[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- MusieliÅ›my siÄ™ z tobÄ… zobaczyć, Kim - wyszeptaÅ‚a An­
ne Marland. - Jesteś teraz wszystkim, co nam zostało. Tak
długo cię szukaliśmy, kochanie. Prawdę mówiąc, przez całe
lata. Zaczęliśmy już dawno temu, ale dowiedzieliśmy się
tylko, że twoja matka nie żyje. Nasi adwokaci w żaden spo­
sób nie mogli na ciebie trafić. Udało się to dopiero w ostat-
nich latach, kiedy zaczęły siÄ™ ukazywać twoje książki. Skon­
taktowaliśmy się wtedy z twoimi wydawcami i z agentem,
ale oni nie chcieli nam dać twojego adresu, póki nie udowod-
niliśmy, że jesteśmy twoimi jedynymi krewnymi.
Kimberly spojrzała w twarz kobiety, która niegdyś musia-
158 CZARODZIEJKA...
Å‚a być bardzo piÄ™kna, i pomyÅ›laÅ‚a o krzywdzie, jakÄ… wyrzÄ…­
dziła ta kobieta jej matce.
- Spózniła się pani o całe dwadzieścia osiem lat.
- Myślisz, że tego nie rozumiemy? - zapytał z goryczą
Wesley Marland. - Niestety, przeszłości nie da się zmienić.
Można natomiast wpłynąć na terazniejszość i przyszłość.
- Zaczerpnął tchu, a potem dodał: - Chcemy, abyś wiedziała,
że na mocy testamentu jesteś naszą jedyną spadkobierczynią.
Kimberly popatrzyła na niego w osłupieniu.
- Mój Boże! - wybuchnęła. - Czy wyobrażacie sobie, że
wezmę chociaż centa z waszych pieniędzy?
Marlandowie popatrzyli po sobie, zaskoczeni jej gwaÅ‚tow­
ną reakcją. Darius spokojnie sączył whisky, spoglądając na
Kimberly ponad brzegiem szklaneczki.
W końcu głos zabrał Wesley:
- Wybacz mi, moja droga, ale pomyśleliśmy sobie, że...
no... że trochę potrwa, zanim twoje książki przyniosą ci
peÅ‚nÄ… finansowÄ… niezależność. Nasze pieniÄ…dze mogÅ‚yby za­
pewnić lepszą przyszłość twoim dzieciom. Wiem, że teraz
powoduje tobÄ… duma, ale pomyÅ›l o dzieciach, zanim odrzu­
cisz naszÄ… propozycjÄ™.
- Jakich dzieciach? - uprzejmie zapytała Kimberly.
Anna spojrzała niepewnie na Cavenaugha.
- Kiedy pobierzecie się, na pewno będziecie chcieli mieć
dzieci.
- Pan Cavenaugh nie tylko nie rozmawiaÅ‚ ze mnÄ… o swo­
ich małżeÅ„skich planach, ale i nie wspomniaÅ‚ o żadnych dzie­
ciach. - Kim uśmiechnęła się promiennie do siedzącego przy
sÄ…siednim stoliku mężczyzny. - Kolejny przykÅ‚ad komplet­
nego braku porozumienia.
CZARODZIEJKA... 159
- Kim. - Darius skarciÅ‚ jÄ… wzrokiem. - MÄ™czysz wszy­
stkich, a siebie najbardziej. Czemu nie potrafisz zachować się
w tej sytuacji jak mÄ…dra, wrażliwa kobieta? Przecież w isto­
cie taka jesteÅ›.
- A czego właściwie spodziewaliście się po tym ważkim
spotkaniu? - zapytała Kimberly.
- Szansy, by poznać naszą jedyną wnuczkę- powiedziała
cicho Anne. - Po Å›mierci twojego ojca uÅ›wiadomiliÅ›my so­
bie, że nie ma już nadziei na... na...
- Na spadkobiercę Marlandów, który zaspokoiłby wasze
wygórowane ambicje, tak? - raczej stwierdziła, niż spytała
Kimberly.
- Nie wiesz, jak to było dwadzieścia osiem lat temu -
odezwaÅ‚ siÄ™ cicho Wesley. - Twój ojciec byÅ‚ mÅ‚ody i niedo­
Å›wiadczony, a my sÄ…dziliÅ›my, że jego zauroczenie twojÄ… mat­
ką szybko minie. I szczerze mówiąc, tak się chyba stało.
Koniec końców, John aż tak bardzo się nie opierał. Kiedy
załatwiliśmy mu rozwód, przyjął to z ulgą. Wiem, że nie jest
ci miło tego słuchać, ale to prawda.
- Czy nigdy nie przyszło państwu do głowy, że nie mieliście
prawa układać mu życia? - zapytała z wyrzutem Kimberly.
