[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bowiem, że ubywa jej energii. Było trochę tak, jakby
zaczynało
141
jej brakować tchu, tyle że proces ten dotyczył głowy. (Jeśli
słowa te czyta duch, doskonale zrozumie, o co chodzi.)
Spróbowała poruszyć palcami. Były sztywne jak
zardzewiałe zawiasy.
- To nie będzie łatwe.
Ogrodzenie piętrzyło się nad nią. Teraz, kiedy znów stała
na ziemi, wydawało się o wiele wyższe. Otwory w siatce
były małe, o wiele za małe, by zmieściły się w nich duże
buty Lowriego. Zdjęła je więc i związawszy sznurowadła,
zawiesiła sobie na szyi. Stopy w skarpetkach natychmiast
pogrążyły się w błocie.
- Zimno! - zachichotała. - Przypominam sobie, jak się
człowiek czuje, kiedy jest mu zimno.
- Bierzmy się do roboty! - krzyknął Lowrie z wnętrza
swej głowy. - Skończy się tym, że dostanę zapalenia płuc.
- Spokojnie, staruszku. Włos ci z głowy nie spadnie. -
Klepnęła się w łysą czaszkę. - Ojej! Ale gafa!
%7łarty na bok. Zadanie, które czekało Meg, było
karkołomne. Nawet posługując się swoim nastoletnim
ciałem, nie była pewna, czy jej się uda. Wczepiła się palcami
w druty ogrodzenia i zaczęła wspinaczkę.
W połowie wysokości dopadł ją ból w stawach, który
przeszył jej ciało jak smagnięcie niewidzialnego bicza.
Podmuchy wzmagającego się wiatru szarpały siatką, omal
nie zrzucajÄ…c uwieszonej na niej postaci.
- Przynajmniej nie pa...
- Lepiej tego nie mów - ostrzegł Lowrie.
142
Więc Meg zamilkła. Nigdy nie wierzyła w traf - ani dobry,
ani zły. Ale po wydarzeniach ostatnich dni gotowa była
uwierzyć we wszystko. Wreszcie, po nieskończenie długim
czasie zapamiętałego zmagania się z ogrodzeniem, Meg,
mokra od potu, usiadła okrakiem na szczycie.
- Ale się pocisz. - Po raz pierwszy spoufaliła się z
Lowriem. - Koszula będzie do wyrzucenia.
Serce Lowriego też biło jak oszalałe. Tym razem
obecność dziewczynki nie wystarczała, żeby je uspokoić.
Meg nie miała wątpliwości, że gdyby Lowrie sam próbował
pokonać przeszkodę, leżałby teraz martwy w błocie.
Zatrzymała się na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu. Wiatr
atakował ich ze wszystkich stron. Nadzieja, że pogrążone w
mroku trybuny osłonią ich trochę od szalejącego żywiołu,
okazała się przedwczesna. Wiatr wdzierał się przez wszystkie
szpary i nabrawszy impetu, atakował ze wzmożoną siłą, jak
nagle wypuszczona z rury woda.
Meg opuściła się na drugą stronę ogrodzenia. Nogi
Lowriego były zupełnie bezużyteczne, więc ciężar całego
ciała spoczął na końcach palców. Stawy trzeszczały, ból
zdawał się je rozsadzać. Po trwającej całą wieczność walce
Meg zwaliła się w błoto. Spodnie Lowriego natychmiast
przemokły na wylot, ale Meg była zbyt wyczerpana, by na to
zważać.
- Nie mam pojęcia, jak się stąd wydostaniemy -
wysapała - ale na pewno nie tą drogą. Jeszcze jedna taka
wspinaczka załatwi nas oboje.
143
Wyślizgnęła się z głowy Lowriego, pozostawiając
kontrolę nad ciałem jego właścicielowi. Lowrie natychmiast
poczuł w klatce piersiowej szaleńcze walenie schorowanego
serca.
- Zupełne szaleństwo - jęknął. - Co za głupota!
Meg choć raz była zadowolona, że jest duchem.
Przynajmniej całe to umieranie miała już za sobą.
- Od początku tak mówiłam - zauważyła.
Przez kilka minut Lowrie siedział oparty o płot. W końcu
łomot w piersi powoli się uspokoił i przeszedł w regularne
dudnienie.
- W porządku - wysapał. - Już mi lepiej. Chodzmy.
- Jesteś pewien? - Meg doszła do wniosku, że taka
forma zwracania się do Lowriego ułatwi ich wzajemne
stosunki.
Stary wstał.
- Teraz nie ma sensu się poddawać. Najgorsze mamy już
za sobÄ….
- Kto? My? Ty się tylko przyglądałeś. To ja cię tutaj
wtaszczyłam.
- Po to tu jesteÅ›.
- Podobno.
- W takim razie przestańmy się kłócić i wezmy się do
roboty, nim naprawdÄ™ dostanÄ™ ataku serca.
ROZDZIAA ÓSMY
WYRÓWNANIE
Stadion w Croke Park był jasno oświetlony nawet o tej
porze nocy. Wysoko w górze słychać było bzyczenie
pomarańczowych lamp, które rzucały złowrogie cienie na
górujące nad stadionem trybuny. Wszędzie walały się butelki
i puszki, które wiatr zwiewał w wielkie stosy. Najwidoczniej
stadion nie został jeszcze posprzątany po ostatnim meczu.
Lowrie pokuśtykał na boisko. W nocnym świetle murawa
boiska wydawała się niemal biała. Stary człowiek nie mógł
powstrzymać uśmiechu. Wreszcie się tu dostał. Właśnie tutaj.
Po tylu latach. Ruszył ku środkowi pola. Rozłożył ramiona,
jakby upajając się brawami nieobecnych kolegów z klasy. No
i co? Kto teraz jest górą? Kto powie, że zabrakło mu odwagi?
Kto jest cykorem ze wsi?
- To ja! - krzyknął, a jego głos zadudnił echem odbitym
od trybuny Hogana. - To ja, Lowrie McCall! Wkradłem się tu
w środku nocy!
Meg zaczęła się śmiać. Widziała, jak radość tryska z
Lowriego niczym pomarańczowy fajerwerk.
145
[ Pobierz całość w formacie PDF ]