[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poważny błąd: sprowokował żółwia do obrony, a tego w żadnym razie
nie należało robić.
Stienicz błyskawicznie zatrzasnął się w pancerzu.
Kim pan właściwie jest, żeby krytykować logikę mojej duszy? I po
co ja siÄ™ tutaj przed panem rozklejam?!
W jego oczach zapłonęła nienawiść, delikatne palce nerwowo
przebiegły po stole, na którym stał, wśród innych rzeczy, słój z
narzędziami chirurgicznymi. Anisij przypomniał sobie, że Stienicz leczył
się psychiatrycznie, i wrócił na korytarz. Tak czy inaczej, pielęgniarz nic
mu już więcej nie powie. Ale powiedział sporo.
* * *
Teraz czekała ich jeszcze dłuższa przejażdżka, z Lefortowa na drugi
koniec miasta, na Dziewicze Pole, gdzie całkiem niedawno
przedsiębiorca tekstylny Timofiej Sawwicz Morozów ufundował klinikę
ginekologicznÄ… swojego imienia przy Cesarskim Uniwersytecie
Moskiewskim. Sońka jest, jaka jest, ale też przecież kobieta, problemy
zawsze się znajdą. I znowu przysłuży się sprawie.
Na razie była bardzo podniecona lefortowski dot wywarł na niej
duże wrażenie.
Lotek tuk tuk, lenka hop, nibała, kiereknieda entuzjastycznie
relacjonowała bratu swoje przygody.
Niby bezsensowny zlepek dzwięków, ale Anisij doskonale rozumiał:
doktor stukał jej młotkiem w kolano, kolano podskakiwało, a Sońka ani
trochę się nie bała, no i nie dostała na koniec cukierka.
Chciał spokojnie pomyśleć, więc zatrzymał dorożkę przy Domu Sierot
i kupił wielkiego, wściekle czerwonego koguta na patyku. Siostra
wreszcie się zatkała. Z jęzorem wysuniętym aż za brodę, liże i strzela
białymi oczkami na boki. Tyle ma dzisiaj wrażeń i jeszcze nie wie, że to
wcale nie koniec. Wieczorem będzie kłopot, długo nie uśnie, tak się
rozbawiła.
W końcu przyjechali. Piękną klinikę wybudował szczodry
przedsiębiorca, w rzeczy samej! Rodzina Morozowów zrobiła dla
Moskwy wiele dobrego. Niedawno w gazetach pisali, że honorowa
obywatelka miasta, Morozowa, ufundowała zagraniczne stypendia dla
młodych inżynierów. Teraz każdy, kto skończył studia na Cesarskiej
Politechnice Moskiewskiej, oczywiście jeśli był prawosławnego
wyznania i rosyjskiej krwi, mógł jechać choćby do Anglii czy do
Ameryki Północnej. Chlubne przedsięwzięcie! A tutaj, w klinice, w
poniedziałki i wtorki najbiedniejszych przyjmowano bezpłatnie.
Wspaniałe, prawda?
Niestety, była środa.
Anisij przeczytał informację w poczekalni: Konsultacja profesorska
dziesięć rubli. Wizyta u lekarza pięć rubli. Wizyta u kobiety
lekarza, pani Roganowej trzy ruble .
Drożyzna poskarżył się Tulipanow dyżurnemu. Mam chorą
psychicznie siostrę. Nie dadzą jej zniżki?
Dyżurny najpierw odpowiedział surowo:
Nic z tego. Proszę przyjść w poniedziałek albo wtorek.
Ale potem spojrzał na Sońkę, stojącą z otwartymi ustami, i złagodniał.
Niech pan spróbuje na położnictwie, u Lizawiety Andriejewny.
Niby jest tylko akuszerkÄ…, ale zna siÄ™ na wszystkim jak lekarz. Wezmie
mniej, a może i nic, jak jej serce zmięknie.
Doskonale. Jest Nieswicka.
Wyszli z poczekalni na podwórze. Kiedy zbliżali się do żółtego
budynku położnictwa, doszło do niemiłego wypadku.
Stuknęło okno na piętrze i zabrzęczało rozbijane szkło. Anisij
zobaczył, jak młoda kobieta w samej tylko koszuli nocnej wychodzi na
parapet. Na ramionach rozsypały jej się długie czarne włosy.
Zostawcie mnie, katy! zawyła. Nienawidzę was! Chcecie
mojej śmierci!
Spojrzała w dół piętro było wysokie, do ziemi daleko przylgnęła
plecami do kamiennej ściany i powolutku zaczęła iść po gzymsie. Sońka
zamarła z otwartymi ustami nigdy jeszcze czegoś takiego nie
widziała.
W oknach ukazało się kilka głów; zaczęły przekonywać czarnowłosą,
żeby się nie wygłupiała i wróciła.
Ale widać było, że z kobietą jest coś nie tak. Chwiała się, a gzyms był
wąski. Zaraz upadnie albo sama skoczy. Znieg na dole stajał, goła
ziemia, pełno kamieni, jakieś sterczące pręty. Pewna śmierć albo ciężkie
kalectwo.
Tulipanow rozejrzał się po podwórzu. Ludzie patrzą, ale po minach
widać, że potracili głowy. Co robić?
Dawaj brezent albo jakieś prześcieradło! wrzasnął do
sanitariusza, który wyszedł zapalić i znieruchomiał z papierosem w
ustach. Teraz ocknął się i pobiegł, ale zanim wróci&
Wysoka kobieta rozepchnęła kłębiących się przy oknie ludzi i pewnym
krokiem weszła na parapet. Biały fartuch, stalowe pince nez, włosy
spięte na karku w mały kok.
Jermołajewa, koniec tego dobrego! krzyknęła rozkazująco.
Syn płacze, prosi mleka!
I też, następna wariatka, ruszyła po gzymsie.
To nie mój syn! zawyła czarnowłosa. To podrzutek! Nie
podchodz do mnie, bojÄ™ siÄ™ ciebie!
Ta w białym fartuchu zrobiła jeszcze krok i wyciągnęła rękę, ale
Jermołajewa zawyła i rzuciła się w dół.
Gapie jęknęli w ostatniej chwili lekarka złapała szaloną nieco
poniżej kołnierza. Koszula zatrzeszczała, lecz nie pękła. Wisząca
zamachała nieprzystojnie obnażonymi nogami i Anisij wytężył wzrok,
zaraz wszakże zrobiło mu się wstyd też sobie wybrał moment!
Lekarka wczepiła się jedną ręką w rynnę, drugą trzymała Jermołajewa.
Tylko patrzeć, jak ją wypuści albo spadną razem!
Tulipanow zerwał z ramion płaszcz i machnął na dwóch stojących w
pobliżu gapiów. Naciągnęli sukno i stanęli pod czarnowłosą.
Dłużej już nie mogę! Wyślizguje mi się! krzyknęła żelazna
lekarka i w tejże chwili wariatka upadła.
Uderzenie zbiło ich z nóg. Tulipanow poderwał się i potrząsnął
nadwerężonymi nadgarstkami. Kobieta leżała z zamkniętymi oczami, ale
chyba żywa, krwi nie widać. Jeden z pomocników Anisija, z wyglądu
subiekt, siedział na ziemi i cicho jęczał, trzymając się za ramię. Szkoda
płaszcza, został bez rękawów i kołnierza. Nowy płaszcz, ledwie jesienią
uszyty, czterdzieści pięć rubli.
Lekarka, nie wiedzieć jakim cudem, już była na dole. Przykucnęła nad
nieprzytomną, zmierzyła puls, obmacała kończyny.
Cała i zdrowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]