[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niech pan tego nie robi, panie Todhunter... Wiem, to dlatego, że wezwałem Re-
snicka. Ale musiałem tak postąpić.
 Zamknij dziób!  ryknął Jim, czując, jak jego szklana kula drży od wewnętrznej
wibracji.  Jeśli wypełnisz dokładnie to, co ci powiem, nie zabiję cię.  Jim czuł się jak
przerośnięte dziecko wepchnięte nagle w niepojęty świat dorosłych; zmuszone robić to,
czego nie rozumie. Pokiwał bronią.
 Przesuń się z krzesłem do ściany... tam, do tej rury.
Sorensen posłusznie zaczął posuwać się komicznymi, drobnymi skoczkami krzesła.
Robił mnóstwo hałasu.
117
 Unieś trochę krzesło, idioto! Nie za wysoko, troszeczkę tylko. Tak, dobrze. Usiądz.
A teraz Å‚ap to.
Jim rzucił w stronę mężczyzny wyciągniętą z kieszeni grubą rolkę plastra. Sorensen
wyciągnął niezgrabnie ręce i rolka prześlizgnęła się mu między palcami, poturlała po
podłodze.
Nie spuszczając oczu z więznia, Jim podszedł do szpulki i kopnął ją lekko czubkiem
buta. Potoczyła się wolno wprost pod nogi Sorensena.
 No, podnieś ją, rozwiń trochę i zalep sobie plastrem usta. Tak... bardzo dobrze. Te-
raz przymocuj swoje kostki do nóg krzesła...
 Wyśmienicie. Teraz lewą rękę do oparcia...
To już nie było takie proste, ale ostatecznie Sorensenowi udało się skrępować lewy
nadgarstek. Rolka jednak zwisała luzno na rozwiniętej taśmie klejącej, ponieważ męż-
czyzna nie potrafił jedną ręką przerwać grubego plastra. Poczerwieniały z wysiłku,
mruczał spod knebla przepraszająco.
Jim zbliżył się do niego ostrożnie, rozerwał taśmę, po czym niecierpliwymi, szybkimi
ruchami uwięził prawy nadgarstek strażnika. Położył broń na podłodze i już dokładnie
nakładał mu na usta, nogi i ręce kolejne warstwy plastra: tak długo, aż zużył cały. Na-
stępnie wyjął z drugiej kieszeni kłębek mocnego sznurka i okręcił nim tułów Sorense-
na, krępując mocno do oparcia krzesła. Potem delikatnie przewrócił krzesło do tyłu i
przywiązał je dla pewności do kaloryfera. Sorensen przyjął pozycję starodawnego ko-
smonauty oczekującego, aż rakieta uleci w niebo. To znaczy, aż uleci w niebo rozwście-
czony Resnick.
 Mmmm  mmm  mamrotał Sorensen. Było mu niewygodnie? Zbyt mocno
grzała rura? Napływała krew do głowy?
Jim zastanawiał się przez chwilę, czy dla pewności nie ogłuszyć go. Zaniechał jednak
tego; nie miał pojęcia, jak mocno należy uderzyć... lub jak słabo. Zadowolił się więc tyl-
ko pogróżką:
 Nie próbuj żadnych sztuczek. Będę jeszcze jakiś czas niedaleko i jeśli zaczniesz
ćwierkać, będę zmuszony przyłożyć ci w głowę. A to mogłoby ci wyrządzić krzywdę, na
przykład rozwalić czaszkę.
Zdjął klucz do tylnych drzwi Domu i po cichu opuścił dyżurkę. Przed drzwiami, w
korytarzu, czekała na niego spakowana walizka.
Gdy sprawdzał wcześniej główny hall, siedziała tam jedna z dyżurnych, zajmująca się
wyszywaniem wzoru barwnymi pasami włóczki. Obrazek przedstawiał kaszalota uno-
szącego się na falach oceanu. Kobieta najwidoczniej zamierzała siedzieć tak tam całą
noc. Jim miał nadzieję, że Sorensen i dyżurna nie są kochankami, którzy telefonują do
siebie lub składają nawzajem ukradkowe wizyty. Lecz czemuż by akurat miało tak być?
Nie każdy jest kochankiem każdego.
118
Bez wątpienia, czynność unieszkodliwienia szpicla-strażnika była przykrą. Ale czy
Jim mógł inaczej postąpić? Nie mógł już więcej żądać wyłączenia kamery. A przynajm-
niej przygoda z rewolwerem, nawet jeśli nie wykazał w niej mistrzostwa, dawała mu po-
czucie bezpieczeństwa.
Godzinę pózniej elektryczny ranbout z mozołem piął się stokami masywu górskie-
go oddzielającego jezioro Tulane od Egremont. Zwiatło księżyca i zimny blask gwiazd
nadawały krajobrazowi lekko błękitny krajobraz; nie tyle rozjaśniały, co nieznacznie
rozrzedzały mrok. Silne żarówki przednich reflektorów omiatały drogę smugami jaskra-
wego światła, wyławiając z ciemności kształty przydrożnych drzew. Dolina za nimi była
niecką ciemności: nawet perłowa pajęczyna światełek zgasła już jakiś czas temu.
Jim rzucił okiem na tarczę zegarka. Nie zdążył jednak dostrzec, która godzina, mu-
siał bowiem uważnie spoglądać przed siebie. Orientacyjnie tylko wiedział, że jest nie-
co po północy.
 Tutaj skręcimy w prawo  latarka-paluszek Weinbergera rzucała żółty krążek
światła na pogrążoną w mroku płachtę mapy. Była ona im przydatna tylko teraz, w wy-
dostaniu się z Egremont. Potem, gdy zechcą się tak zgubić, by ich nikt nie znalazł, bę-
dzie już bezużyteczna.
Wkrótce po skręcie w prawo Jim dojrzał  i rozpoznał  w prześwicie między oka-
lającymi drogę drzewami bungalow, w którym odbyło się pamiętne pieczenie pstrąga z
okazji jego przybycia do miasta. W jednym z okien paliło się światło. Jeśli właśnie w tej
chwili Resnick, Alice i Mary-Ann uprawiali swoje ćwiczenia, to ucieczka Jima i Wein- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl