[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowej bluzeczce z krótkimi rękawami. Włosy związała
w koński ogon. Powiodła wzrokiem po wpatrzonych
w nią twarzach i przemówiła grubym głosem:
- Takie buty nazywajÄ… siÄ™ kopytka, Zachary. One ci
pomogą w życiu, powiedział szewc Horatio. Będziesz
w nich skakał i biegał tak samo, ale szybciej.
Holly czytała historię o Zacharym, zebrze, która żyła
w czasach, kiedy zebry nie miały jeszcze kopyt. Guy,
początkowo tylko zaintrygowany, już wkrótce, jak dziec-
ko, wsłuchiwał się w każde jej słowo, śledził każdy gest,
zmieniający się wyraz twarzy. Musiał przyznać, że była
świetna. Widać było, że opowiadanie takich historyjek ją
bawi, a dzieciom sprawia niesamowitą radość. Kiedy
bajka się skończyła, zaczęły klaskać i prosić o więcej.
Guy, ukryty za drzwiami, patrzył jak Holly się śmieje
i rozmawia z dziećmi. Nie chciał, żeby go zobaczyła
i żeby ten jasny uśmiech na jej twarzy zgasł.
Zasługiwała na to,, żeby poznać prawdę. Odwlekał
ten moment, tłumacząc sobie, że musi ją najpierw przy-
gotować. Ale to nie ona - to on nie był jeszcze gotowy.
Tak bardzo lubił z nią być, że nie chciał, żeby to się
skończyło.
Cofnął się od drzwi, za którymi rozbrzmiewał jej
śmiech.. Dziś wieczorem zakończy sprawę.
S
R
WchodzÄ…c po schodach do swojego mieszkania, Hol-
ly powtarzała sobie, że tym razem nie da się sprowoko-
wać. Tym razem pokaże Guyowi Blackwolfowi, że
wcale jej na nim nie zależy.
Od dwóch dni myślała ciągle o nim, przeżywając od
nowa tamten pocałunek. Była wściekła na siebie, bo
pragnęła, żeby to się powtórzyło, pomimo że Guy ją
odtrącił. Ale przecież była dorosła i nauczyła się radzić
sobie z rozczarowaniami. Każda frustracja, każda prze-
szkoda czyniła ją silniejszą i mądrzejszą. Zanim otwo-
rzyła drzwi, przyjęła postawę spokojną i opanowaną.
Obojętną.
Przy wejściu zatrzymała się zaniepokojona. Co to za
dziwny pisk? Nagle poczuła dym i serce podeszło jej
do gardła. Boże! Pali się!
- Guy! - krzyknęła, rzucając torbę z zakupami na
podłogę. - Guy!
- Co? - Odpowiedz, ni to warknięcie, ni to burknię-
cie, dobiegła z kuchni.
Odetchnęła z ulgą, widząc go pochylonego nad pie-
karnikiem, z którego buchały kłęby dymu. Guy miał na
sobie kuchenne rękawice, pomięty fartuch i klął jak
szewc. Nie przestając mamrotać coś wściekle pod no-
sem, przemknÄ…Å‚ obok niej, niosÄ…c przed sobÄ… foremkÄ™
wyłożoną folią do pieczenia. Wyrzucił dymiącą foremkę
za drzwi i, zanim zdążyła się odezwać, uprzedził ją,
marszczÄ…c groznie brwi.
- Nic nie mów! Ani słowa!
S
R
Zabawnie wyglądał w tym plisowanym fartuchu
i kuchennych rękawicach, ale nie odważyła się roze-
śmiać. Zacisnęła tylko wargi, złożyła ręce i zaczęła się
kołysać na obcasach.
- Wszystko było pod kontrolą. - Zrzucił rękawice.
- Ten piekarnik musi być do niczego.
- Na pewno.
Z trudem utrzymywała powagę. Ten poplamiony far-
tuch, ślady mąki na policzku i na nosie. Zasłoniła usta
ręką, pozorując atak kaszlu.
