na Corumbę, a następnie na najbliższy czerwony krzyżyk.
Ile zajmuje podróż stąd dotąd?
To zależy. Samolotem około godziny. Statkiem od trzech do pięciu dni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]