[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Viveke przymknęła oczy i zaczęła opowiadać:
- Cerridwen ma kocioł, parujący garnek, a ten, kto będzie wdychał
unoszące się z niego opary, poszybuje w powietrzu, ogarnięty ekstazą. Tacy
ludzie tworzą najpiękniejsze arcydzieła, mój drogi, i najpiękniejsze słowa,
poezję. Ona jest boginią w trzech postaciach, tą, która inspiruje i porywa za
sobą ludzkie umysły do wyższego wymiaru rzeczywistości.
Szalona, pomyślał.
Viveke uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Sądziłeś, że jestem westalką? No tak, miałeś rację. Ale dawne słowa
przestały się liczyć, są zniekształcone przez mężczyzn grzebiących w
księgach. To my znamy prawdę. My, które zostałyśmy do niej zrodzone.
Bał się poprosić o dalsze wyjaśnienia. Nie chciał, by zorientowała się, jak
mało rozumie jej szalone myśli, nie wierzył też, by była w stanie wiele mu
wytłumaczyć.
Przełknął więc tylko z trudem ślinę i ujął ją za rękę.
Otworzyła oczy.
- Wiesz, właściwie nie powinieneś dotykać westalki. Złamanie przysięgi
dochowania dziewictwa oznaczałoby dla niej śmierć - powiedziała z
drwiącym uśmiechem.
- Mówiłaś, że nie jesteś westalką, a może mimo to nią jesteś...
Uniosła rękę i pogładziła go po czole nad oczami.
- A więc zrozumiałeś - szepnęła i pocałowała w same usta wargami, które
były pulsująco gorące. Ravi z całych sił musiał nad sobą panować, by się od
niej nie odsunąć.
Zrobiła zadowoloną minkę, gdy z jego piersi wyrwał się głęboki jęk.
- Jesteś dla nas bardzo ważny, wiesz o tym? Przez wiele lat czekałyśmy na
kogoś takiego jak ty. O, tak, wypróbowywałyśmy wielu, młodych mężczyzn,
starych, nie kończący się szereg zbłąkanych dusz, które nie potrafiły przejść
pomyślnie żadnej z prób. Ty za to poradziłeś sobie ze wszystkimi.
Ravi znów nie wiedział, o czym ona mówi. Jakie próby? Czyżby czegoś
nie pamiętał?
Viveke spostrzegła jego zmieszanie, ale wzrok miała teraz łagodny.
- Mój biedny ukochany, zobaczysz, że wszystko samo do ciebie przyjdzie,
gdy tylko do tego dojrzejesz.
- Co ja takiego piłem? Czy to była chapa? A może belladona? Opium?
Roześmiała się i pokręciła głową. Potem wychyliła się i pocałowała go
jeszcze raz, tym razem lekko, niczym muśnięcie skrzydeł motyla.
- To była miłość, mój kochany. Miłość, po prostu... Nie! krzyczało mu coś
w duszy. To był narkotyk!
Niebezpieczny narkotyk, od którego i głowa, i ciało unosiły się w
powietrzu. Zatarł mi też wszystkie wspomnienia, wprawił w błogosławiony
stan, pozbawiony lęku i zmartwień. Wszystko przez niego eksplodowało,
wydawało mi się, że znalazłem się w niebie, lecz było to zupełnie inne niebo
aniżeli to, do którego pozwala zajrzeć miłość.
- Jesteś martwy dla świata. Tu będzie twoje nowe życie. W pewnym sensie
już znalazłeś się w niebie - szepnęła.
Ravi zadrżał, przeciąg, który wpadł tu, gdy wychodziła, był jedynie
łagodną bryzą w porównaniu z lodowatym chłodem, jaki go teraz ogarniał.
Z każdym uderzeniem serca nabierał większej pewności. Jego jedyną
możliwością jest ucieczka.
Ona nigdy, przenigdy nie uwolni go z własnej woli.
Nazwała go kiedyś swym Strażnikiem, lecz zmieniła go w niewolnika.
Sam jednak, bez pomocy, nie poradzi sobie z tym.
Powinien się skupić na innych kobietach. Viveke miała zbyt silną wolę. To
ona przenikała w niego, być może nawet znała jego myśli. Nigdy jeszcze nie
doświadczył czegoś podobnego ze strony innego człowieka i po raz pierwszy
zaczynał rozumieć ów lęk, jaki często dostrzegał w oczach ludzi. Poprzysiągł
sobie, że nigdy więcej już tego nie zrobi. %7łałował, że tylko uśmiechał się pod
nosem, kiedy Reina opowiadała mu o swej dziecinnej zabawie, o czytaniu
twarzy. Musi wracać do domu, również ze względu na nią. Wierzył, że dość
ją nauczył, pokazując różnicę między złymi i dobrymi zdolnościami, lecz
nawet te dobre mogły przywołać strach i przerażenie wśród ludzi.
Jak teraz w nim.
Nigdy więcej, szepnął cicho do siebie. Dobre moce, gdziekolwiek
jesteście, przysięgam, nigdy więcej. Tylko ten jeden jedyny, ostatni raz.
Zaczął przygotowywać się na tę chwilę, gdy drobne kroki znów powiedzą
mu, że ktoś zmierza do niego z jedzeniem.
Viveke również tym razem go uprzedziła. Kroki jak zwykle zatrzymały się
przed drzwiami, lecz do środka nie wepchnięto żadnego talerza. Zamiast
tego rozległ się zgrzyt antaby zamykającej drzwi. To znowu ona, towa-
rzyszyły jej dwie kobiety z zasłoniętymi twarzami.
- Ponownie nadszedł czas - oświadczyła Viveke. - Dziś jest czwartek.
Nie miał pojęcia, ile dni minęło od powitania Nowego Roku, ale
uświadomił sobie, że tamta uczta także rozpoczęła się chyba w czwartek.
To znaczy, że upłynął tydzień. Jego statek być może zbliżał się już do
portu.
Ale on pożeglował w inną stronę.
Najpierw zdecydował, że nie będzie pił nic, co ona mu poda. Stwierdził
jednak, że to beznadziejne. Jeśli zechce go oszołomić, na pewno i tak jej się
to uda. Chyba że on postanowi zagłodzić się i odwodnić na śmierć.
Dlatego zjadł razem z nią przy okrągłym stoliku, gdzie samotna świeczka
unosiła się na wodzie w niskiej srebrnej miseczce. Ona także żeglowała.
Viveke podzieliła pachnące korzeniami ciastko na dwie połowy i jedną
podała jemu.
- To cię wzmocni. Dzisiejsza noc jest bardzo ważna. Wszyscy przyjdą. To
nasze pierwsze spotkanie pochwalne w tym roku.
W milczeniu pokiwał głową.
Być może dzięki temu zyska jakąś szansę, i to już dzisiaj. Te kobiety
uczestniczące w rytuałach nie były równie szalone jak Viveke. Być może [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl