[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przeziębienie - wyjaśniła kobieta krótko.
- Był doktor?
Gospodyni roześmiała się gorzko.
- Doktor? A po co? Nie, on na pewno jest zajęty, nie będziemy zawracać mu głowy. Nie mam czym
ugościć pani Elizabeth, ale proszę siadać.
Elizabeth rozejrzała się dokoła. W domu było czysto i schludnie, po rozbudowie zrobiło się więcej
miejsca. Meble były szare i zniszczone. Aóżka, niewielki
45
stół, kilka stołków, parę skrzyń i ława. Ale może nic więcej im nie trzeba, pomyślała Elizabeth. Zza
drzwi prowadzących do pokoju dobiegał ciągły kaszel.
- Zdaje się, że chory nie czuje się najlepiej - stwierdziła Elizabeth, odstawiając torbę. - Czy któreś z
dzieci się zaraziło?
Kobieta pokręciła głową.
- To dobrze. Przyniosłam trochę ziół. Jeśli zagotujesz wodę, zrobię mu napar.
Gospodyni klasnęła w ręce, zarumieniona po uszy.
- Ojej! Nie trzeba było się tak kłopotać! - Otworzyła szeroko oczy na widok smakołyków, które Eli-
zabeth wyjęła z torby. - Nie ruszajcie tego! - napomniała dzieciaki. - Schowamy to wszystko na
święta.
- Nie, prezent świąteczny dostaniecie pózniej -oznajmiła Elizabeth z uśmiechem. - To jest na teraz.
Kobieta zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Pani Elizabeth jest prawdziwym aniołem, słowo daję! Tutaj jest wrzątek. - Zdjęła wielki kocioł z
paleniska i przelała trochę wody do rondla.
Elizabeth wrzuciła zioła do wody.
- To powinno mu trochę ulżyć - powiedziała, gdy napar był już gotowy. - Ma gorączkę?
Jedna z dziewcząt pokiwała głową. -Jest strasznie rozpalony. Próbujemy wygrzać z niego tę gorączkę.
- Wygrzać! - żachnęła się Elizabeth. - Chyba oszaleliście.
Zdecydowanym krokiem wkroczyła do izby, w której leżał chory. Gdy otworzyła drzwi, uderzyła ją
fala gorącego i dusznego powietrza. Przez maleńkie okienko wpadało niewiele światła. Elizabeth
otworzyła je na oścież.
- Przynieście trochę zimnej wody i jakąś szmatkę! - zawołała. - Szybko!
Chory kaszlał ochryple. Rzęziło mu w piersiach
43
przy każdym oddechu, twarz miał czerwoną i błyszczącą od potu.
Elizabeth natychmiast ściągnęła z niego futrzaną narzutę i wełniany koc. Dziewczyna, która
przyniosła wodę i szmatkę, zmarszczyła brwi na widok otwartego okna.
- Możesz je już zamknąć - poleciła Elizabeth, zwilżając szmatkę. Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał
na nią oczami zamglonymi od gorączki. Szepnął coś, co przypominało pić".
- To herbata - wyjaśniła Elizabeth i przystawiła mu kubek do ust. - Tylko ostrożnie, bo gorąca -
dodała.
Pił niewielkimi łykami; opróżnił kubek do połowy.
- Dziękuję - szepnął i opadł na poduszkę. Elizabeth chłodziła mu czoło mokrymi okładami,
póki nie zaczął narzekać, że mu zimno. Dopiero wtedy przestała i przykryła go wełnianym kocem.
- Czujesz się lepiej? - zapytała.
- TrochÄ™.
- To dobrze.
Wyprostowała się i spostrzegła całą rodzinę zebraną w drzwiach.
- Myślałam... - zaczęła kobieta.
- Wiem. Ludziom się wydaje, że gorączkujących trzeba trzymać w cieple. Nigdy tego nie róbcie. Ciało
trzeba jak najszybciej schłodzić. W izbie powinno być chłodno, tak jak teraz. Podawajcie mu herbatę
albo wodę. Musi dużo pić i trzeba mu robić zimne okłady.
Wszyscy z powagą pokiwali głowami.
- I jeszcze jedno: niech każdy myje ręce, kiedy stąd wychodzi.
Kobieta aż podskoczyła.
- Sprzątałam tu w zeszłym tygodniu, a on się kąpał dwa miesiące temu.
Elizabeth się uśmiechnęła.
- Widzę. Nie o to chodzi. Dzięki myciu rąk unikniecie zarażenia tą chorobą.
47
Wyglądało na to, że mają co do tego pewne wątpliwości. Dopóki jednak się nie sprzeciwiają, mogą
sobie myśleć, co chcą, uznała.
- Nic więcej nie mogę zrobić - powiedziała po chwili. - Pamiętajcie, co mówiłam, a wszystko będzie
dobrze. Zajrzę tu za kilka dni. Ale gdyby tymczasem coś się stało, koniecznie dajcie mi znać.
Kobieta dziękowała jej wiele razy i odprowadziła ją na schody. Długo jeszcze stała na zewnątrz i
machała Elizabeth na pożegnanie.
W kuchni zrobiło się gorąco - nowy żelazny piec był rozgrzany do czerwoności. Kobiety wyjmowały
z niego kolejne blachy świątecznych ciasteczek i odkładały je na ławę. Małe dziecięce paluszki
podkradały z każdej blachy po jednym lub po dwa ciasteczka.
- Nie plączcie się nam pod nogami! - ofuknęła je zarumieniona z gorąca Helenę. - Nie możecie usie-
dzieć w spokoju? - spytała, sadzając Williama na krześle. - Signe, siadaj po drugiej stronie, żebyście
się nie bili. Kathinka niech usiądzie pośrodku.
Lina nuciła pod nosem kolędę. Nagle urwała, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Pamiętam, jak byłam mała i mieszkałam w Kabelvaag...
- Ciągle jesteś mała - zażartował Lars, który właśnie wszedł do kuchni. Chwycił kilka ciasteczek i
zniknął z szelmowskim uśmiechem.
- Pajac - mruknęła Lina. - Chodziliśmy wtedy pod okna bogaczy i zaglądaliśmy do środka.
- Co ty mówisz? - oburzyła się Helenę.
- Czekaliśmy, aż się ściemni, no i oczywiście nie podchodziliśmy blisko. Staliśmy na drodze i
patrzyliśmy, jak dekorują swoje pokoje i salony. To było takie piękne! Kiedyś popłynęliśmy z
wujkiem do miasta. I zobaczyliśmy zapalone świeczki we wszystkich
45
oknach. To wyglądało... - szukała właściwego słowa -...jak jakiś skarb. Myślałam wtedy, że tak
właśnie musi być w niebie.
Zaczęła się śmiać sama z siebie.
Elizabeth tymczasem przypaliła całą blachę ciasteczek.
- Zjemy je przed świętami - powiedziała spokojnie i wyłożyła je na ławę.
Signe siedziała przy stole i śpiewała. Elizabeth spojrzała na całą trójkę. Każde z dzieci było inne.
Jedno miało włosy całkiem czarne, drugie brązowe loki, a trzecie rudawe cienkie warkoczyki.
Ciekawe, jak będzie wyglądała mała Kristine? Na razie wydawała się wszystkim podobna do Marii,
ale przecież nikt nie wiedział, jak wygląda jej ojciec...
- Pamiętacie zeszłoroczne święta? - spytała Lina i aż się wzdrygnęła.
- Co masz na myśli?
- Była tu jeszcze wtedy Pernille.
- Wściekła się na ciebie, gdy odesłałaś ją na Wigilię do domu lensmana - przypomniała z uśmiechem
HelenÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]