[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gładziła go po plecach, ramionach. Serce waliło mu jak
oszalałe. %7ładen z wcześniejszych romansów nie wywo
ływał w nim takiej reakcji. %7ładna z kochanek...
%7Å‚adna od czasu Claudii.
Nagle stracił równowagę. Nieoczekiwana zmiana
w zachowaniu kobiety tak bardzo go zaskoczyła, że nie
przyszło mu do głowy zastanawiać się, skąd takie chuchro
ma tyle siły i dlaczego on sam jest taki słaby.
Dysząc ciężko, zmierzyła go gniewnym wzrokiem.
- To przesądza sprawę! - warknęła. - Wahałam się,
jak postąpić, ale tego za wiele!
- W porządku, panienko - oznajmił spokojnie. -
I tak nie zamierzałem dopuścić do żadnej intymności,
więc możesz się ubrać i wracać do siebie.
NIEZNAJOMY 41
- Co takiego? - Na jej twarzy odmalował się szok.
- Nie zamierzałeś dopuścić do... do żadnej intymności?
- Nie chodzi o ciebie, kwiatuszku. - Uśmiechnął się
i odgarnął jej z twarzy pukiel włosów. Kobieta nawet nie
drgnęła; była zbyt wstrząśnięta tym, co usłyszała, aby
zareagować na ten poufały gest. - Prawdę mówiąc, daw
no nie czułem takiej pokusy. Jesteś śliczna. Ale nie chcę
narażać się na... Sama rozumiesz.
Pokręciła głową.
- Nie, nie rozumiem. I chyba nie chcę zrozumieć. Je
steś szaleńcem. Powinno się ciebie zamknąć w domu wa
riatów. - Na moment zamilkła. - Zejdziemy teraz oboje
na dół i zadzwonię po szeryfa. Ale nie musisz na niego
czekać. Nawet lepiej, żebyś sobie poszedł.
- Słucham? - spytał zdziwiony.
- Powiedziałam: wynocha! - Zacisnęła ręce w pięści.
- Wynoś się z mojego domu. Teraz. Już.
- Słowo daję, kwiatuszku, powinnaś spróbować swo
ich sił na scenie. Masz wielki talent aktorski. - Zmar
szczył czoło. - Doprawdy nie pojmuję, co chcesz osiąg
nąć, ale to jest mój dom i to ty powinnaś go opuścić.
Wytrzeszczyła oczy. Miejsce gniewu zajął lęk.
- Przykro mi - powiedział. Nagle przyszło mu do
głowy, że może dziewczę zostanie wyśmiane, jeżeli inni
dowiedzą się, że nie udało jej się go uwieść. Przez mo
ment nawet korciło go, aby zmienić decyzję. Igraszki mi
łosne z tą pełną temperamentu kocicą byłyby doświad
czeniem, którego długo by nie zapomniał. - Jeśli chcesz,
możesz posiedzieć tu ze dwie lub trzy godziny. To chyba
starczy? Uwierzą ci, żeśmy się chędożyli, prawda?
42 MAGGIE SHAYNE
Spoliczkowała go z całej siły. Nawet nie miał czasu
odskoczyć. Stracił równowagę i wylądował na łóżku. Le
żąc, zamrugał nerwowo oczami. Boże, co się dzieje? Dla
czego jest taki słaby? Dlaczego tak strasznie kręci mu
się w głowie? Czyżby niedawno był chory i...
- Wynoś się stąd! - rozkazała mu.
- No dobrze - powiedział cicho, wciąż zdumiony włas
ną słabowitością. - Koniec żartów. Mam ci udowodnić, że
to mój dom? %7łe ja tu mieszkam? Koniecznie chcesz, abym
wezwał szeryfa? Tak? - Pokręcił z rezygnacją głową, po
czym podniósł rękę i wskazał palcem w stronę stołu pod
oknem, ledwo widocznego w słabym blasku księżyca. -
Spójrz. Tam jest mój warsztat pracy. Oczywiście, główny
mieści się gdzie indziej. Ale tu, w pokoju Bena, też często
pracuję. Podejdz i sprawdz. Leżą tam moje narzędzia. I ze
szyty. Zeszytów, rzecz jasna, nigdy nikomu nie pokazuję.
Ich zawartość jest ściśle tajna. Ale taka zwykła dziewka
jak ty niczego nie zrozumie, więc śmiało. Zerknij sobie do
środka. - Przesunął rękę w drugim kierunku. - Tam jest
kominek. Nad nim, na półce, stoją dwie lampy naftowe.
Zapal jedną, zapałki leżą gdzieś obok, i przekonaj się na
własne oczy, że mówię prawdę. A potem bądz łaskawa opu
ścić mój dom. Czeka mnie mnóstwo pracy.
Wpatrywała się w niego bez słowa, a potem podeszła
do ściany. Przyłożyła do niej dłoń i nagle w całym po
koju rozbłysło światło. Zachariah Bolton doznał takiego
szoku, że niemal zwalił się z łóżka na podłogę.
ROZDZIAA TRZECI
Obserwując obcego, który chyba ze szczerym zdzi
wieniem rozglądał się po pokoju Cody'ego, jakby nie
wierzył własnym oczom, Jane schyliła się i na wszelki
wypadek podniosła z podłogi kij baseballowy.
- Co się dzieje?! - zawołał mężczyzna. - Co to zna
czy? Gdzie moje liczydło? Gdzie notatki? Rany boskie,
kobieto, kto tu zainstalował to urządzenie świetlne?
I gdzie schowałaś moje zeszyty?
- Posłuchaj - rzekła, trzymając przed sobą kij. - Nie
wiem, kim, u diabła, jesteś ani o czym, do cholery, mó
wisz, ale...
- Narzędzia! - ryknął, szukając swych przyborów do
pracy, po czym nerwowym ruchem przeczesał ręką włosy.
- Do stu piorunów, co zrobiłaś z moimi narzędziami?
Gdzie przeniosłaś stół, który stał pod oknem? Gdzie się
podział kredens ciotki Hattie?
Facet jest chory, to nie ulega wątpliwości. Nie tylko
chory psychicznie, ale i fizycznie. Twarz miał bladą jak
kreda, przerazliwie chudą, oczy błyszczące, podkrążone.
- Dzięki Bogu - szepnął i padłszy na kolana, chwycił
płaski czarny przedmiot, który wyglądał jak pilot do te
lewizora. - Przynajmniej przenośnik nie zginął... - Na
gle pokręcił głową, jeszcze bardziej skonfundowany niż
44 MAGGIE SHAYNE
przed chwilą. - Ale... ale przecież ja jeszcze go nie skoń
czyłem.
Miała ochotę wybiec z sypialni syna. Zostawić sza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]