[ Pobierz całość w formacie PDF ]
refleksyjną zmysłowość, roztaczał podobną aurę utajonej niebezpiecznej siły.
Uświadomiwszy sobie, że gapi się na niego jak sroka w kość, szybko włożyła
pieniądze do kasy i wytarła mokre dłonie w różowy, pasiasty fartuch.
- Czym mogę służyć?
- Jasne, że możesz, pączuszku. - Miał wyrazny, południowy akcent. Zaczął
zdejmować rękawice, powoli, nie odrywając oczu od dziewczyny. - Czy to
cappuccino, które reklamujecie na wystawie, rzeczywiście jest takie dobre?
164
RS
- Tak - zdołała wydusić Lucy.
- W takim razie poproszę filiżankę. - Rzucił rękawice na ladę. - I dużo cukru.
- Tak, proszę pana. - Czując zakłopotanie, odwróciła się do niego plecami i
zaczęła manipulować przy ekspresie do kawy.
Stojący za nią przybysz zachichotał.
- Jestem Jesse Ray. Jesse Ray Bodine.
Jesse Ray. To imię i nazwisko znakomicie do niego pasowały. Podobnie jak
rozwlekły południowy akcent. I bezceremonialne spojrzenie.
- Proszę bardzo. - Podała mu biały porcelanowy dzbanuszek z napisem
Słodkie Drobiazgi . Wziął go do ręki, jednocześnie wyciągając banknot dolarowy
nieco teatralnym gestem, jakby był magikiem.
Oparłszy się ramieniem o szafkę, Jesse Ray sączył kawę i przyglądał się
oryginalnemu wiktoriańskiemu wnętrzu.
- Aadnie tu. Ty jesteś właścicielką?
Lucy wybuchnęła śmiechem.
- Ja? Nie, właścicielką jest pani Lujack. Ja jestem tylko sprzedawczynią.
- Masz jakieÅ› imiÄ™?
Po raz pierwszy w życiu Lucy zapragnęła mieć inne, ładniejsze. Na przykład
Kimberly czy Elizabeth. Albo Vanessa. Byłoby strasznie przyjemnie nazywać się
Vanessa.
- Nazywam siÄ™ Lucy Gilmour.
Przystojny klient nadal popijał kawę. Przymykał oczy, żeby uchronić je przed
parÄ….
- Wobec tego powiedz mi, Lucy Gilmour, jak można się rozerwać w tym
mieście?
Lucy zawahała się. Prawdę mówiąc, nie była ekspertem w tej dziedzinie. Jej
rozrywki ograniczały się do rzadkich wypadów do kina z matką. Od czasu do
czasu pozwalała sobie na cheeseburgera w Moorestown Mail Food Court. Taki
ekscytujący mężczyzna jak Jesse Ray Bodine raczej nie nazwałby tego rozrywką.
- Jest Atlantic City, jeśli lubisz hazard.
- A ty?
Poczuła, że znowu się czerwieni.
- Nie wiem. Nigdy nie uprawiałam hazardu. I nigdy nie była w Atlantic City.
Nic nie powiedział. Nadal obserwował ją spod półprzymkniętych powiek. Było
coś magnetycznego w sposobie, w jaki na nią patrzył, jakby potrafił przejrzeć ją
na wylot, czytać w jej myślach, domyślać się najgłębiej skrytych tajemnic.
- Chciałabyś spróbować? Mój żarłok stoi na zewnątrz.
Zmarszczyła brwi. Jaki żarłok ?
- Przepraszam, co powiedziałeś?
165
RS
- Mój harley. Motocykl - dodał, kiedy spojrzała na niego nierozumiejącym
wzrokiem. - Pytam, czy chciałabyś przejechać się ze mną do Atlantic City.
Widzisz, jestem tu obcy. - Uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - I samotny.
Pomysł, żeby w ogóle jechać na motocyklu, i to z facetem, którego dopiero co
poznała, był tak niedorzeczny i tak bardzo odbiegał od dotychczasowych
doświadczeń Lucy, że wybuchnęła śmiechem.
- Chyba nie - odparła. W głębi duszy żałowała jednak, iż nie starcza jej
odwagi, by powiedzieć: tak.
- Dlaczego nie?
- Bo... no, to za szybko.
- Nigdy nie robisz niczego pod wpływem chwili?
Pokręciła głową.
W jego ciemnych oczach zatańczyły szydercze ogniki.
- Boisz siÄ™ mnie?
- Nie, nie boję się. Chodzi o to, że cię nie znam.
Wziął kawałek ciemnobrązowej czekolady z tacy na ladzie i wrzucił do ust.
- Spróbujmy to załatwić. Posłuchaj. - Zaczął wyliczać, odginając palce. - Nie
jestem poszukiwany przez FBI. Nie jestem żonaty. Nie mam długów. No i
posiadam własnego żarłoka. Marki...
- Harley. Wiem. - Uśmiechnęła się. - Dlaczego nazywasz go żarłokiem?
- Kiedyś ci powiem. To co, jesteśmy umówieni?
Usilna walka z pokusą osłabiła jej wolę.
- Mama czeka na mnie z kolacjÄ….
- Zadzwoń do niej i powiedz, że się nie wyrobisz. - Przez chwilę mierzył ją
wyzywającym wzrokiem. Zauważywszy wahanie dziewczyny, odstawił filiżankę i
obszedł ladę. Był wyższy od Lucy zaledwie o kilka centymetrów, lecz ona i tak
miała wrażenie, że przytłacza ją wzrostem. - Jaki to numer telefonu?
Powiedziała.
- A nazwisko matki?
- Jane Gilmour. - Lucy powstrzymała nerwowy chichot.
Jesse Ray gestem nakazał jej milczenie.
- Pani Gilmour? Nazywam się Jesse Ray Bodine. Dzwonię, żeby panią
zawiadomić, że pani córka trochę się spózni dzisiejszego wieczoru. Zabieram ją do
Atlantic City. - Nastąpiła przerwa. - Nie, proszę pani, nie zna mnie pani. Ale
spodziewam się, że Lucy opowie pani wszystko o naszym spotkaniu, kiedy dotrze
do domu. Nie, proszę pani, nie może. Jest w toalecie. - Mrugnął do Lucy. - Robi
się na bóstwo. Dobranoc, pani Gilmour. Ja również życzę pani miłego wieczoru.
Odwiesił słuchawkę i odwrócił się do Lucy.
- Proszę. Jeszcze ci coś załatwić?
Lucy potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Jesse Ray zatarł ręce.
166
RS
- W takim razie wynośmy się stąd i jedzmy się wreszcie zabawić.
Nigdy dotychczas nie znała kogoś takiego jak on.
Pojawił się znikąd, porwał ją na swojego harleya, którym jezdził jak szatan, i
zabrał na przejażdżkę życia.
Wieczór był przejmująco zimny. Kiedy pruli autostradą Atlantic City z
prędkością sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, skóra na twarzy smagana
wiatrem zupełnie zdrętwiała.
Z początku bała się. szybkiej jazdy i kurczowo przywarła do Jesse Raya. Po
chwili uspokoiła się. Jechał na harleyu tak, jakby to robił od urodzenia,
swobodnie zmieniał pasy, wyprzedzając inne samochody, a na zakrętach pochylał
maszynę tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz się przewrócą.
Atlantic City było oświetlone jak choinka na Boże Narodzenie. Panował tu
większy tłok niż w centrum handlowym przed długim weekendem. Wszędzie, gdzie
spojrzała, widać było migające neony, limuzyny i autokary wypełnione turystami.
Po kilku minutach krążenia po ulicach Jesse Ray wybrał Trump Castle na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]