- Przecież John miał pewne zobowiązania wobec własnej
rodziny - powiedziała z przekonaniem Anne. - Albo tak nam
się wtedy wydawało.
Kimberly pokiwała głową.
- Całkowicie państwa rozumiem.
- NaprawdÄ™? - Marlandowie spojrzeli na niÄ… ze zdumie­
niem.
- OczywiÅ›cie, że tak. Obecny tutaj pan Cavenaugh stano­
wi doskonały przykład na to, jak rodzina może całkowicie
160 CZARODZIEJKA...
zapanować nad czyimś życiem. Dlatego naprawdę rozumiem,
pod jakÄ… presjÄ… znalazÅ‚ siÄ™ wtedy mój ojciec. - Nagle napo­
tkaÅ‚a wzrok Dariusa i poczuÅ‚a, że znika gdzieÅ› caÅ‚a nagroma­
dzona w niej agresja. - Wszyscy tu obecni jesteście ofiarami
wrodzonego poczucia odpowiedzialności i lojalności. Kiedy
byłam bardzo młoda, wydawało mi się, że straciłam coś
bardzo ważnego, bo zostaÅ‚am odrzucona przez ojca i dziad­
ków. Teraz widzę, że miałam dużo szczęścia. Dorastałam bez
tej presji, która stała się waszym udziałem. Nauczyłam się
samodzielności i niezależności. Teraz moi dziadkowie nie są
mi już do niczego potrzebni. Nikt nie jest mi potrzebny...
- Urwała i pomyślała o Dariusie. To, co mówiła, niestety,
przestało być prawdą w chwili, gdy go pokochała.
Anne wychyliła się w jej stronę.
- Kim, moja droga, masz szansę zrobić bardzo dobrą
partię - powiedziała z naciskiem. - Cavenaughowie to stara
kalifornijska rodzina. Godząc się z nami, możesz wnieść do
tej rodziny coś naprawdę wartościowego - twoje doskonałe
pochodzenie.
Kimberly odstawiła kieliszek. Ręce jej drżały.
- Ach, więc o to chodzi? - Spojrzała zimno na Dariusa.
- Chciałeś zapewnić mi odpowiednie pochodzenie, zanim
wprowadzisz mnie do twojej szacownej rodziny, tak?
- Dobrze wiesz, że nie takie były moje intencje! - odparł
z mocÄ… Darius, nie kryjÄ…c gniewu.
Kim nagle mu uwierzyła. Uwierzyła im wszystkim. Ze
smutnym uśmiechem zamknęła oczy.
- Wiem - szepnęła. - Wiem. ZrobiÅ‚eÅ› to, co wedÅ‚ug cie­
bie było dla mnie najlepsze.
- Nie tylko dla ciebie, ale i dla nas wszystkich - powie-
CZARODZIEJKA... 161
dział cicho Wesley. - Uwierz mi, Kim. Ani ja, ani Anne nie
chcemy ciÄ™ już wiÄ™cej ranić. WyrzÄ…dziliÅ›my ci wielkÄ… krzyw­
dę. Teraz chcemy ci to wynagrodzić. W tej smutnej historii
jesteÅ› jedynÄ… niewinnÄ… ofiarÄ….
- Była też moja matka.
Anne wymieniła z mężem spojrzenia, a potem zwróciła
siÄ™ do Kimberly:
- Kochanie, twoja matka, bardzo młoda i zdesperowana,
chciała za wszelką cenę zatrzymać przy sobie Johna.
- Co to ma znaczyć?
- Kim, kiedy zaczęła się procedura rozwodowa, twoja
matka umyślnie zaszła W ciążę - wyjaśnił niechętnie Wesley.
- ZresztÄ…, sama przyznaÅ‚a siÄ™ do tego Johnowi. MiaÅ‚a nadzie­
jÄ™, że przyjÅ›cie na Å›wiat dziecka pomoże utrzymać jej małżeÅ„­
stwo. Potem już nigdy więcej o niej nie słyszeliśmy. Prawdę
mówiąc, sądziliśmy że... że usunęła ciążę, kiedy zdała sobie
sprawę, iż nic na tym nie zyska.
- Nie zamierzam się z wami spierać. Może i macie rację.
Kobietom zdarza siÄ™ postÄ™pować nierozsÄ…dnie, kiedy sÄ… zako­
chane - mówiąc to, Kimberly czuła na sobie badawczy wzrok
Dariusa. - Teraz nie ma sensu wskrzeszać przeszłości, bo i po
co? Nic dobrego z tego nie wyniknie. Co było, minęło. -
Uśmiechnęła się z goryczą do Marlandów. - Obawiam się, że
bÄ™dÄ… paÅ„stwo musieli komuÅ› innemu ofiarować swoje pieniÄ…­
dze. Możecie przeznaczcie je choćby na cele charytatywne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl