[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ten sam człowiek, który próbował ukraść samochód, bo obleciał go strach. Coś musiało się
z nim stać.
- Będzie panu potrzebna maść - powiedział nagle. - Nie zaszkodziłby też zastrzyk
penicyliny. Po drugiej stronie ulicy jest apteka. Zobaczę, co uda mi się tam znalezć.
- Proszę uważać - zaniepokoił się Dawson. - Na ulicy nie jest teraz najbezpieczniej.
- Będę się miał na baczności - zapewnił go Wyatt i ruszył do drzwi. Naprzeciwko była
drogeria w amerykańskim stylu. Już się o niej włamano, miał jednak nadzieję, że zapasy
leków pozostały nietknięte. Zanim wyszedł wyjrzał ostrożnie na ulicę, a nie zauważywszy
żadnego ruchu wyskoczył z hotelu i przebiegł na drugą stronę ulicy.
W drogerii panował rozgardiasz, ale Wyatt nie zwracał na to uwagi, tylko poszedł wprost
do magazynu leków na zapleczu i zaczął przetrząsać utrzymane w idealnym porządku
szuflady, szukając tego, co było mu potrzebne. Znalazł bandaże, tabletki kodeiny i maść, nie
natrafił jednak na antybiotyki. Nie tracił czasu na dalsze poszukiwania. Przystanął ponownie
przy drzwiach drogerii, aby wyjrzeć na ulicę i znieruchomiał, widząc człowieka, który
przemknął na drugą stronę i schował się w bramie.
Człowiek ów wychylił głowę zza lufy karabinu, po czym dał znak ręką i wzdłuż ulicy
przebiegło następnych trzech mężczyzn. Trzymali się blisko murów, przeskakując z bramy do
bramy. Byli bez mundurów, ale Wyatt pomyślał, że muszą należeć do przedniej straży armii
Favela. Otworzył ostrożnie drzwi i wyszedł na zewnątrz, trzymając w podniesionych do góry
rękach bandaże i leki.
O dziwo, nie od razu go zauważono i zdołał przejść do połowy ulicy, zanim został
zatrzymany. Odwrócił się do nadchodzącego żołnierza, który popatrzył na niego podejrzliwie.
- Nie ma tu ludzi Serruriera - wyjaśnił Wyatt. - Gdzie jest Favel?
%7łołnierz uniósł groznie broń.
- Co pan tam ma?
- Bandaże - odparł Wyatt. - Dla rannego przyjaciela. Został tam, w hotelu. Gdzie jest
Favel?
Poczuł, jak ktoś przytyka mu do pleców broń, ale nie odwrócił się. Stojący przed nim
człowiek poruszył lekko na boki lufą karabinu.
- Do hotelu - rozkazał.
Wyatt wzruszył ramionami i zaczął iść, otoczony przez grupkę żołnierzy. Jeden z nich
pchnął obrotowe drzwi, mając broń gotową do strzału. Wyatt zawołał po angielsku:
- Niech pan nie rusza się z miejsca, Dawson. Mamy gości. Idący przed nim żołnierz
odwrócił się na pięcie i przytknął mu do brzucha lufę broni.
- Pren gar - oznajmił tonem grozby.
- Powiedziałem tylko przyjacielowi, żeby się nie bał - wyjaśnił spokojnie Wyatt.
Wszedłszy do hotelu zobaczył, że Dawson siedzi zdenerwowany na krześle i wpatruje
się w żołnierza, który trzyma go na muszce.
- Mam bandaże i trochę kodeiny - oznajmił. - To powinno uśmierzyć nieco ból.
Ludzie Favela rozdzielili się i przeczesali cały parter, poruszając się jak zawodowcy. Nie
znalazłszy niczego zgromadzili się ponownie w foyer i skupili wokół swego dowódcy,
którego Wyatt uznał za sierżanta, choć ten nie nosił dystynkcji. Sierżant szturchnął nogą
zwłoki żołnierza i zapytał:
- Kto go zabił?
Pochylony nad Dawsonem Wyatt podniósł wzrok i wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia - stwierdził i powrócił do swego zajęcia.
Sierżant podszedł bliżej i spojrzał na dłonie Dawsona. - Kto to zrobił?
- Policja Serruriera - odparł Wyatt, nie podnosząc wzroku.
- A więc nie lubicie Serruriera - mruknął sierżant. - To dobrze.
- Muszę odszukać Favela - nalegał Wyatt. - Mam dla niego ważną wiadomość.
- Co to za ważna wiadomość, blanc?
- Jest przeznaczona tylko dla Favela. Jeżeli będzie chciał, sam panu powie.
Dawson poruszył się.
- O co tu chodzi?
- Próbuję przekonać tego człowieka, żeby zabrał mnie do Favela. Nie mogę mu
powiedzieć, że nadciąga huragan. Gdyby w to nie uwierzył, nigdy bym do Favela nie dotarł.
- Dużo pan mówi, blanc - stwierdził sierżant. - Lepiej, żeby ta pańska ważna wiadomość
była dobra, bo inaczej Favel wypruje panu flaki. - Zamilkł, a potem dodał z ponurym
uśmiechem: - I mnie także.
Odwrócił się, aby wydać szereg krótkich rozkazów. Wyatt odetchnął głęboko.
- Dzięki Bogu - powiedział. - Nareszcie do czegoś dochodzimy.
6
I
Najwyższym punktem Cap Sarrat było wzgórze, którego wierzchołek znajdował się
trzynaście i pół metra nad poziomem morza. Na szczycie wzgórza stał wysoki na sto
dwadzieścia metrów kratowy maszt radiowy, do którego umocowano szereg anten
radarowych. Z anteny na samej górze wieży precyzyjnie skonstruowane falowody
przekazywały sygnały elektroniczne do niskiego budynku na dole. Sygnały te, wzmocnione
wiele milionów razy, były następnie przenoszone na ekran lampy oscyloskopowej, tworząc
zieloną poświatę, która rzucała właśnie mdłe światło na twarz młodszego podoficera Josepha
W. Harmona.
Podoficer Harmon był znudzony i zmęczony. Szefowie przez cały dzień gonili go do
roboty. Przez większość czasu musiał być w pogotowiu na swoim stanowisku bojowym,
a potem wyznaczono mu rutynowy nocny dyżur przy radarze, spał więc bardzo niewiele.
Początkowo ekscytował się dochodzącymi znad Zatoki Santego, od strony St. Pierre,
odgłosami kanonady, a jeszcze bardziej podniecił go wzbijający się nad miastem słup dymu
i wiadomość, że podzielona na dwie części armia Serruriera otacza bazę i lada chwila mogą
spodziewać się ataku.
Ale człowiek nie może trwać długo na fali podniecenia i teraz, o piątej nad ranem, tuż
przed wschodem słońca, poczuł się znudzony i senny. Bolały go oczy, a kiedy na chwilę je
zamknął, zdawało mu się, że ma pod powiekami ziarenka piasku. Zamrugał i zaczął znów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.pev.pl