[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hojnie nagradzał swoich służących. Chcąc widać pokazać, że ma miłosierne serce, nakazał
zwolnić z lochów czterdziestu więzniów. Straszny Diabeł obdarował ich życiem i wolnością!
Samego Korniakta zaś obstawił strażą i hajdukami, po czym jął poddawać najróżniejszym
torturom. Przede wszystkim przypominał mu bezustannie, iż lada chwila będzie stracony.
Kilkakrotnie kazał wyprowadzać go, niby to na egzekucję, a potem oświadczał, że kazń odłożono
tylko do następnego dnia, a ludzie Diabła brali miarę na trumnę dla Korniakta. Stadnicki zadbał
też o oprawę prawną swojej swawoli. Natychmiast wniósł protesty do akt grodzkich, twierdząc,
że to wcale nie on, lecz jego porucznik, Wincenty Gumiński samowolnie złupił Sośnicę.
Tymczasem matka pojmanego Korniakta poruszyła niebo i ziemię, aby uratować syna.
Najpierw porozsyłała gońców do wszystkich krewnych i przyjaciół z prośbą o pomoc. Sam król
wysłał do Aańcuta swego dworzanina Zygmunta Kazanowskiego, starostę kokenhauskiego, który
oznajmił Stadnickiemu, iż ma uwolnić Korniakta. Król był jednak daleko i Stadnicki nic sobie
nie robił z jego grózb. Dalej dręczył Korniakta, do czasu, aż ów się rozchorował. Wówczas
Stadnicki począł skłaniać się do jego uwolnienia, pod warunkiem jednak, że Konstanty uwolni go
od wszystkich długów. Korniakt przystał na to. Stadnicki zabrał zatem swego jeńca pod strażą do
Sanoka. Wprawdzie wokół miasta mieszkało całe mrowie szlachty, która skoligacona była, bądz
zaprzyjazniona z Korniaktami, a sam starosta sanocki nie cierpiał Stadnickiego, jednak
przeciwko Diabłu nie podniosła się ani jedna szabla. Stadnicki bezpiecznie dostarczył jeńca do
grodu. Tutaj Korniakt, w kajdanach i z szablą na gardle, skwitował Stanisława ze wszystkich
długów. Darował mu ogromne należności obliczane na 47 tysięcy złotych. Korniakt musiał
oświadczyć też, że między nim a panem łańcuckim nie było nigdy żadnej krzywdy . Potem
Stadnicki wypuścił wymęczonego Korniakta na wolność.
Wypuszczony z więzienia Konstanty udał się do Lwowa. Bał się Stadnickiego, nigdzie nie
czuł się bezpieczny, obawiając się, że w każdej chwili może dosięgnąć go zbrojne ramię Diabła.
Wkrótce zresztą umarł jego brat Aleksander. Konstanty poczynił wówczas pewne kroki prawne.
Wyjednał u króla zastaw i zamierzał pozwać Stadnickiego przed sąd. Starosta zygwulski
dowiedział się o tym jednak, a ponieważ właśnie zbierał wojsko na wyprawę rokoszową, ruszył
ze swymi ludzmi na Lwów. Wszedł szybko do miasta i w asyście zbrojnych zaszedł
w odwiedziny do Konstantego. Ten przeraził się Diabła, wycofał wszystkie poczynione już kroki,
zgodził się na sąd kompromisarski i powtórnie skwitował Stadnickiego ze wszystkich długów.
Diabeł znów triumfował. W międzyczasie, jakby mimochodem, wszedł w posiadanie
znacznej majętności Wojutycz. Kolejną jego ofiarą była bowiem Jadwiga z Herburtów
Drohojowska, wdowa po Janie Tomaszu, który zginął w zwadzie ze Stanisławem Stadnickim
z Leska. Wcześniej jednak pożyczył 11 tysięcy złotych od Stadnickiego. Kto jak kto, ale Diabeł
umiał upomnieć się swoje. Na wieść o śmierci Drohojowskiego, Stadnicki zajął zbrojnie
Wojutycze, wyrzucił stamtąd wdowę i zrabował jej kosztowności.
Diabeł w rokoszu
Tymczasem jednak nadszedł w Rzeczypospolitej czas rokoszu szlacheckiego przeciwko
Zygmuntowi III Wazie. Stadnicki, rzecz jasna, nie opuścił takiej okazji do warcholenia. Jako
pierwszy wystąpił przeciwko władcy, był najgłośniejszym orędownikiem walki z królem,
najpierwszy ze wszystkich rokoszan parł do starcia, przyprowadził też ze sobą znaczne siły. Na
pierwszy zjazd rokoszowy w Lublinie Stadnicki przywiódł 400 husarzy, 200 piechoty i 400
kozaków, wystawionych własnym sumptem. Diabeł stał się zatem jednym z głównych
przywódców rokoszu, obok wojewody krakowskiego Mikołaja Zebrzydowskiego, księcia
Janusza Radziwiłła, Jana Herburta i Prokopa Pękosławskiego. Oto zjeżdżam tutaj z całą
czeladzią wykrzykiwał na pierwszym wystąpieniu w kole rokoszan której mam 400 husarzy,
400 piechoty, 200 kozaków, a płacę im nie ze skarbu Rzeczypospolitej, ani ze starostw, ale
z ubogiego mieszka ziemiańskiego. Nie mam zagonu żadnego nadanego przez króla, ani też
wyproszonego, ale tylko krwią rodziców swych nabyte. By też do ostatniej koszuli, choćbym
potomstwu swemu nie więcej i szeląga nawet nie ostawił, tym samym cieszyć się będę, gdy tych
praw i wolności dochowam, którychem z przodkami mymi zażywał. Lepiej nie żyć, niż
szlachcicem nie być, lepiej szlachcicem nie być, niż wolności odstąpić .
Stadnicki atakował bardzo Zygmunta III Wazę. W mowach sejmowych rzucał na władcę
największe oszczerstwa, nazywając go sodomitą, alchemikiem i krzywoprzysięzcą. Gdy
rokoszanie zdecydowali się na walkę z władcą, pan z Aańcuta spytał wprost: A co mi dacie, jak
złapię króla? .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]