[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogli spłukać z siebie kurz. Wskazał na konia spokojnie
stojÄ…cego tam, gdzie go zostawili. A i Ewtoto zapewne
jest już spragniony wody i odpoczynku.
Na dzwięk swojego imienia ogier zarżał cicho, Dulcy
zaś uśmiechnęła się i otarła z policzków łzy. Quinn
wyciągnął do niej rękę. Jego duża dłoń oplotła jej dłoń tak,
jakby ich dłonie były dla siebie stworzone.
Rozdział trzynasty
Quinn starał się, jak mógł, by nie ściskać zbyt mocno
ręki Dulcy, gdy szli w stronę małej lepianki, gdzie
w dzieciństwie mieszkał razem z matką. W owym czasie
utrzymywali się z jej bardzo skromnych zarobków gos-
posi na niedalekim ranczu, którego tereny już jakiś czas
temu Quinn wykupił i włączył do swojego gospodarstwa.
Kiedy prowadził Dulcy w stronę rodzinnego domu, pró-
bował zdefiniować własne emocje. Nie znalazł wielu
słów. Bezbronny. Darzony zaufaniem. Godny zaufania.
Pełen ciepła. Obnażony. Wszystkie te uczucia wirowały
mu w głowie, z każdym krokiem gmatwając się i kom-
plikujÄ…c coraz bardziej.
Dulcy była w nim zakochana...
Zcisnęła jego dłoń, a wówczas zdał sobie sprawę, że
mocno ściska jej rękę. Uniósł tę rękę do ust.
Drogę do lepianki oświetlał im opalizujący blask księ-
życa, choć Quinn trafiłby tam nawet w całkowitych
ciemnościach. Nabrał wprawy jeszcze jako dziecko, gdy
wracał do domu po całym dniu ciężkiej pracy na ranczu
wuja teraz będącym już jego własnością. Ceglana chatka
składała się z jednej niewielkiej izby z trzema oknami
dwoma od frontu i jednym od podwórza. Wschodnia
i zachodnia ściana były pozbawione okien, by nie wpusz-
czać do wnętrza palącego słońca pustyni. Quinn zachował
wszystko w takim stanie, w jakim znajdowało się wtedy,
gdy przyjechał tu po pierwszym dniu prawdziwej pracy,
poza ranczem, i oznajmił matce, że zabiera ją do Al-
buquerque. Nie wzięli wówczas ze sobą nic poza kilkoma
ubraniami i paroma osobistymi pamiÄ…tkami.
Jedyną obcą osobą, którą kiedykolwiek tu przyprowa-
dził, był Brad. Tylko raz, gdy był jeszcze nastolatkiem
i właściwie nie miał wyboru. Brad właśnie dostał swój
pierwszy samochód i uparł się, że nie zostawi Quinna
przy drodze dojazdowej do rancza, ale zawiezie go pod
sam dom. I to wcale nie z ciekawości, lecz tylko po to, by
dłużej się cieszyć towarzystwem przyjaciela.
Quinn nadal doskonale pamiętał, jak bardzo ściskało go
wówczas w dołku z obawy, co pomyśli Brad, gdy zobaczy
jego rodzinny dom, i czy nie wpłynie to w jakiś istotny
sposób na ich przyjazń. O dziwo, teraz, gdy prowadził
tam Dulcy, nie odczuwał niczego podobnego. Jakby
instynktownie wyczuwał, że bezpiecznie może wyznać
jej całą prawdę o swoim dzieciństwie. %7łe Dulcy nigdy nie
wykorzysta tej wiedzy przeciwko niemu, nie zacznie go
traktować z góry.
Kilka metrów za chatą stała napędzana starym wiat-
rakiem studnia. Quinn poprowadził do niej Ewtoto i na-
pompował dla niego hojną porcję wody. Zdjął z konia
siodło i derkę, spryskał chłodną wodą jego boki i zad, po
czym sam umył twarz. A potem odsunął się na bok, żeby
Dulcy mogła zrobić to samo.
Czy tutaj właśnie dorastałeś? spytała cicho.
Quinn uśmiechnął się ciepło.
Ezzie musiała cię naprawdę polubić.
Dlaczego tak myślisz?
Bo Ezzie jest jedyną osobą, od której mogłaś się tego
dowiedzieć. A ona nigdy nie rozmawia z nieznajomymi.
Znowu chwycił ją za rękę, teraz chłodną od studziennej
wody. Chodz.
Stanęli przed drzwiami do domku. Quinnowi wydało
się niesamowite, że za każdym razem, gdy tu wracał,
chata wydawała mu się coraz mniejsza. A może to po
prostu on tak bardzo wystrzelił w górę. Ostatecznie od
chwili gdy był tu po raz ostatni, minęło już wiele czasu.
W mroku nocy zaczął szukać po omacku klucza, leżącego
zazwyczaj pod luzną cegłą, po lewej stronie drzwi, na
wysokości zamka. Ale klucza tam nie było. Zmarszczył brwi
i położył rękę na klamce. Ustąpiła bez najmniejszego oporu.
Dziwne...
Ale jak naprawdę dziwne potrafi być życie, przekonał
się dopiero wówczas, gdy szeroko otworzył drzwi
i w mdłym świetle księżyca dojrzał dwie postaci unoszące
się na łóżku, ustawionym na środku pokoju.
Co, do cholery?! krzyknął gniewnie męski głos.
Dulcy aż się zatchnęła i gwałtownie chwyciła Quinna
za ramiÄ™.
Brad!
Dulcy nie wiedziała, czy krzyczeć, czy uciekać, uznała
więc, że najlepiej będzie nic nie robić. Serce waliło jej jak
oszalałe. Z całej siły wbijała palce w ramię Quinna.
Zapewne już sama obecność jakichś ludzi w maleńkim
domku nieco wytrąciłaby ją z równowagi. Ale natknięcie
się tu na Brada, na dodatek z inną kobietą, było dla niej
wyjÄ…tkowym szokiem.
Zaraz po osłupieniu pojawiło się jednak inne uczucie.
Ulga. Najprawdziwsza, głęboka, przynosząca ukojenie
ulga. Brad nie padł ofiarą nieudanego porwania i nie leżał
martwy w jakimś przydrożnym rowie. Nie siedział zwią-
zany w ciemnej piwnicy, torturowany przez porywaczy,
zabawiających się tak w czasie, gdy rozważali, jak zakoń-
czyć sprawę. Nie. Był cały i zdrowy.
Te słowa odbiły się w jej głowie zwielokrotnionym
echem. Był cały i zdrowy.
A chwilę pózniej aż zaparło jej dech z wrażenia, gdy
Quinn bez ostrzeżenia zrobił to, co ona sama miała wielką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]