[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Hej, jest tam kto? - wrzasnÄ…Å‚.
Obły kształt uspokoił się, a potem przemówił:
- Otwórzcie! Duszę się!
Cała trójka rzuciła się na pomoc. Podważanie szczelnie dopasowanej pokrywy nie
było wcale takie łatwe. Ten, który ją zacisnął, dobrze wiedział, co robi. Zamknięty człowiek
nie miał żadnych szans na przeżycie. Był skazany na śmierć.
- Hej, rrrup!
Z beczki wyskoczyła głowa o czarnych, zmierzwionych włosach, a potem cała reszta
odziana w niebieskÄ… bluzÄ™.
- Lu-Nam? - zdziwił się Bob.
- Jestem Jun-Dzi - wyszeptała dziewczyna, tracąc przytomność.
- Nasz trup - westchnął Jupiter Jones. - Trup, który zniknął!
- Trzeba ją ocucić! - Pete znał zasady pierwszej pomocy. - Zastosuję metodę usta-
usta ! Bob, przynieÅ› z przyczepy trochÄ™ wody!
Bob pogalopował w kierunku otwartych drzwi. Tuż za progiem potknął się o
metalowy pręt i o mało nie stracił równowagi. Od upadku powstrzymało go coś miękkiego i
bezwładnego. Spojrzał, krew odpłynęła mu z twarzy. Poczuł, że jeszcze moment, a runie na
pasiasty dywanik. To coś miękkiego było ciałem mężczyzny.
- Peete! - wyjąkał, jakby Drugi Detektyw mógł cokolwiek usłyszeć.
Ciało leżało z rozrzuconymi nogami i głową wtuloną w ramię. Bob nie czekał. Nie
szukał wody. Spanikował. Wypadł z przyczepy jak z procy.
- Trup! - wrzeszczał, gnając przez plac. O
baj detektywi odwrócili się jak na komendę. Pete przestał dmuchać w usta Chinki.
- Co?
- Trup. Tam leży. Na podłodze.
Jupiter potrząsnął głową.
- Czyj trup, Bob?
- Mężczyzny. Możliwe, że Hatkinsona. Nie patrzyłem. No... on ma twarz w dywaniku.
Boże, przecież i tak nie wiemy, jak wyglądał ten Hatkinson...
Chinka wyraznie wracała do życia. Szeroko otwartymi ustami łapała powietrze.
Pete nie zastanawiał się ani minuty.
- Ona musi dostać wody, Bob! Inaczej znów zemdleje. I to z powodu nieudzielenia
pomocy. Leć do przyczepy! Już!
Bob zrobił w tył zwrot. Zrozumiał, że musi tam wejść pomimo strachu, upału,
zaparowanych okularów i wszystkiego, co może się zdarzyć.
Sytuacja na dywaniku nie uległa zmianie. Ciało mężczyzny nie wyparowało, ale...
zmieniło pozycję.
- On żyje! - wrzasnął Bob, podskakując. - Ruszył ręką!
Pete potrząsał Chinką, która znów otworzyła oczy.
- Co... ja...
- Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. Możesz wstać? Mogła. Choć nogi miała
niczym z waty.
- Usiądz w cieniu - Pete objął kruchą istotę silnym ramieniem. - Już dobrze.
Jupiter Jones stał ze zmarszczonymi brwiami.
- Trzeba zawiadomić policję. I pogotowie. Bob, do diabła, przynieś wreszcie wodę!
Andrews przemógł wstręt i strach. Przeskoczył przez nieboszczyka, który dawał znaki
życia, wpadł do kuchenki, w mgnieniu oka napełnił wodą z kranu plastikowy kubełek i...
chlusnął na leżącego.
- Buuu - zahuczał oblany, próbując odwrócić twarz. Ale Bob nie miał czasu. Następny
kubełek należał się Jun-Dzi.
Dziewczyna piła jak człowiek, który na czworakach przebył pustynię. Pete zwilżył jej
twarz i włosy.
- Dziękuję - wyszeptała. - Co z nim?
- Z mężczyzną? - Bob zanurzył głowę w wiadrze. To mu zdecydowanie poprawiło
nastrój. - %7łyje. Kto was tak urządził?
