[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakby szukał w nim kogoś z rodziny.
Sami swoi, co? rzuciłem przez ramię na wypadek, gdyby zaczął się o mnie ocierać.
Widzi pan tego blondyna? zapytał z powagą. Chłopaki mówią, że już dawno go
namierzyli. To nasz, Polak. Gra w takich gównach już ze cztery lata. Ma ksywę Ogon .
Dwaj pozostali prawdopodobnie są na gościnnych występach. Jest podejrzenie, że to
Niemcy...
No, no, panie Walewski, dobry pan jest pochwaliłem go. Niewiele brakowało, a w
nagrodę rzuciłbym mu kość. Czy możemy odwiedzić tego pana?
Policja już go obserwuje wyjaśnił. Chcą zobaczyć z kim trzyma i co robi.
Dasz mi znać, kiedy go zdejmą, OK? mruknąłem rozczarowany. W taki oto
wstrętny sposób mogłem stracić mój milion euro.
Jasne, szefie potwierdził. Idę obwąchać miasto.
Wyszedł, a ja w przypływie tęsknoty wstałem i zrobiłem to samo. Gdyby mama była
w pobliżu, pewnie bym do niej pojechał i poprosił o pogłaskanie po główce. Niestety, mama
nadal przebywała w Stanach i, jak ją znam, cierpliwie uczyła tamtejszą ludność kultury.
Spokojnie, krok po kroku, wyjaśniała im, że nie powinni prężyć muskułów, bo ich historia
może być co najwyżej powodem do impotencji.
Zanim zamknąłem biuro, odsłuchałem automatyczną sekretarkę. Ludzie rzeczywiście
się do mnie garnęli gadali i gadali. Niewiele brakowało, a musiałbym zamówić kolację, ale
cierpliwość się opłaciła. Na jednym z nagrań usłyszałem głos Susan, która bardzo
komunikatywną polszczyzną upominała się o swoją pensję. Owładnęła mną euforia nigdy
nie chciałem tak szybko pozbyć się forsy. Wybiegłem na ulicę i postanowiłem pojechać
wprost do mojej byłej sekretarki. Może tym razem zgodzi się na rozmowę z inteligentnym
mężczyzną? W końcu nie byłem już jej szefem. Jedno wiedziałem na pewno przyszłość
rodziny była w moich rękach.
Adres dziewczyny pamiętałem lepiej od własnego. Podjechałem na Hożą i szczęśliwie
stanąłem obok parkomatu. Zanim wysiadłem z samochodu, polałem się wodą kolońską i
obejrzałem w lusterku. Zdziwiłbym się, gdyby mój widok jej nie powalił. Chłopak jak
malowany. Kiedy wchodziłem do klatki schodowej, usłyszałem windę. Zatrzymała się na
parterze, a ze środka wyszli dwaj kominiarze z wielkim koszem. Musieli zebrać sporo sadzy,
bo ich kosz pomieściłby ze trzy telewizory. Targali go jednak cierpliwie i z poświęceniem.
Przy okazji obrzucili mnie ponurymi spojrzeniami, co mogło oznaczać, że nadchodziła burza.
Nagle zdarzyło się coś, co kroniki policyjne odnotowują raz na milion lat. Kiedy mnie mijali,
usłyszałem dochodzący z kosza jęk. Potem wszystko potoczyło się jak w westernie. Pierwszy
z nich upuścił kosz i rzucił się na mnie z pięściami. Drugi był wolniejszy. Tylko dlatego
zdołałem odskoczyć w stronę schodów. Gość wyjął z kieszeni nóż sprężynowy i chciał mnie
trafić w brzuch. Nim to jednak zrobił, wyszarpnąłem z kabury pod pachą pistolet i oddałem
strzał. Brzuch za brzuch, klocku. Dwa naboje niepenetrujące trafiły naprawdę celnie. Facet
odskoczył do tyłu jak kopnięty przez konia i zwinął się z bólu na podłodze. Drugi zamierzał
uciec, ale nadział się na wbiegającego właśnie Borga. Wielki kominiarz kontra wielki
antyterrorysta. Nawet nie zdążyłem obstawić wyniku starcia, kiedy twarz bądz co bądz
potężnego bandziora zamieniła się w keczup. Borg obejrzał postrzelonego bandziora i
pożegnał mnie, rzucając od niechcenia:
To by było na tyle...
Schowałem broń, zadzwoniłem na policję i zbliżyłem się do kosza. Ostrożnie
podniosłem wiklinową klapę. Jeśli ktoś wątpił kiedyś w ziemską sprawiedliwość, teraz mógł
w nią uwierzyć. Na dnie kosza leżała związana taśmą Susan Smith. Była w szlafroku, co
mogło oznaczać, że poprzedniej nocy ostro zabalowała i w dzień musiała to odespać. Patrzyła
na mnie dziwnie ani przyjaznie, ani wrogo. Zadzwoniłem więc po pogotowie i zacząłem
wyciągać ją z kosza. Nie szło mi dobrze, dopóki nie przeciąłem taśmy na jej rękach i nogach.
Nóż fałszywego kominiarza okazał się bardzo przydatny. Kiedy zrywałem taśmę z ust Susan,
do budynku wpadli policjanci, a chwilę potem lekarz pogotowia. Odsunąłem się, żeby każdy
mógł się czymś wykazać. Obaj bandyci zostali błyskawicznie skuci kajdankami, a lekarz zajął
się Susan. Był stanowczo zbyt młody i przystojny, bym go polubił. Zwijaj się, doktorku, bo
mogę się zapomnieć, przeleciało mi przez głowę.
Co brała? zapytał doktor, patrząc w moim kierunku.
Nie wiem odpowiedziałem. Tak ją znalazłem...
Pan nas wzywał? włączył się do rozmowy chudy policjant w stopniu sierżanta.
Ja potwierdziłem. W tym czasie lekarz i sanitariusz kładli Susan na noszach.
Pan strzelał?
Ja. Mam pozwolenie na broń...
Poznaję pana z telewizji uspokoił mnie policjant. Broń muszę zatrzymać. Widzę,
że jeden został postrzelony, a drugi zderzył się ze ścianą. Pojedzie pan z nami złożyć zeznania
zdecydował, mimo olbrzymiej sympatii do mnie.
Przypomniałem sobie, że kilka lat temu w tym właśnie miejscu kręciłem reportaż o
szkołach podrywania. Kręciliśmy ukrytą kamerą facetów, którzy z powodu wrodzonej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]