[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ka, zarzuconego masą papierów.
- Wbita w podłoże na głębokość jakichś około trzech metrów - ciągnął
David - dosięga do samych skał.
- Imponujące - odrzekłam.
- Teleskopy są bardzo czułe na wstrząsy - tłumaczył - zwłaszcza takie du-
że. Wykrywają najlżejsze wibracje. - Podszedł bliżej. - Pociąg, jadący kilkaset
metrów stąd, przyjazd twojego samochodu, kroki. - Uderzył w beton rozpostar-
tą dłonią, wywołując głuchy, zduszony dzwięk. - Jednak temu nic nie zaszko-
dzi.
- Przypomina to trochę mieszkanie w latarni - stwierdziłam, przesuwając
ręką po żwirowatej, chłodnej powierzchni cementu.
- Bardziej, niż można by się spodziewać - odrzekł, podnosząc butelkę. -
Wina? - zaproponował. Przytaknęłam, chwycił więc korkociąg umieszczony w
wojskowym nożu, umocował go i począł obracać. - Nie chodzi tylko o to - za-
czął tłumaczyć - że domek jest okrągły, ale także o atmosferę tego miejsca, o
S
R
to, czemu ono służy. W latarni czuję się jak na krańcu ziemi, śledząc wszech-
obecne morze. Na górze, w obserwatorium, jest tak samo, tyle że ocean, który
badasz, stanowi cały kosmos. Nieskończony wszechświat. Masz tu wszystko, a
ty znikasz. To chyba dziwnie zabrzmiało - dodał z nagłym zakłopotaniem i
utkwił wzrok w butelce.
- Wcale nie - zaprzeczyłam.
Mimo to żachnął się, wyciągając korek. Wprawnie nalał wina do dwóch
kieliszków, które wyjął z barku.
- Widzisz, tam, przy teleskopie - ciągnął - można zapomnieć o codzien-
ności. - Podał mi wino, biorąc sobie drugi kieliszek. - Masz wrażenie, że jesteś
całkiem sam. Tylko ty. Ty wobec... nieznanego.
Podniosłam kieliszek.
- Zatem za  nieznane" - powiedziałam.
Gdy stuknęliśmy się lekko, zauważyłam, że przygląda mi się bacznie.
- Masz bardzo ładny szal - pochwalił. Ujął delikatnie koniec otaczający
mi szyję. Wszystko się zgadzało. Z całego skompletowanego przeze mnie stro-
ju na jego uwagę zasługiwała tylko rzecz należąca do Harper. Ubranie, które
wybrałam w potwornie drogich butikach w Stone Point, nie było dość ładne,
wystarczyło jednak, że pod wpływem impulsu dodałam do niego drobiazg na-
leżący do siostry, a kreacja zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki.
Cóż, to szal Harper miał magiczną siłę, ale mógł nic nie zdziałać. Nie-
winny komplement Davida zdołałby mi zepsuć wieczór, zatruć niechęcią do
Harper, która znów przypomniała mi, kim dla mnie zawsze była i taką już mia-
ła pozostać.
Jednak gdy David uniósł skraj szala, głaszcząc skórę mojej szyi, poczu-
łam niemal magnetyczne przyciąganie. Nie obchodziło mnie, że spodobała mu
S
R
się akurat rzecz należąca do siostry, z uśmiechem przyjęłam pochwałę, rozko-
szując się jego podziwem. Stałam nieruchomo, powstrzymując oddech, gdy
palce Davida bawiły się złotym jedwabiem. Wreszcie puścił szal, spojrzeliśmy
sobie w oczy, ale czar uleciał.
- Kiedy będziemy je oglądać? - zapytałam nerwowo, żeby przerwać ciszę.
- To znaczy, gwiazdy.
- Kiedy tylko zechcesz - odrzekł cicho. - Możemy pójść na górę.
Ostatnie zdanie zabrzmiało pytająco, więc niepewnie skinęłam głową.
David odstawił mój kieliszek na barek. Spojrzałam z wahaniem na kolację,
którą przygotowywał: drewnianą misę pełną podartych listków zielonej sałaty
w oliwie, talerz posiekanych kawałków piersi kurczaka, cienkie talarki cebuli,
którą kroił, gdy podglądałam go przez okno.
- Proszę - odezwał się David. - Przyda ci się.
Gdy odwróciłam się ku niemu, podał mi płaszcz, pomagając go założyć.
- A ty? - spytałam.
- To mi wystarczy - odrzekł, wskazując na miękki, granatowy sweter z
golfem.
Potem uczynił gest, na który nigdy nie pozwolił sobie żaden ze znanych
mi mężczyzn - podał mi ramię, łagodząc ten niespotykanie formalny gest ser-
decznym uśmiechem, dzięki któremu stanowił osobliwe, ale niezbędne otwar-
cie całego pokazu. Ujęłam je.
- Tędy - rzekł, prowadząc mnie wzdłuż krętego muru, aż dotarliśmy do
drzwi z tyłu domku, których wcześniej nie zauważyłam. Po kilku słowach
ostrzeżenia powiódł mnie po żelaznych, kręconych schodach w nieprzeniknio-
ną ciemność. Gdy dotarliśmy na górę, David uprzedził, że oczy muszą mi się
przyzwyczaić, zanim cokolwiek zobaczę.
S
R
Powoli z mroku wynurzał się nieokreślony kształt, który okazał się zary-
sem teleskopu na tle nocnego nieba. Po chwili dostrzegłam także kontur otwo-
ru w dachu kopuły, kiedy David chwycił mnie za rękę.
- Tutaj - wskazał - uważaj na schodki. - Poprowadził mnie kilka kroków,
a potem jeden stopień do góry. Puścił moją dłoń, obracając mnie za ramiona,
tak że stanęłam twarzą do niego. - Tutaj - powtórzył, sięgając gdzieś za moje
plecy.
Obróciłam się. W niemal całkowitej czerni ledwo ledwie majaczył smoli-
sty cień, który przybrał wreszcie formę siedzenia czy raczej dwóch siedzeń, jak
na podwójnej ogrodowej huśtawce.
- Oto stanowisko obserwacyjne - wyjaśnił David. Usiadłam na wyścieła-
nym, zaskakująco wygodnym fotelu, a David usadowił się obok. - Gotowa? -
zapytał.
- Owszem - potwierdziłam, mimo że wcale nie byłam o tym przekonana.
Wówczas David pochylił się, chwytając jakieś tajemnicze, okrągłe urzą-
dzenie, umocowane pomiędzy nami. Gdy zaczął nim kręcić, domyśliłam się, że
musi to być coś w rodzaju kierownicy. Po kilku obrotach w lewo, ku mojemu
zupełnemu zaskoczeniu, unieśliśmy się w górę.
Nie mogłam powstrzymać lekkiego okrzyku przerażenia.
- Przepraszam - wyszeptałam, zakrywając dłonią usta.
- Nie ma za co. Wyrzuć to z siebie. Właściwie czemu nie? - odparł David.
Siedzenia umieszczone były na jakimś dzwigu, który przy przekręcaniu
korby przesuwał nas po przekładniach jednocześnie w bok i do góry. Nagle
wszystko to, z czym miałam dzisiaj do czynienia - okrągły domek na dole, ob-
serwatorium na górze i cała ta jazda - wydały mi się tak absurdalne, że z naj-
większym trudem pohamowałam wybuch śmiechu.
S
R
- To dokładna replika obserwatorium w Hannardzie, tylko trochę mniej-
sza - wyjaśniał David. - Oryginał pochodzi z lat czterdziestych osiemnastego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl