[ Pobierz całość w formacie PDF ]

działa jedna z pracownic domu dziecka? Że co?
Objęła spojrzeniem Tyse'a.
- Słuchaj... Czy mogłabym cię o coś spytać?
- Jasne. Śmiało strzelaj.
- Ktoś mi dziś powiedział, że zajmujesz się poszkodowa­
nymi i porzuconymi dziećmi dlatego, że sam byłeś poszko­
dowany jako dziecko. Czy to prawda?
Tyson przeczesał palcami swe ciemnokasztanowe wło­
sy. Nie odwrócił głowy, nadal patrzył prosto przed siebie, na
szosę.
- No nie, to nie tak. Nie można powiedzieć, że byłem „po­
szkodowany". Kiedy moi rodzice zginęli w wypadku samo­
chodowym, zaraz zaopiekowała się mną Jewel. I była dla
czytelniczka
mnie bardzo dobra. Nigdy nie czułem się porzucony, czy
poszkodowany.
To, co mówił, wydawało się sensowne, Merri zauważyła
jednak, że w głosie Tysona jest coś niepewnego. Widać nie­
chcący trafiła w jakieś czułe miejsce.
Nie naciskała go dalej, pozwalając mu uporać się ze wspo­
mnieniami.
On po chwili zerknął na nią.
- Teraz, przed kolacją... - zaczął i urwał. - Jak siedziałaś
z tymi dziewczynkami na podłodze. Wydało mi się w pew­
nej chwili, że masz łzy w oczach. Nie pomyliłem się?
Aha. Czyli teraz on szuka u niej jakiegoś słabego miejsca.
Ale czy to taka słabość - mieć łzy w oczach?
Uznała, że nie będzie się wypierała.
- Masz rację, tak było. Może jestem... - Poprawiła swój
pas bezpieczeństwa. - Ale te dziewczynki wydają mi się ta­
kie bezbronne... I samotne. Bardzo chciały, żebym zosta­
ła z nimi dłużej. - Spojrzała na Tyse'a. - Poczułam, że nikt
nigdy nie potrzebował mnie tak bardzo, jak właśnie one
w tamtej chwili.
-Nikt nigdy...?
W milczeniu skinęła głową, raz i drugi.
Tyson westchnął.
- Może nikt nigdy, ale ja cię na pewno potrzebuję, Merri.
Uniosła brwi. Co on może mieć na myśli?
- No tak, mówisz o fundacji... - zaczęła. - Jestem ci w niej
potrzebna. To o to chodzi, prawda?
- Cóż, niby tak - spojrzał na nią przelotnie. - Ale jednak
nie tylko...
czytelniczka
Teraz wyraźnie dosłyszała coś niepokojącego w jego gło­
sie. Jakby tony erotyczne... To natychmiast obudziło w niej
jej własny płomień. Ale i opór.
- Chyba nie proponujesz mi w tej chwili łóżka? Bo o czymś
takim w ogóle nie myśl, to nie jest temat dla nas.
Zauważyła, że po tych jej słowach Tyson zacisnął nagle
szczęki.
- Wcale o tym nie myślę - odrzekł głucho. - Ale przy­
znasz... - zawiesił głos i znów na nią spojrzał. - Przyznasz,
że przeskakuje między nami jakaś iskra. Co?
Spuściła oczy. Czuła, że zaczyna się denerwować. Zaczęło
ją coś łaskotać w żołądku; w karku poczuła napięcie. Rozej­
rzała się niepewnie.
Do licha. A już tak dobrze było w tym Stanville. Już miała
tutaj azyl, zaczęła się już urządzać i czuć bezpiecznie. A teraz
powinna by chyba gdzieś wyjechać, żeby się nie dać uwikłać
w romans biurowy? Tylko gdzie ma dalej uciekać, czy są dla
niej na świecie w ogóle jeszcze jakieś bezpieczne miejsca?
Tyson zmienił bieg i dodał gazu.
- No dobrze - powiedział. - Może cofnijmy taśmę. Uznaj­
my, że potrzebuję cię, bo poczułem w tobie bratnią duszę,
Merri. To chciałem ci przekazać. Nie są ci obojętne te biedne
dzieciaki i mnie też nie są obojętne. Więc to nas łączy... A co
do mojego własnego dzieciństwa... - westchnął. - Wiesz,
parę dni temu umarła moja stryjeczna babka Lucylla. Wie­
le jej zawdzięczałem. Ona sfinansowała moją naukę i ona
też wyłożyła pieniądze na mój pierwszy interes. Zawsze mi
sprzyjała. A ja... - urwał. - A ja nie zdążyłem jej się w ża­
den sposób zrewanżować, nawet pogadać z nią przed śmier-
czytelniczka
cią. Tak nas wszystkich zaskoczyła... Więc przynajmniej...
- uderzył dłonią w kierownicę.
Słuchała z uwagą tego, co mówił.
I dotarło do niej, że może w ogóle nietrafnie oceniała do-
tąd tego mężczyznę?
Tyson wziął głęboki wdech.
- Być może wypłacam się jakoś babce, prowadząc tę fun­
dację. .. Tyle że chyba nie bardzo mam do tego talent - spoj­
rzał na Merri. - Najgorzej mi idzie z donatorami, to już chy­
ba wiesz... Ufam jednak, że ty będziesz mi umiała to i owo
podpowiedzieć. Również coś w kwestii autoprezentacji szefa,
manier i tak dalej - uśmiechnął się niej i puścił oko. - Chcę
być bardziej skuteczny, Merri.
Merri poprawiła okulary na nosie i odchrząknęła.
- Słuchaj Tyson - spojrzała na niego znad szkieł. - Rozu­
miem, że jesteś porządnym człowiekiem... Ale rzeczywiście
- położyła mu dłoń na przedramieniu - kiedy chce się cze­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl