[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łu, a dwaj oficerowie zasłaniali prawie cały widok, zauważyłem jednak, że jest
szczupły i bardzo wysoki.
53
Nasi strażnicy jeszcze się nie ruszyli, z czego wywnioskowałem, że kapita-
nem, o którym mówili, był jeden z dwójki oficerów. Patrzyłem z nadzieją, że się
cofną i odsłonią swego zwierzchnika. Istotnie uczynili to w chwilę pózniej, a po
jeszcze kilku sekundach on sam postąpił krok do przodu.
Z początku zdawało mi się, że to tylko gra świateł i cieni. . . Lecz nie! Poruszył
się znowu i zobaczyłem go wyraznie. Nie miał prawej dłoni. Ręka kończyła się tuż
poniżej łokcia. Kikut był grubo obandażowany i pomyślałem, że musiał niedawno
odnieść tę ranę.
Wykonał lewą ręką szeroki gest, wyciągając ją daleko przed siebie. Kikut pra-
wej poruszył się także i równocześnie coś drgnęło w mej pamięci. Miał długie,
proste, kasztanowe włosy i lekko wystającą dolną szczękę. . .
Wyszedł na zewnątrz, a wiatr pochwycił jego płaszcz i zarzucił na prawe ra-
mię. Zauważyłem, że nosił żółtą koszulę i brązowe spodnie. Sam płaszcz był pło-
miennie pomarańczowy. Chwycił jego brzeg nienaturalnie szybkim ruchem lewej
ręki i przykrył kikut prawej.
Wstałem, a on zwrócił głowę w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się.
Przez kilka uderzeń pulsu żaden z nas się nie poruszył.
Obaj oficerowie patrzyli na to zdumieni. Rozepchnął ich i ruszył do mnie.
Usłyszałem, że Ganelon chrząka i wstaje pospiesznie. Nasi strażnicy także byli
zaskoczeni.
Stanął kilka kroków przede mną i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem swych
orzechowych oczu. Rzadko się uśmiechał, lecz tym razem jakoś mu się to udało.
Chodzcie powiedział i zawrócił do namiotu.
Poszliśmy zostawiając rzeczy tam, gdzie leżały.
Jednym spojrzeniem odprawił obu oficerów, zatrzymał się przed wejściem do
namiotu i przepuścił nas przodem. Potem wszedł i spuścił płachtę. Wewnątrz był
materac, mały stolik, ławy, broń i wielki kufer. Na stoliku płonął kaganek, leżały
książki i mapy, stała butelka i kilka kubków. Drugi kaganek migotał na pokrywie
kufra.
Uścisnął mi dłoń i znów się uśmiechnął.
Corwin rzekł. I to żywy.
Benedykt powiedziałem, także z uśmiechem. Jeszcze dychasz, jak wi-
dzę. Diabelnie długo to trwało.
To prawda. Kim jest twój przyjaciel?
Nazywa siÄ™ Ganelon.
Ganelonie powiedział i skłonił głowę, nie wyciągając jednak ręki. Potem
podszedł do stołu i nalał trzy kubki wina. Jeden podał mnie, drugi Ganelonowi,
trzeci wzniósł do góry.
Twoje zdrowie, bracie powiedział.
I twoje.
Wypiliśmy
54
Siadajcie rzucił, wskazując najbliższą ławę. Sam także usiadł. I wi-
tajcie w Avalonie.
Dzięki. . . Protektorze.
Skrzywił się.
Ten przydomek nie jest niezasłużony stwierdził spokojnie, wpatrując się
w moją twarz. Zastanawiam się, czy poprzedni Protektor mógłby powiedzieć
to samo.
To nie było to samo miejsce odparłem. Ale sądzę, że mógłby.
Wzruszył ramionami.
Może i tak powiedział. Ale dość o tym! Co się z tobą działo? Co
porabiałeś? Dlaczego przybyłeś tutaj? Opowiedz. To już tyle czasu. . .
Kiwnąłem głową. Niezbyt szczęśliwie się złożyło, lecz etykieta rodzinna oraz
układ sił wymagały, bym odpowiadał, zanim sam zacznę pytać. Był starszy, a po-
za tym ja co prawda nieświadomie naruszyłem strefę jego wpływów. Nie
to, żebym mu żałował tej uprzejmości był jednym z niewielu moich licznych
krewnych, którego szanowałem, a nawet lubiłem. Po prostu paliłem się do zada-
wania pytań. Sam powiedział, to już tyle czasu. . .
Ale jak wiele powinienem mu wyjaśnić? Nie miałem pojęcia, którą ze stron
popiera. Nie chciałem też, mówiąc o niewłaściwych sprawach, odkrywać powo-
dów jego dobrowolnego wygnania z Amberu. Należało zacząć od czegoś możli-
wie neutralnego i sondować go w miarę rozwoju opowieści.
Musi być jakiś początek odezwał się po chwili. Nieważne, jak go
przedstawisz.
Jest wiele początków wyjaśniłem. To dość trudne. . . Powinienem
chyba wrócić do czasu, kiedy to wszystko się zaczęło, i potem ciągnąć dalej.
AyknÄ…Å‚em wina.
Tak zadecydowałem. To będzie najprostsze. . . choć dopiero stosun-
kowo niedawno przypomniałem sobie wiele z tego, co się zdarzyło. Kilka lat po
rozgromieniu Księżycowych Jezdzców z Ghenesh i po twoim wyjezdzie Eryk
i ja poróżniliśmy się ostatecznie zacząłem. Tak, chodziło o sukcesję. Tato
znowu zaczął mówić o abdykacji i wciąż nie chciał wyznaczyć następcy. Odżyły
dawne spory o to, kto ma większe prawo do tronu. Oczywiście, ty i Eryk jesteście
starsi ode mnie, lecz o ile Faiella, matka Eryka i moja, była żoną ojca po śmierci
Cymnei, to jednak..
[ Pobierz całość w formacie PDF ]