[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Doktor tylko na to czekał. Wybiegł szybko na podwórko. Tak, nie mylił się. Okno od
pokoju dozorcy było otwarte. Obejrzał się. Ani żywej duszy. Cisza. Tylko z piętra dolatywał
chrypliwy sopranik, zawodzący piosenkę o miłości. Mirski podszedł do okna, uchwycił ręka-
mi parapet, podciągnął się. Skoczył do środka. Przykucnął jak kot na czterech łapach i nasłu-
chiwał. Sopranik z piętra opiewał właśnie śmierć dziewczyny co się rzuciła w morskie
fale ... Uspokojony, zaczął się rozglądać po pokoju...
Stół. Nie dojedzone resztki. W kącie jakieś brudne bety... Podszedł. Kopnął je. I wtedy
ujrzał między stołem a szafą wielki worek. Rozchylił go i zmartwiał ze zgrozy. Nogi się pod
nim ugięły...
Pod drzwiami zaszurały kroki, w zamku zgrzytał klucz. Mirski podbiegł do okna. Serce
waliło mu jak młotem. Wszedł na parapet, opuścił się na podwórze. I wbiegł w bramę by
zetknąć się oko w oko z dozorcą, który na odgłos kroków cofnął się od drzwi.
To pan doktor tu jeszcze? z całej jego postaci przebijał niepokój, choć widać
było, iż stara się go ukryć.
Spieszę się! Mirski potrafił tylko tyle wykrztusić Wymijał z daleka dozorcę,
gotów w każdej chwili do odparcia niespodzianego ataku. Zresztą to przecież dzień jeszcze.
Mogę wołać o pomoc... dodał sobie otuchy. Kierował się spiesznie ku wyjściu.
A z tą kłódką to też nie tak, jak pan doktor mówił. Jest przecież cała, w porządku.
Co też to panu doktorowi nie chodzi po głowie?
Dozorca odprowadził Mirskiego uważnym spojrzeniem. Gdy ten zniknął za bramą, pod-
biegł szybko i, wychyliwszy głowę, patrzył w ślad za znikającą sylwetką. Upewniwszy się, że
doktor poszedł, pospiesznie zawrócił do swego mieszkania.
III
Porucznik Boroń nudził się. Dyżur w komisariacie to niezbyt ciekawe zajęcie. Jakiś pi-
jak, jakiś chuligan, a w przerwach czytanie gazet oto atrakcje dyżuru. Przeglądał właśnie
tygodnik Film .
Na moment zafrapował go biust Marylin Monroe. Westchnął. Pukanie do drzwi przypo-
mniało mu o rzeczywistości. Przykrył biust %7łyciem Warszawy i przybrał urzędowy wyraz
twarzy.
Wejść!
W otwartych drzwiach stanÄ…Å‚ kapral Mleczko. StuknÄ…Å‚ obcasami.
Obywatelu poruczniku! Zgłosił się jakiś bliżej mi nieznany obywatel. Z nazwiska
doktor Mirski. Mówi, że w ważnej sprawie zameldował.
Dobrze.
Porucznik był zrezygnowany. Pewnie znowu jakaś kłótnia w kamienicy albo inna bzdu-
ra. W sam raz dla dzielnicowego.
Dzień dobry, poruczniku.
Przed Boroniem stał sympatyczny mężczyzna. Może trzydziestoletni, ale o zmęczonej
twarzy. Tarł nerwowo dłoń o dłoń.
Proszę, niech pan siada! porucznik wskazał krzesło po przeciwnej stronie biurka.
Mirski usiadł, ujął dłońmi skronie. Milczał, jakby zbierając myśli. Porucznik nie naglił.
Miał zwyczaj nigdy przedwcześnie nie pytać.
Mirski wahał się. Teraz, gdy siedział na wprost przedstawiciela władzy, opanowanego i
spokojnego, ogarnęły go wątpliwości, czy to, co widział u dozorcy, nie było przywidzeniem.
Może jakieś chorobliwe rojenia? Zimny wzrok oficera sprawiał, że nie chciałby za nic się
zblamować, wygłupić. Ale przecież nie! To, co widział, było niezaprzeczalnym faktem! Porą-
bane ludzkie ciało!
Zdecydował się.
Panie poruczniku. W naszej kamienicy, ulica Ogrodowa czternaście, zamordowano
człowieka, kobietę! wyrzucił jednym tchem. Spodziewał się jakiegoś pytania. Nie docze-
kał się jednak.
Nie wierzy mi! pomyślał i na poparcie swych słów, dodał:
Widziałem jej ciało. Porąbane i schowane w worku. U dozorcy. W jego mieszkaniu.
Porucznik Boroń miał już wiele do czynienia z różnego rodzaju mistyfikacjami, fałszy-
wymi zeznaniami, chorobliwą fantazją. Ale ten człowiek wydał mu się rozsądny, choć trochę
narwany i roztargniony.
A pan gdzie pracuje, doktorze? spytał.
Gdzie pracuję? Mirski powtórzył pytanie, nie mogąc się doszukać związku mię-
dzy nim a tym, co mówił przed chwilą. U profesora Bachmatowicza. W klinice neurologi-
cznej.
Porucznik nacisnął dzwonek. W drzwiach pojawił się kapral Mleczko.
Wóz! Natychmiast! zadysponował Boroń.
Gdy ruszyli, porucznik poprosił Mirskiego o dalsze szczegóły.
Kim była zamordowana? Kiedy doktor widział ją ostatni raz?
Mirski opowiedział dokładnie historię z listem i nocną przygodą, nie wspominając
oczywiście o figlu panny Ochockiej. Zakończył uwagą, że według niego dozorca był człon-
kiem bandy Czarnej Ręki .
Porucznik nie zaprzeczał, choć miał poważne wątpliwości. Bo niby dlaczego żądano
okupu właśnie od Ochockiej? Skąd taka dziewczyna miałaby wziąć dwadzieścia tysięcy zło-
tych. Zresztą jeśli się pragnie wyłudzić okup, to się zaraz nie morduje. A porąbać człowieka
w biały dzień też niełatwo.
Wóz zatrzymał się przed domem na Ogrodowej. Boroń i Mirski wyszli z auta. Dozorca
stał oparty o bramę. Na widok milicyjnego munduru zrobił ruch, jakby chciał umknąć.
Rozmyślił się jednak i przybrał gapiowaty wyraz twarzy.
Dzień dobry, panie Józefie przywitał go Boroń.
A skąd to pan porucznik wie, że mnie Józef na imię? zdziwił się dozorca.
Boroń wiedział od Mirskiego. Powiedział jednak:
My wszystko wiemy, panie Józefie! Chcieliśmy z panem porozmawiać. Poprosi pan
nas chyba do mieszkania? Dozorca niechętnie wszedł do sieni. Oni za nim.
Niech pan się nie odzywa! półgłosem pouczył porucznik Mirskiego.
Pierwsze, co niezmiernie zdziwiło doktora, gdy znalezli się w pokoju dozorcy, to brak
worka w kÄ…cie.
Porucznik obszedł izbę, powiódł wzrokiem po ścianach i usiadł na krześle, przy stole.
Dozorca obserwował go spod przymkniętych powiek. Odetchnął, gdy porucznik zakoń-
czył oglądanie pokoju.
No, widzi pan porucznik, że u mnie nic nie ma. Daremna była fatyga w głosie
jego brzmiał cichy triumf.
Nie ma? A co miało być, panie Józefie? Skąd pan wie, że my u pana czegoś szuka-
my? porucznik pytał, ot tak sobie, niby od niechcenia.
Dozorca zmieszał się.
Niby nie wiem, ale... Jak milicja, to czegoÅ› szukacie?
No, nie zawsze. Nie zawsze, ale jak pan już wie, że szukamy u pana tego worka...
Gdzie on jest? porucznik uważnie wpatrzył się w twarz dozorcy. On zaś, udając niepo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]