[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po godzinnej wędrówce przez las dotarliśmy do strumyka odprowadzającego swe
wody do Sanu. Jego brzegi były porośnięte trzcinami. Przysiedliśmy rozkoszując się chłodem
tego miejsca. Nad nami szumiały gałązki wierzby płaczącej.
Nagle usłyszeliśmy krzyki w języku rosyjskim.
- Gadaj! - ktoÅ› ryknÄ…Å‚.
Odpowiedziało mu ciche mamrotanie.
- Nie chce mówić, to go nauczymy rozumu - powiedział inny głos.
- Nauczymy rozumu tego kaukaskiego bandytę - dodał trzeci.
Spojrzeliśmy z Tomkiem po sobie. Po cichu odpięliśmy plecaki. Skradaliśmy się
zasłonięci ścianą trzcin, zza której dobiegały nas odgłosy bicia kogoś.
Gdy wyjrzeliśmy, zobaczyliśmy terenowego nissana z rosyjskimi numerami
rejestracyjnymi. Czterech mężczyzn odwróconych do nas tyłem kopało leżącego,
skrępowanego młodzieńca o ciemnej karnacji.
Skoczyliśmy przez strumyk. Wtedy jeden z Rosjan zauważył nas.
- Uwaga! - zawołał do kolegów.
Wszyscy obrócili się w naszą stronę. Byli ubrani w koszulki i dżinsy. Niczym
szczególnym nie wyróżnialiby się z tłumu innych. Natychmiast natarli na nas.
Mnie zaatakowało dwóch. Pierwszego przywitałem tradycyjnym kopniakiem w
krocze, ale spotkałem się jedynie z potężnym ciosem dłoni w kolano. Ugiąłem się i wtedy
drugi napastnik otoczył ramieniem moją szyję i zaczął ciągnąć ku ziemi. Drugą nogą, która
nie doznała kontuzji, zdążyłem jeszcze kopnąć Rosjanina z przodu w kolano. To na chwilę
zatrzymało go.
Oboma łokciami na raz uderzyłem w żebra mężczyzny, który mnie dusił. Tylko lekko
westchnął, ale ani na moment nie zwolnił uścisku. Przed oczami pojawiły mi się już świetliste
kręgi. Pozostało mi już tylko jedno. Resztki tlenu w płucach przeznaczyłem na silne wybicie
się nogami do tyłu. To zaskoczyło Rosjanina. Znalazłem się jednak w trudnej sytuacji. Pod
sobą i nad sobą miałem bandytów. Przekręciłem się na brzuch, a ten gość nadal wisiał mi na
plecach, tyle że nacisk na gardło trochę zelżał. Wtedy od tego stojącego otrzymałem silny
cios w brzuch. Sapnąłem i padłem bez sił.
Napastnik, który wisiał na mnie, próbował wstać, żeby zrobić miejsce koledze. Wtedy
jego prawą nogę wziąłem w kleszcze swoimi nogami i przewróciłem go. Obolały zerwałem
się na równe nogi. Bez pardonu poczęstowałem kopniakiem prosto w mostek faceta, który
próbował wstać. Drugi bandzior zamierzył się na mnie pięścią. Zrobiłem unik, wszedłem pod
niego, chwyciłem za dłoń i rzuciłem nim na ziemię. Wykręciłem mu tak rękę, aby ją
zwichnąć.
Zobaczyłem, że Tomek do spółki z człowiekiem leżącym do tej pory na ziemi
należycie rozprawili się z drugą parą.
Człowiek o ciemnej karnacji wyjął jednemu z bandziorów pistolet z kabury
zawieszonej na szelkach pod pachą. Odbezpieczył i przeładował broń.
- Jazda! Zmykać stąd! - powiedział do Rosjan kierując w nich lufę pistoletu.
Cała czwórka pojękując i kulejąc wsiadła do nissana i zniknęła w tumanie kurzu.
- Dziękuję wam! - powiedział uwolniony mężczyzna. - Mam na imię Ahmed, jestem
Czeczeńcem.
