[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Będzie wymalowany  rzekł Sam bojazliwie.  Wiecie, jaki jest, gdy
siÄ™. . .
 . . . nie będzie się nami przejmował. . .
 . . . a jak się wścieknie, to po nas. . .
Ralf spojrzał spode łba na Sama. Przypomniał sobie mgliście, co mu powie-
dział kiedyś Simon.
 Nie bądz głupi  rzekł. I zaraz dodał szybko:  Idziemy.
Wyciągnął konchę do Prosiaczka, który poczerwieniał, tym razem z dumy.
 Musisz ją nieść.
 Wezmę ją, jak już będziemy gotowi. . .
Prosiaczek szukał słów, które by wyraziły jego gorącą chęć niesienia konchy
na przekór wszystkiemu.
 Z przyjemnością ją poniosę, Ralf, tylko musicie mnie prowadzić.
Ralf położył konchę na wyślizganym pniu.
 Zjedzmy coÅ› i szykujmy siÄ™ do drogi.
Poszli ku spustoszonym drzewom owocowym. Prosiaczkowi trzeba było po-
dawać owoce, bo inaczej musiał ich szukać po omacku. W czasie jedzenia Ralf
myślał o popołudniu.
 Będziemy tacy, jak kiedyś. Umyjemy się. . .
Sam przełknął owoce i zaprotestował.
 Przecież co dzień się kąpiemy!
Ralf spojrzał na stojących przed nim brudasów i westchnął.
 Powinniśmy się uczesać. Tylko że mamy za długie włosy.
 Ja mam w szałasie obie skarpetki  powiedział Eryk  możemy wciągnąć
je na głowy jak czapeczki.
 Możemy poszukać czegoś  rzekł Prosiaczek  żeby związać włosy z ty-
łu głowy.
 Jak dziewczyny!
 Nie. Co to, to nie.
 No, to musimy iść tak, jak jesteśmy  powiedział Ralf  oni nie będą od
nas lepsi.
130
Eryk wykonał gest, jakby chciał ich powstrzymać.
 Ale będą wymalowani! Wiecie, jak to jest. . .
Kiwnęli głowami. Rozumieli aż za dobrze, jak te maskujące barwy wyzwalają
dzikość.
 My się nie wymalujemy  powiedział Ralf  bo nie jesteśmy dzicy.
Blizniacy spojrzeli na siebie.
 Ale może. . .
Ralf krzyknÄ…Å‚:
 %7Å‚adnego malowania!
Wytężył pamięć.
 Dym  powiedział  potrzebny nam dym.
Natarł gwałtownie na blizniaków.
 Mówię: "dym"! Musimy mieć dym.
Zrobiło się cicho i słychać było tylko brzęczenie pszczół. Potem Prosiaczek
powiedział uprzejmym tonem:
 Jasne, że musimy. Bo dym to sygnał i nie możemy się uratować, jeśli nie
ma dymu.
 Wiem o tym!  krzyknął Ralf. Odskoczył od Prosiaczka.  Czy chcesz
powiedzieć, że. . .
 Ja tylko powtarzam, co nam zawsze mówisz  powiedział szybko Prosia-
czek.  Zdawało mi się przez chwilę, że ty. . .
 Wcale nie  rzekł głośno Ralf.  Pamiętam cały czas. Wcale nie zapo-
mniałem.
Prosiaczek skinął głową pojednawczo.
 Jesteś wodzem, Ralf. Pamiętasz o wszystkim.
 Wcale nie zapomniałem.
 Jasne, że nie.
Blizniacy przyglądali się Ralfowi z ciekawością, jakby go pierwszy raz ujrzeli.
Ruszyli plażą w szyku. Ralf szedł przodem, kulejąc lekko, z włócznią na ra-
mieniu. Widoczność utrudniała mu drgająca mgiełka skwaru nad oślepiającym
piachem oraz własne długie włosy i okaleczenia. Za nim szli blizniacy, nieco
zatroskani, lecz pełni niespożytej żywotności. Mówili mało, tylko wlekli za so-
bą drewniane włócznie, bo Prosiaczek stwierdził, że osłaniając swój zmęczony
wzrok przed słońcem, widzi wlokące się po piachu włócznie. Szedł więc między
ich końcami, niosąc ostrożnie oburącz konchę. Chłopcy tworzyli zwartą grupkę
posuwającą się plażą z czterema talerzowatymi cieniami, które podrygiwały i plą-
tały się u ich stóp. Po burzy nie zostało ani śladu i plaża była czysta niby brzytwa
opłukana pod strumieniem wody. Niebo i góra wydawały się jakieś ogromnie da-
lekie, iskrząc się w skwarze, a rafa, dzwignięta mirażem w górę, unosiła się jakby
na powierzchni srebrnych wód w połowie nieba.
