[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rachubę. Przestał się tym przejmować. Febra zjawiała się i przechodziła nic nie zmieniając - była
częścią jego otoczenia. Wkrótce kobieta wyszła z szałasu i słyszał jej głos, jak plotkowała na
zewnątrz. Odporność Marii zdumiała go, ale sprawiła pewną ulgę. Siedem lat temu byli jeden raz
przez pięć minut kochankami, jeśli można tak określić stosunek, w którym nigdy nie nazwała go po
imieniu. Dla niej było to po prostu oderwane zdarzenie, draśnięcie, które goi się kompletnie na
zdrowym ciele. Nawet pyszniła się tym, że należała do księdza. Tylko on sam nosił w sercu ranę
tak głęboką, jak gdyby opłakiwał śmierć całego świata.
Ciemno było jeszcze, żadnych oznak świtu. Może ze dwa tuziny ludzi siedziało na ziemi w
największym szałasie i słuchało kazania. Nie mógł dojrzeć ich wyraznie. Zwiece stojące na
skrzyniach bardzo dymiły. Drzwi były zamknięte i nie było żadnego podmuchu. Stojąc pomiędzy
nimi a świecami, w obszarpanych chłopskich spodniach i podartej koszuli, mówił im o niebie.
Chrząkali i kręcili się niespokojnie. Wiedział, że pragnęli, aby msza się jak najprędzej skończyła.
Zbudzili go bardzo wcześnie, ponieważ rozeszły się pogłoski, że policja w pobliżu...
- Jeden z Ojców Kościoła powiada, że radość jest zawsze zależna od bólu - mówił. - Ból
jest częścią radości. Gdy jesteśmy głodni, myślimy, z jaką przyjemnością będziemy w końcu jedli.
Gdy jesteśmy spragnieni... - zatrzymał się nagle, wpatrując się w ciemny kąt i oczekując okrutnego
śmiechu, który jednak nie nastąpił. Ciągnął: - Wyrzekamy się różnych rzeczy po to, żeby się więcej
nimi cieszyć. Słyszeliście o bogatych ludziach z północy, którzy jedzą solone potrawy, żeby
wywołać pragnienie i pić napój zwany cocktailem. Także przed małżeństwem jest długi okres
narzeczeństwa... - znów zatrzymał się. Czuł na języku ciężar własnej niegodności. Jedna ze świec
wygięła się pod wpływem nocnego upału, przenikliwie pachniał gorący wosk. Ludzie w cieniu
kręcili się na twardej podłodze. Zapach niemytych ludzkich ciał mieszał się z zapachem wosku.
Krzyczał uparcie, z pasją: - Dlatego właśnie mówię wam, że niebo jest tutaj. %7łycie tu jest częścią
nieba, tak jak ból jest cząstką przyjemności. Módlcie się o to, żebyście więcej i więcej cierpieli.
Nigdy nie miejcie cierpienia dosyć. Policja, która was śledzi, żołnierze zbierający podatki, Jefe,
który was każe bić, bo jesteście zbyt biedni, żeby zapłacić, ospa i febra, głód... wszystko to jest
cząstką nieba... przygotowaniem. Kto wie, może bez tych cierpień nie cieszylibyście się tak bardzo
niebem, może niebo nie byłoby kompletne. A niebo... cóż to jest niebo? - Literackie frazesy,
pamiątka surowych, spokojnych dni spędzonych w seminarium, dni, które wydawały mu się teraz
jakby z innego zupełnie życia, mieszały się na języku: nazwy drogich kamieni, złote Jeruzalem.
Ale ci ludzie nigdy złota nie widzieli. Potykając się na niektórych słowach ciągnął dalej:
- Niebo jest tam, gdzie nie ma Jefe, gdzie nie ma niesprawiedliwych praw, gdzie nie ma
podatków ani żołnierzy, ani głodu. Wasze dzieci nie umierają w niebie. - Drzwi otworzyły się i
jakiś człowiek wśliznął się do środka. Szeptano coś poza kręgiem świec. - Nie będziecie tam nigdy
odczuwali strachu czy niebezpieczeństwa. Nie ma tam Czerwonych Koszul. Nikt się nie starzeje.
Nigdy nie ma nieurodzaju. Och, łatwo jest wymienić te wszystkie rzeczy, których w niebie nie ma.
Za to jest tam Bóg. Trudno Go opisać. Nasz język przeznaczony jest do wyrażania tego, co
poznajemy zmysłami. Mówimy światło , ale myślimy tylko o słońcu, mówimy miłość ... -
Trudno się było skupić, policja była niedaleko. Człowiek prawdopodobnie przyniósł jakieś
wiadomości. - To może oznacza dziecko...