- Przyrządziłem makaron zapiekany z serem -
oświadczył, wyswobadzając się z fartucha. - Ale żeby
się do niego dobrać, trzeba mieć piłę łańcuchową. Na-
tomiast placek czekoladowy można pić przez słomkę.
- A po co to wszystko? - zapytała nieśmiało.
- %7łeby ci podziękować. Przynajmniej taki miałem
zamiar.
Wrócił do kuchni, gdzie alarm przeciwpożarowy na-
dal wydawał piskliwe ostrzeżenia. Otworzył okna na
oścież i zaczaj wymachiwać fartuchem, próbując po-
zbyć się dymu.
Zrobił to dla niej? Holly weszła do kuchni. W bryt-
fance leżało coś, co było kiedyś makaronem. Nie miało
to teraz żadnego znaczenia. Wiedziała, że Guy starał się
dla niej, i to było najważniejsze.
- Nie musiałeś przecież... - odezwała się.
Guy wszedł na krzesło, żeby wyłączyć alarm. Kiedy
piskliwe dzwięki ustały, odetchnął z ulgą i rzucił far-
S
R
tuch na stół. Dopiero wtedy, patrząc jej w oczy, odpo-
wiedział:
- Tak, musiałem. Nie tylko, żeby ci podziękować,
ale i przeprosić.
Serce zaczęło jej szybciej bić, kiedy podszedł bliżej.
- Dałaś mi nauczkę, Holly, a nie przywykłem do
tego.
- Dałam ci nauczkę? - Czuła się jak idiotka, powta-
rzając za nim słowa.
Spojrzenie jego wilczych oczu, resztki dymu dooko-
ła... Trochę kręciło jej się w głowie.
- Utarłaś mi nosa i to niezle. - Dotknął jej podbród-
ka swoją dużą dłonią. - Zachowałem się jak głupek.
- Nie, miałeś rację. - Broniła się przed tym, żeby się
do niego przytulić. - To ty wykazałeś się rozsądkiem.
Gdyby nie twoje odpowiedzialne zachowanie, oboje
zabrnęlibyśmy w ślepą uliczkę.
- Holly, powiedziałem nie" z zupełnie innych po-
wodów - westchnął i opuścił rękę. - A teraz winien ci
jestem kolację, że nie wspomnę już o nowej foremce do
pieczenia. Ubieraj siÄ™. Wychodzimy.
Do hotelu Twin Pines było tylko kilka kroków.
W 1904 roku była to zaledwie sześcioizbowa chata, ale
w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, dzięki asfaltowym
drogom i z roku na rok rosnącej liczbie amatorów węd-
karstwa i polowania, hotel został bardzo rozbudowany.
Obecnie było tam pięćdziesiąt pokojów, jadalnie dla stu
S
R
gości i w pełni wyposażona kuchnia, którą zarządzał
mistrz kucharski z Nowego Jorku. Na ścianach jadalni
zawieszono Å‚by Å‚osi, prawie dwumetrowego Å‚ososia
i przeróżne przedmioty związane z historią Alaski.
W centralnym miejscu z ciężkiej, nieheblowanej belki
u sufitu zwisał kajak z dwoma manekinami, przedsta-
wiającymi rybaków z wiosłami w dłoniach. Na solid-
nych, sosnowych stołach w purpurowych szklanych
świecznikach jarzyły się świece.
Kiedy już zamówili kolację i kelner podał im wodę
i drinki, Guy wzniósł toast butelką piwa:
- Za restauracje.
- Możesz jeszcze żałować, że tu przyszliśmy - od-
powiedziała Holly, stukając szklanką mrożonej herbaty
o jego butelkę. - Teraz, kiedy zostałeś zauważony, każ-
dy będzie chciał ci się przyjrzeć. Jutro całe miasto bę-
dzie wiedziało, jakie piwo zamówiłeś, jak była dopra-
wiona sałatka i że zamówiłeś średnio wysmażony stek.
Guy rozejrzał się dyskretnie dookoła. Kilkanaście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]