131
Minęli miejsce pamiętnego tańca. Zwęglone patyki wciąż leżały na kamie-
niach, gdzie zgasił je deszcz, ale piach nad wodą był znów gładki. Minęli to miej-
sce w milczeniu. %7ładen z nich nie wątpił, że znajdą szczep w Skalnym Zamku,
toteż kiedy Zamek pojawił się w polu ich widzenia, zatrzymali się równocześnie.
Po lewej ręce mieli najgęstsze na wyspie zarośla, zwały splecionej roślinności,
czarne, zielone, nieprzeniknione, przed nimi kołysała się wysoka trawa. Ralf po-
szedł naprzód.
Tu jest ta wygnieciona trawa, gdzie wszyscy się ukryli, kiedy on sam poszedł
na zwiad. Tam przewężenie lądu, skalna półka obrzeżająca urwisko, wyżej różowe
wieżyce.
Sam trącił go w ramię.
 Dym.
Po drugiej stronie skały malutka smużka dymu wznosiła się chwiejnie w po-
wietrze.
 Też mi dym!
Ralf odwrócił się.
 Po co my siÄ™ kryjemy?
Wyszedł przez zasłonę traw na otwartą przestrzeń wiodącą do przewężenia.
 Wy dwaj pójdziecie z tyłu. Ja pójdę pierwszy. Prosiaczek krok za mną.
Trzymajcie włócznie w pogotowiu.
Prosiaczek niespokojnie wpatrywał się w świetlistą mgłę, która odgradzała go
od świata.
 Czy tu bezpiecznie? Nie ma urwiska? SÅ‚yszÄ™ szum morza.
 Trzymaj siÄ™ blisko mnie.
Ralf ruszył w stronę przewężenia. Idąc kopnął nogą kamień, strącając go
w wodę. Fala opadła z sykiem odsłaniając o czterdzieści stóp poniżej czerwoną
kwadratową skałę pokrytą wodorostami.
 Czy tu jest bezpiecznie?  dopytywał się Prosiaczek drżącym głosem. 
CzujÄ™ siÄ™ paskudnie. . .
Wysoko ponad nimi zabrzmiał głos naśladujący okrzyk wojenny, któremu od-
powiedziało kilkanaście innych spoza skały.
 Daj mi konchÄ™ i nie ruszaj siÄ™.
 Stój! Kto idzie?
Ralf zadarł głowę i spostrzegł ciemną twarz Rogera na szczycie skały.
 Przecież widzisz!  krzyknął.  Nie wygłupiaj się!
Przytoczył konchę do ust i zadął. Na skalną półkę wyszli dzicy wymalowani
nie do poznania i zmierzający w stronę przewężenia. Mieli włócznie i przygoto-
wywali się do obrony wejścia. Ralf zignorował lęk Prosiaczka i trąbił dalej. Roger
krzyknÄ…Å‚:
 Radzę wam lepiej uważać!
W końcu Ralf odjął konchę od ust dla nabrania tchu.
132
 . . . zwołuję zebranie  wyzipał z trudem pierwsze słowa.
Dzicy strzegący przewężenia pomruczeli między sobą, ale nie ruszyli się; Ralf
zrobił parę kroków do przodu. Usłyszał za plecami błagalny szept:
 Nie odchodz, Ralf.
 Uklęknij  rzucił Ralf przez ramię  i czekaj na mnie.
Stanął w połowie przewężenia i przyjrzał się uważnie dzikim. Wymalowani,
nie wstydzili się związać sobie włosów z tyłu głowy i było im tak wygodniej niż
jemu. Ralf postanowił też związać sobie pózniej włosy. Mało brakowało, a kazał-
by im poczekać i zrobiłby to zaraz, ale to było niemożliwe. Dzicy zachichotali,
a jeden z nich zamierzył się włócznią na Ralfa. Wysoko w górze Roger puścił
lewar i spojrzał w dół, żeby zobaczyć, co się dzieje. Chłopcy na przewężeniu stali
w plamie własnego cienia, zmniejszeni do wymiarów kudłatych głów. Prosiaczek
siedział w kucki z plecami bezkształtnymi jak wór.
 Zwołuję zebranie.
Cisza.
Roger wziął kamyk i cisnął go między blizniaków, celując tak, żeby nie trafić.
Drgnęli, a Sam o mało nie upadł. W Rogerze rozbudziło się poczucie siły.
Ralf powtórzył głośno jeszcze raz:
 Zwołuję zebranie.
Przebiegł wzrokiem po ich twarzach.
 Gdzie jest Jack?
Grupka chłopców poruszyła się, zaczęła się naradzać. Jedna z pomalowanych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl