[ Pobierz całość w formacie PDF ]
195
minionego roku niczym zimowe okrycia z pokrowców.
Ogródek na placu des Vosges był niewielki. Zewsząd było
wszystko dokładnie widać. Otoczony czerwonym murkiem, o
chorobliwej symetrii, stanowił idealne miejsce chroniące
przed złym towarzystwem. Na sąsiedniej ławce, pod drze-
wami, młoda kobieta w legginsach w paski czytała czerwoną
książkę zatytułowaną Poker w dziesięć lekcji. Obok niej spa-
ło dziecko z twarzą umazaną wyschniętą czekoladą. Dalej
żonglował żongler. Najgłupsza rzecz na świecie, pomyślała
Claire, która sama rozgrywała pod koniec tego lata partię o
wiele bardziej akrobatyczną. Jak para Amerykanów przy
piaskownicy, oglądała swój plan na wszystkie strony, aby
odnalezć upragniony punkt jesteś tutaj . Przypomniała so-
bie, że Jean-Baptiste nienawidził ogrodów. Kiedy wracała od
rodziców, mówił, że przywozi na sobie zapach prowincji. Na
myśl o tym mężczyznie do oczu napłynęły jej łzy. Nie umieraj
nigdy, poprosiła, załamana swą niemocą, niemożliwymi pra-
gnieniami, wspomnieniami w połowie nieprawdziwymi.
Zadrżała z niepokoju na widok sylwetki Rossettiego. Ten
typek wlókł za sobą śmierć z obojętnością zwykłego oprycha.
Od razu ją zobaczył. Miał długie, silne nogi, szedł, rozgląda-
jąc się - zapewne skrzywienie zawodowe. Przypomniała so-
bie, że inny Rossetti, angielski malarz z XIX wieku, zmarł
jako szaleniec, dotknięty paranoją pustelnik. Malowane
przez niego kobiety nie były podobne do Louise. Były silne,
miały długie rude włosy, grube usta, szeroko rozstawione
oczy - trochę męskie. Louise w ramionach Rossettiego-
złodzieja była leciutkim gładkim piórkiem.
196
Usiadł obok Claire, nie patrząc na nią; potężny, oddychał
głęboko. Siedzieli tak przez chwilę. Emanowała z niego
obecność niemal nie do zniesienia, przerażająca mieszanymi
zapachami, ostrymi, kwaśnymi, brutalnie żywymi. Claire
ujrzała Louise zemdloną w ramionach tego mężczyzny, któ-
rego spotkała na swojej drodze przez pomyłkę i którego wi-
działa po raz ostatni.
- Co u Louise? - zagadnęła, łapiąc muszkę.
- Wszystko dobrze - odparł, nadal na nią nie patrząc.
- Niech pan na nią uważa. To kobieta luksusowa. Nie-
zaspokojona. Będzie od pana żądać rzeczy niemożliwych, aby
tylko się nie zestarzeć. Zwariuje pan przez nią. Spoliczkuje ją
pan, jak wszyscy mężczyzni przed panem, i będzie pan ją
dalej policzkował. Potem pójdzie przejrzeć się w lustrze i
poczuje się wspaniale ożywiona. Nie sądzi pan, że to dość
patetyczne jak na scenariusz? - spytała; jej zakończenia ner-
wowe kurczyły się z nienawiści do tej kobiety, co opuściła
swoje jedyne dziecko, Lucie, którą Claire kochała.
- Louise bardzo panią lubi - odpowiedział Rossetti.
- Ishida nie żyje.
Kręciło jej się w głowie jak wtedy, gdy w dzieciństwie stała
nad wielkim basenem i kazano jej skakać do lodowatej wody
podczas sobotnich kursów.
- Wiem. - Rossetti westchnął. - I to najlepsze, co mogło
się pani przydarzyć. Ishida był łajdakiem. Dziesięć lat temu
zabił moją żonę. Chciała mi pomóc, ale mi o tym nie powie-
działa. Wszystko wiedziała o mojej... mojej działalności. Była
piękną kobietą, bardzo odważną. Nie musiał wystrzelić całe-
go magazynka w niÄ…, w jej twarz.
Claire potrzebowała kilku sekund, żeby to przetrawić.
197
- Kiedy wróciłam wczoraj wieczorem, nie odsłaniałam
okna. Nie chciałam wiedzieć, czy on jest w domu. A może
chciałam mu powiedzieć, że wszystko skończone. Ale co
skończone, jeśli nic się nie zaczęło? Czy wie pan, kiedy moż-
na stwierdzić, że coś się zaczęło między dwojgiem ludzi? -
Claire plątała się i zdawała sobie z tego sprawę. Mówiła jed-
nak dalej: - Czy trzeba się dotykać? Czy może wystarczy, że
ta osoba istnieje, że ją sobie przywłaszczamy i nie musimy
nawet z nią rozmawiać?
Słowa spływały jej z ust do prawego ucha mężczyzny, jak
w konfesjonale przez kratkę. Rozejrzała się wokół i ciągnęła:
- Można dokonać wyboru między jednym mężczyzną a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]