Jun-Dzi umilkła. Dłonią zasłoniła oczy.
- Zostaw ją - powiedział Pete ostro. - Teraz zajrzę do przyczepy. Jupe, co zamierzasz
robić?
- Spróbuj pomóc tamtemu. Ale go nie ruszaj. Zabierzemy Jun-Dzi i odjedziemy stąd
jak najszybciej. Po drodze zawiadomimy policjÄ™.
- %7łe znalezliśmy Hatkinsona?
- Bob, nie wiemy, czy to on.
- A kto? Jun-Dzi, powiedz tylko, kim jest ten mężczyzna w przyczepie. On żyje.
Chinka otarła mokrą twarz.
- Nazywa siÄ™ Cole Hatkinson. Jest...
- Wiemy, kim jest - przerwał Jupe. - Nie gniewaj się, ale musimy stąd szybko spadać.
Pete, co z facetem?
- Dostał w łeb. %7łelaznym drągiem. Przeżyje... tak sądzę. Jun-Dzi, pomogę ci...
Ewakuowali się spiesznie. Kiedy stary ford wjechał na główną drogę, Jupe zatrzymał
siÄ™.
- Bob, tam jest budka telefoniczna z bezpłatnym numerem alarmowym. Przysłoń usta
chusteczką i powiedz, że potrzebna jest natychmiastowa pomoc.
- Dodaj, że narzędzie niedoszłego mordu leży obok ciała. Niech zdejmą odciski
palców! - dorzucił przytomnie Pete.
Gdy Bob wykonywał zadanie, Jupe zajrzał do notesu.
- Zanotował numer nissana. Ma rejestrację z San Francisco.
- Ten sam, co wtedy.
Wrócił zadowolony Bob.
- Nie było Mata Wilsona, tylko Lawson. Koniecznie chciał wiedzieć, kto dzwoni.
Powiedziałem, że spełniam tylko obywatelski obowiązek, bo podejrzewam, że rąbnięty w łeb
to Cole Hatkinson. I, że o wszystkim czytałem w Los Angeles Sun . A potem odłożyłem
słuchawkę.
Do Kwatery Głównej dojechali o zmroku. Zanim wyszli z auta, dokładnie objechali
czworobok ulic. Cisza i spokój mogły być zwodnicze. Pete obszedł posesję ze wszystkich
stron.
- Nikogo. Jun-Dzi, możesz wyjść.
Klucz tkwił w dziobie Kaczora Donalda, brylanty pobrzękiwały w budziku. Na ścianie
nie było chińskiego znaku ani żadnego innego śladu cudzej obecności.
Dziewczyna rozglądała się z przerażeniem w oczach.
- Mam tu zostać? Sama?
Chłopcy spojrzeli po sobie.
- Nie, to wykluczone! - powiedział Pierwszy Detektyw, otwierając lodówkę. Widok
puszek z zimną colą wpłynął dodatnio na wszystkich.
Dziewczyna zakryła dłońmi oczy.
- On. Cole Hatkinson - wyszeptała - bardzo zły człowiek.
- To wiemy. Ale dziś to jego ktoś chciał pozbawić życia. Kto to był?
Dziewczyna odwróciła głowę.
- Nie chcesz powiedzieć? - zdziwił się Bob. - Uratowaliśmy ci życie. Jesteśmy
detektywami.
- Wiem. Kiedy tu do was szłam, miałam nadzieję, że pomożecie nam. Mnie i Hun-
Wei. Ale wszystko potoczyło się inaczej. Oni są zli. Chodzi o strasznie wielkie pieniądze. I
tak mnie dopadnÄ…. Tak, jak dopadli Hun-Wei.
- SkÄ…d o nim wiesz?
- Od Hatkinsona. Powiedział: wszystkich was wykończymy! Wszystkich, którzy chcą
nam stanąć na drodze do pieniędzy! Za dużo wiecie!
Jupiter odstawił pustą puszkę. Nie zapalali światła, by nie zwabić jakichś
nieproszonych gości.
- Mówisz taką ładną angielszczyzną. Nie to, co twoja siostra...
Jun-Dzi szeroko otworzyła oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]