Drzwi znów się otworzyły, ujrzał jeszcze jeden dzień szarzejący na dworze niby łupek.
Jakiś głos szepnął do niego nagląco:
- Proszę księdza. - Słucham. - Policja blisko, są półtora kilometra stąd, idą przez las. Był
przyzwyczajony do tego: do słów, które nie dosięgały celu, do spiesznego kończenia, do
oczekiwanego bólu, który wciskał się pomiędzy niego a jego wiarę. Ciągnął z uporem:
- A nade wszystko zapamiętajcie sobie, że niebo jest tutaj. - Czy byli konno, czy pieszo?
Jeśli szli pieszo, to miał jeszcze dwadzieścia minut, żeby skończyć mszę i ukryć się. - Teraz tutaj,
w tej chwili, wasz strach i mój strach są częścią nieba, gdzie nie będzie strachu już nigdy i na wieki
wieków. Amen. Odwrócił się do nich tyłem i zaczął bardzo szybko recytować credo. Był czas,
kiedy zbliżał się do kanonu mszy świętej z iście fizyczną obawą - gdy po raz pierwszy przyjął
Ciało i Krew Boga w stanie grzechu śmiertelnego. Ale pózniej życie zrodziło swoje
usprawiedliwienie. Po pewnym czasie nie miało już wielkiego znaczenia to, czy był potępiony, czy
też nie, jeśli tylko ci inni ludzie...
Ucałował wierzch skrzyni i odwrócił się z błogosławieństwem... w słabym świetle dojrzał z
trudem dwóch ludzi klęczących z ramionami wyciągniętymi w kształcie krzyża. Zostaną w tej
pozycji aż do końca konsekracji: jeszcze jedno umartwienie wyciśnięte z ich surowego i bolesnego
życia. Czuł się upokorzony bólem, jaki zwykli ludzie brali na siebie dobrowolnie, jego ból był mu
narzucony. Panie umiłowałem okazałość domu Twego... Zwiece dymiły, a ludzie kręcili się na
klęczkach. Znowu poczuł absurdalny przypływ szczęścia i znów wrócił niepokój. Wyglądało to,
jak gdyby pozwolono mu patrzeć z zewnątrz na mieszkańców niebios. W niebie muszą być takie
właśnie wystraszone i posłuszne, pomarszczone z głodu twarze. Przez parę sekund czuł ogromne
zadowolenie, że mógł teraz bez hipokryzji mówić do nich o cierpieniu. Wymuskanemu i dobrze
odżywionemu księdzu trudno jest wychwalać ubóstwo. Rozpoczął memento za żywych: długa lista
apostołów i męczenników odbijała się jak kroki idących - Korneliusz, Cyprian, Wawrzyniec,
Chryzogon - wkrótce policjanci dojdą do polanki, gdzie muł usiadł pod nim i gdzie sam obmył się
w kałuży. Aacińskie słowa zlewały się razem, z takim pośpiechem je wymawiał. Wyczuwał
niecierpliwość wokół siebie. Rozpoczął konsekrację Hostii. (Opłatki już dawno mu się skończyły;
był to po prostu kawałek chleba upieczonego przez Marię.) Niecierpliwość nagle znikła. Z biegiem
czasu wszystko stało się rutyną, z wyjątkiem tego: Qui pridie quam pateretur accepit panem in
sanctus ac venerabiles manus suas...
Bez względu na to, kto szedł leśną ścieżką tam na zewnątrz, tutaj wszystko zastygło bez
ruchu. Hoc est enim Corpus Meum. Słyszał dobywające się westchnienia: po raz pierwszy od
sześciu lat Bóg żywy był wśród nich. Gdy podniósł Hostię, mógł sobie wyobrazić twarze
podnoszące się w ślad za nią niby wygłodniałe psy. Zaczął konsekrować wino w obtłuczonym
kubku - jeszcze jedna kapitulacja więcej. Przez dwa lata nosił z sobą kielich. Raz przypłaciłby to
życiem, gdyby policjant, który otworzył jego teczkę, nie był katolikiem. Jeśli ktoś odkrył to
zaniedbanie, przypuszczalnie policjant został rozstrzelany. Nie wiedział. Tak to krążył sobie,
przysparzając Bóg wie jakich męczenników, w Cocnepción czy gdzie indziej, podczas gdy sam nie
miał dość łaski, żeby umrzeć. Konsekracja odbyła się w milczeniu, nie było dzwonka. Ukląkł
wyczerpany obok skrzyni, bez modlitwy. Ktoś otworzył drzwi i jakiś głos szepnął nagląco: Są
tutaj . Więc nie mogli przyjść pieszo - pomyślał niepewnie. Gdzieś w absolutnej ciszy świtu zarżał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]