[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wkrótce biblioteki zostaną zastąpione przez warzywniaki. Nie, stawiam ci ultimatum.
- O czym ty mówisz? Ocieramy się o kompletną niedorzeczność!
- W tych czasach to nic nowego. Zatem: albo ja, albo ta zaczarowana miłosna gruszka.
- Przestań.
Oboje siedzieli na krawędzi łóżka.
- Której z nas pragniesz bardziej? Zastanowił się.
- Wybór nie jest trudny.
- Ta rzepa?
- Raczej tak.
- Tego się spodziewałam.
- Poważnie?
- W porzÄ…dku, skarbie. Jestem do tego przyzwyczajona.
- Pocałuj mnie na pożegnanie.
- Naprawdę było miło. Czasami.
- Owszem. - Odwzajemnił pocałunek. - Wolę z języczkiem. - Rozepnij koszulę. -
Wgryzła się w jego wargę. - Uwielbiam twoją skórę, ten kolor kawy z mlekiem. Pozwól mi ją
zobaczyć po raz ostatni.
- Ty jÄ… rozepnij. LubiÄ™, kiedy ty to robisz.
- Chyba nie dam rady - wyszeptała. - Trzęsą mi się ręce.
- Rzeczywiście. Ale ten podkoszulek chyba potrafisz zdjąć?
- Możesz mi w tym pomóc.
- Już. A teraz połóż się. Jesteś taka piękna.
- Dziękuję - powiedziała. - Dotykaj mnie... proszę.
- Tak?
- Och, Boże, dokładnie w ten sposób. Masuj ją, łaskocz... i ugniataj. Jezu. I tam też.
Och.
- Za mocno?
- Jeszcze nie. I pieść ją ustami. To mnie uspokaja. A drugą rękę połóż na mojej pupie.
I wbij w niÄ… paznokcie.
- Dobrze?
- Taak. Pamiętasz, że jesteś mi dłużny całą masę oralnych pieszczot?
- Niemożliwe?
- Co najmniej pół godziny, tak jak obiecałeś.
- Pół godziny? Zamknęła oczy.
- No dalej.
Zabrał się do spełniania jej pragnień, ale po chwili przerwał i spojrzał na nią z
niepokojem.
- Deedee, o co chodzi?
Jej policzki drżały, usta krzywiły się, a czubek nosa płonął. Odruchowo zakryła twarz
dłońmi.
- Deedee!
Wybuchnęła głośnym, nieopanowanym chichotem, prawdziwą kaskadą śmiechu. Sam
się roześmiał, co tylko wzmogło jej wesołość. Za każdym razem, kiedy ich wzrok się
spotykał, jeszcze zanim któreś zdążyło wypowiedzieć słowo "oberżyna", oboje zaczynali
tarzać się po łóżku, pękając ze śmiechu i obejmując się mocno w obawie przed upadkiem.
Wielkie jak ziarnka grochu łzy toczyły się po ich policzkach. Obdarzali się nawzajem
klapsami i fikali nogami w powietrzu zupełnie jak małe dzieci. Wbił zęby w jej ramię, żeby
powstrzymać się przed głośnym wyciem. Deedee próbowała stłumić śmiech poduszką. W
końcu podniosła się i poszła do łazienki, żeby wziąć zimny prysznic.
Tej nocy już nigdzie się nie wybierał. Dzień dobiegł końca. Rozebrał się z uczuciem
ulgi, rozrzucając ubranie po podłodze jak nastolatek, po czym wśliznął się pod jej kołdrę,
wdychając jej zapach, którym była przesycona pościel. Wróciła, pogasiła światła i położyła
się obok niego. Tuląc się do siebie, twarz przy twarzy, próbowali stłumić coraz rzadsze
zachłystywania się i chichoty; na szczęście gra zmysłów stopniowo zastępowała ich
rozbawienie. Do tego właśnie służył seks. Leżała teraz z rozłożonymi nogami, umieściwszy
ręce pod głową i zmieniała tę pozycję tylko po to, żeby ująć jego dłoń i zachęcić go do
podjęcia konkretnych działań w określonym miejscu. On sam nie miał szczególnych
wymagań, oczekiwał tylko wspaniałych doznań, pieszczot i dotknięć tam, gdzie sobie tego
życzył, w tempie takim, jakie sobie wymarzył. Jej pochwa nie przedstawiała już dla niego tylu
tajemnic; chciał zbadać wszystkie jej zakamarki, jak gdyby była jego własnością; wcześniej
nie miał pojęcia, że dla tej części kobiecego ciała można żywić tak osobisty i pełen
zachłanności stosunek.
- Obdarz mnie swoim bakłażanem - powiedziała. - Wypełnij nim moją grządkę.
Obsadz nim moją niwę i pozwól, że pobłogosławię go mym świętym deszczem.
Znowu zaczęła chichotać; nie mogła się powstrzymać od śmiechu i jej mięśnie na
przemian kurczyły się i rozluzniały. Czuł się tak, jakby jego bakłażan dostał się pomiędzy
dwa końce harmonii.
- Hej - wyszeptał - to dopiero jest życie.
- I owszem - odpowiedziała. - Nigdy nie byłeś bliższy prawdy.
XVIII
Następnego ranka, próbując uniknąć spotkania z lokatorami Deedee, Shahid
[ Pobierz całość w formacie PDF ]