Wszystko stało się dla nas jasne. Byliśmy świadkami tajemniczych porachunków
pomiędzy Rosjanami a Czeczeńcami. Być może chodziło o mafijne interesy, a może blizny po
wojnie rosyjsko-czeczeńskiej jeszcze nie zagoiły się.
- O co poszło? - zapytał Tomek.
- Takie tam - Czeczeniec lekceważąco machnął ręką.
- Jesteś Ahmed? - z kolei ja zadałem pytanie.
- Ahmed, jak mój ojciec - twarz Czeczeńca zachmurzyła się. - Zabili go tacy jak oni.
Miał na myśli Rosjan, których przegnaliśmy.
- Macie telefon komórkowy? - spytał Czeczeniec.
- No pewnie - odpowiedziałem sięgając do kieszeni bluzy.
Dopiero teraz włączyłem telefon. Zobaczyłem, że Pan Samochodzik kilkakrotnie
próbował dodzwonić się do mnie.
Czeczeniec wystukał jakiś numer, powiedział kilka słów i wykasował z pamięci cyfry,
które przed chwilą nacisnął.
- Lepiej nie widzieć za dużo - powiedział.
Sięgnął do kieszeni i wyjął małą złotą monetę.
- Wy Polacy i my Czeczeńcy mamy podobną historię - mówił. - Oba nasze narody
walczyły z Rosjanami. Powinniśmy sobie pomagać. Wezcie tę monetę na znak mojej
przyjazni. W razie kłopotów pokażcie ją góralowi z Kaukazu i powiedzcie, że macie ją od
Ahmeda.
Podał mi złoty krążek i odwrócił się. Przez bród na Sanie jechał w naszą stronę
terenowy opel. Auto zatrzymało się przy Ahmedzie. Czeczeniec wsiadł do niego i samochód
zawrócił.
- Rozumiesz coś z tego? - zdziwiony Tomek patrzył za oplem.
- Nie - szepnÄ…Å‚em.
Byłem zafascynowany monetą leżącą na mojej dłoni. Miała około dwóch centymetrów
średnicy. Jej rewers przedstawiał postać wyjącego wilka oraz napis w języku arabskim:
Allah jest wielki . Na awersie było napisane po francusku: Niepodległa Republika
Kaukazu .
ROZDZIAA SIÓDMY
REWELACJE BATURY " SPECJALISTA OD ZAGADNIEC KAUKAZU
" WYJAZD DO WISAY " SZPIEDZY NA TARASIE ZAMECZKU "
UCIECZKA PRZED AGENTAMI " W DOMU SPIDERA " KTO JEST
KIM?
Patrzyłem w bladoniebieskie, spokojne oczy Jerzego Batury i nie mogłem uwierzyć w
to, że odważył się. włamać do mojego mieszkania.
- Tak, może pan wezwać policję - powiedział Batura, jakby czytając w moich
myślach. - Proszę, tylko o jedno. Niech mnie pan wysłucha.
Stwierdziłem, że skoro Batura wszedł do mojego mieszkania, to musiała być ważna ku
temu przyczyna.
- Usiądzmy - gestem ręki wskazałem fotele.
Batura siedział chwilę, jakby zbierając myśli.
- Nieważne jak, ale zdobyłem informacje o pańskim spotkaniu z Ebersche - odezwał
się. - Ten Niemiec, jak wspomniałem, nie powiedział panu wszystkiego. Najbardziej powinno
pana zainteresować to, że Ebersche po powrocie do Niemiec pracował nie jak mówił w
ośrodku szkoleniowym, lecz w Abwehrze, czyli wywiadzie wojskowym. Po wojnie, po
procesie weryfikacji, dalej służył swoją wiedzą i radą wywiadowi zachodnioniemieckiemu.
Po piętnastu latach przeszedł do cywila i został biznesmenem.
Rewelacje Batury zaskoczyły mnie.
- Dlaczego Ebersche miałby mnie okłamywać? - zapytałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]